Żałoba. Wybaczcie mi, ale to paskudne słowo. Nie podoba mi się. A czarny kolor jest dobry, ale na ceremonię rozdania Oscarów i to za dobrze zagraną pierwszoplanową rolę, a nie po to, by otulać się nim każdego dnia. Ostatnio zastanawiam się nad tym dość intensywnie. Zaglądam w głąb siebie i sięgam wzrokiem dość daleko. Nie spodziewałam się nawet, że potrafię jednak widzieć z tak daleka. Nic chyba nie poprawia człowiekowi spojrzenia na świat i ludzi jak jego własny osobisty dramat. I ważne jest to, by odszukać w tym wszystkim sens. I nie zmarnować tego. Po prostu zacząć żyć sensowniej.
19 listopada odszedł mój cioteczny brat Kamil.
Był dla mnie jak rodzony. I za tę więź byłam gotowa oddać mu kilka lat swojego przeżytego życia. To właśnie tamtej nocy jego zmęczone ciało po bardzo intensywnej i wyczerpującej walce z chorobą nowotworową – rozstało się ze słońcem. Walczył do samego końca. I my na tę walkę patrzyliśmy również do samego końca. Odszedł w jednym z londyńskich hospicjów. W pięknym miejscu. Odszedł w obecności najbliższych mu ludzi, którzy tylko mieli możliwość być przy Nim. Razem z nami płakał personel hospicjum. I tej daty nie uda nam się zapomnieć już nigdy.
Miał tylko 29 lat. Tylko. Emocje zapisane w naszych głowach i w naszych sercach z tamtej nocy będą wracać do nas każdego roku. Z taką samą intensywnością. Obraz, kiedy trzymamy takie młode życie w swoich dłoniach i prosimy o to, by już zgasło, kiedy sami przestajemy już nie walczyć, taki obraz zostanie już na zawsze. A potem zastanawiamy się, dlaczego właśnie tak i czy zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić dla tego konającego człowieka. W takich momentach, kiedy serce klęka, człowiek pragnie wziąć gumkę i zacząć wycierać. Gdyby tylko było można wziąć taki korektor, zamazać i namalować ten obrazek od nowa inaczej – czy powstałoby dzieło życia? Jestem pewna, że niejedno.
Umarli odchodzą i pozostawiają po sobie ogromną pustkę.
Pierwsze dni są bardzo trudne, człowiek musi sobie poradzić, tak jak potrafi. Z tym wszystkim, co się stało i czego doświadczył. Okazuje się, że nagle jest więcej czasu, którego tak brakowało. Nagle z przerażeniem odkrywa, że nie musi pamiętać już o tym, by na czas podać leki, poprawić poduszkę, by reagować na każdy jęk bólu, a nawet sprawdzić na Facebooku, kiedy był ostatni oddech chorego. Czy czuje wtedy, że mu coś odebrano? Czy nie wie, co ze sobą zrobić? Czy czuje się bezużyteczny?
Każdy przechodzi przez ten bolesny moment inaczej. Ja do teraz znajduje w kieszeni szlafroka brudne i pozasychane łyżeczki po kawie. Wszędzie pełno pomiętych chusteczek. Mam wrażenie, że moje mieszkanie zamarło. Nie pachnie już jak dawniej, ulotnił się gdzieś ten zapach życia. Nie chce mi się nawet pozmywać, a przecież tak nie znoszę brudnej kuchni. Nie chce mi się ugotować tego, co tak bardzo lubię i jest zdrowe. Najchętniej jadłabym tylko czekoladę. Ignoruję dzwoniący telefon. Unikam kontaktu z ludźmi. Pielęgnuję te relacje na odległość. Najczęściej poprzez klawiaturę. Dobrze, że jest pralka, która wypierze. Gorzej natomiast, kiedy brakuje sił, by rozwiesić to mokre pranie. Ale jest coś, co zrobiłam, bo uważałam to za konieczność absolutną – wypełniłam dokumenty, które umożliwią mi rozpoczęcie terapii z psychologiem.
Wiele odejść mam za sobą, ale żadne jeszcze nie pozostawiło po sobie takiego śladu, jak odejście tego uśmiechniętego młodego chłopaka. Nawet żałoba po moim ukochanym Tatku, wiele lat temu, była jakaś taka łagodniejsza. A może to ja byłam bardzo młoda i jeszcze tak nie rozumiałam życia. Czy można zrozumieć życie? Można. To zależy od tego, kogo do niego wpuścimy. Nauczycieli można mieć wielu, ale tylko jeden z nich nauczy nas – czym jest empatia, miłość i pokora. Tylko jeden. I tej lekcji nie wolno nam zapomnieć.
Ale są i tacy, którzy nie chcą się uczyć i nie chcą wchodzić tak głęboko w stany zbyt dla nich emocjonalne. Nie chciałabym im absolutnie zarzucić, że nie cierpią. Ale świadomość tego, że mogli pewne sprawy poukładać inaczej, podjąć ryzyko i zrezygnować z siebie na ten czas, by okazać więcej zrozumienia dla samego umierającego, mam nadzieję, że będzie ich doświadczać długo. I tylko dlatego, by mogli zrozumieć to, że życia nie da się kupić, że życia nie da się przejeść po swojemu. Można je po swojemu przejść, ale nie przejeść. Trzeba się umieć dzielić. Sobą i swoim światem. Trzeba ludzi do niego wpuszczać. A przede wszystkim trzeba zacząć im się przyglądać, a nie wyciągać jedynie tępe i pozbawione życia wnioski.
I dlatego jest mi bardzo ciężko pogodzić się z tym, z czym poradzić sobie nie potrafię od kilku tygodni.
Przepraszam, że tak tu i teraz, ale swojej rodzinie, zarówno tej bliskiej i tej dalszej – wystawiam dwóję za ten sprawdzian. Oblaliście najważniejszy swój egzamin. Egzamin z bycia człowiekiem. Są wśród was matki. Są wśród was ludzie, którzy będą kiedyś rodzicami. Nie potrafiliście nawet złożyć nam kondolencji. Nie potrafiliście napisać nawet SMS-a. Niech to będzie dla was lekcja na przyszłość, że nie tylko umierający was potrzebują, ale i ci, którzy po nich płaczą.
Potrzebowaliśmy was, na długo przed odejściem tego dzieciaka, który przecież był i waszym dzieciakiem. To WAM i wielu takim dedykuję swój dzisiejszy wpis. Nie wstydzę się tego, ale WY powinniście. Za ten mój katar i kaszel. Za to obecne samopoczucie moich najbliższych. Za ten katar z tęsknoty i za ten kaszel z całego tego bólu. Zamiast pielęgnować problemy, zacznijcie pielęgnować miłość do drugiego człowieka. Nie bójcie się kochać ludzi. Będzie Wam się o wiele łatwiej żyło.
To moje najserdeczniejsze życzenia z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. I niech smakuje wam zupa grzybowa. Mnie będzie. Bo gotuję ją dla mojego nauczyciela, który właśnie dziś, na kolanach swojej matki, dotarł do swojego domu. Prochy mojego Brata są już w kraju. I dziękuję obcym ludziom, którzy pomogli nam w tym najtrudniejszym momencie naszego rozsypanego świata. Nigdy o Was nie zapomnimy.