Nie jestem idealną matką. Tak, chciałam nią kiedyś być. Być cierpliwa, wyrozumiała, mieć czas dla dzieci. Zawsze znaleźć chwilę, by z nimi usiąść, porozmawiać, poczytać książkę. Zrozumiałam, że nią nie będę, kiedy okazało się, że nie cierpię bawić się dinozaurami i klockowymi ludzikami. Pomyślałam: „Nic na siłę” i szukałam tego, co z moimi dziećmi robić lubię i co lubię robić dla nich.
Dlaczego to piszę? Bo też popełniam błędy, może inne, może większe, ale one też są moim udziałem. Krzyczę, wściekam się, mówię: „Kochanie nie mam ochoty, nie chce mi się”. I oczywiście, że nie czuję się z tym dobrze, że miewam wyrzuty sumienia. I kiedy myślę: „Co z ciebie za matka”, od razu pojawia się: „Matka, która też jest człowiekiem”. Akceptuje moje dzieci takimi, jakie są, dlaczego one nie mają akceptować moich potrzeb, oswajać różnych nastrojów. Kiedyś moja przyjaciółka powiedziała: „Wiem, że zawsze jestem prawdziwa”. Ja chcę być taka dla moich dzieci. Prawdziwa, ze zmęczeniem, zdenerwowaniem, zniecierpliwieniem.
Dlaczego to piszę? Bo każda z nas jest inną matką. Bo inaczej została wychowana, wyniosła z domu podobne choć w różny sposób akcentowane wartości. Bo różnie patrzymy na świat. I to jest naturalne. Bo choć tak bardzo się różnimy, to i tak nawzajem się porównujemy. Myślimy: „Ona piecze bułki na śniadanie. Matko, ja nigdy tego nie zrobiłam. Co ze mnie za matka”. A ta od bułek: „Nie cierpię grać w monopol, a ona pół dnia spędziła na wspólnym graniu. Co ze mnie za matka”. Ta od monopolu: „O rety cały dzień przesiedzieliśmy w domu, a ona zabrała swoje dzieci na basen”. Trochę śmieszno, ale chyba bardziej straszno.
Dlaczego to piszę? Bo dziecko odkrywa w nas rzeczy, których w sobie nie lubimy, nie akceptujemy. Wolimy myśleć o sobie, że jesteśmy jednak lepsi, że stać nas na więcej, a tymczasem okazuje się, że jest zupełnie inaczej? Ja? Ja jestem ostoją spokoju. Zonk. Trzymam się tej teorii do pierwszego buntu dziecka, czasami dłużej, do pierwszej pyskówki siedmiolatka. „Nigdy nie będę jak moja matka”. A która z nas nie jest. Nawet jeśli tak bardzo skupiamy się na tym, by nie być do niej podobną, to ona i tak w nas jest, choćby przez uparte zaprzeczenie, że wcale nie.
Dlaczego to piszę? Bo nasze dzieci nie są idealne i nigdy nie będą. Bo nie spełniają naszych oczekiwań, a nam tak trudno się z tym pogodzić. Bo uśmiechają się mniej, niż byśmy chcieli. Bo czytają mniej, niż my w ich wieku. Bo mają inne priorytety. Bo wydaje nam się, że brak im ambicji, a przecież to ona będzie je pchać do przodu. Bo są bardziej, mniej, mocniej. Bo są tak bardzo inni, niż my. Bo czasami nas rozczarowują i tak trudno się do tego przyznać. Bo my też rozczarowujemy, a ta świadomość tak bardzo boli. Bo kiedy rozczarowujemy siebie nawzajem, mamy pilną potrzebę naprawiania siebie. Bycia od razu lepszą matką i sprawić, by ono było lepszym dzieckiem.
Dlaczego to piszę? Bo wszyscy mamy wspólny mianownik. Kochamy i nie ma tu miejsca na wartościowanie. I dzieci nas kochają. A ich największą potrzebą jest potrzeba naszej akceptacji. Pozwolenia im na samodzielność, zaufania im. Bo każdy może iść swoją drogą.
Nasze dziecko nie będzie mniej kochać, jeśli pozwolimy mu na budowanie własnej przestrzeni. Damy mu oddech. Pozwolimy być. Spójrz na nie. Nie jak na twoje dziecko, ale jak na człowieka, który ma prawo żyć i ponosić konsekwencje swoich decyzji. Jest za małe? Dlaczego? Do czego za małe? Do uczenia się na własnych błędach? A kiedy będzie miało czas na tę naukę? Zawsze będziesz je chronić?
Dlaczego to piszę? Bo wiem, że niczego najbardziej na świecie nie pragniemy tak, jak szczęścia naszego dziecka. Chcemy je chronić przed porażkami. Przed złymi kolegami. Przed konsekwencjami. I choć wiemy, że nie jesteśmy idealnymi matkami, to chcemy nimi być. Ich samodzielność to odrzucenie naszej potrzeby chronienia. To zagrożenie. Bo możemy okazać się niepotrzebne, bo ono pójdzie własną drogą. Ale czy nie chodzi o to, żeby poszło, żeby tę drogę znalazło? My możemy tylko od chwili narodzin pakować mu plecak.
Co do niego włożymy? Wielkie oczekiwania, czy niepodważalną wartość nawet najmniejszych podejmowanych starań? Frustrację z bycia porównywanym, czy świadomość własnych słabości i umiejętność pracy nad nimi? Swoje ambicje, czy jego marzenia? Nasze błędy, czy konsekwencje jego decyzji? Poczucie bezpieczeństwa oparte na wyręczaniu, czy wsparciu? Odwagę w wyrażaniu siebie, czy lęk przed brakiem akceptacji? Radość z bycia sobą, czy wstyd w odkrywaniu tego, kim jestem?
Ono w końcu pójdzie. Choćby nie wiem, jak mocno je trzymać. Gdzie będzie za kilka lat? W którym miejscu swojej drogi? Możesz zadbać, by jego plecak był wypchany po same brzegi. Tylko co w nim będzie, zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Za ten plecak jesteś odpowiedzialna.