Kiedyś rodzina wielopokoleniowa pod jednym dachem to był standard, normalka, chleb powszedni. Nikt nikomu nie przeszkadzał, nikt nikomu nie zwracał uwagi że się wtrąca. Dzieci wychowywały się blisko dziadków, czasami cioć wujków… i było ok.
A jak jest teraz ? Świat popędził na przód, nie trudno nie zauważyć różnic między światopoglądem matki, a córki, babci, a wnuczki. Nie raz trudno się dogadać, przekonać do swojej racji.
Tak z autopsji. Po ślubie razem z mężem zamieszkaliśmy z moją babcią. Dlaczego ? A no dlatego,że ona mieszkała od 20 lat sama, w dużym dwupiętrowym domu. Wydawało by się,że to sytuacja wręcz idealna. Młode małżeństwo, duży dom, piękne podwórze. I w zasadzie wszystko było w porządku dopóki chodziłam do pracy. Wracałam, miałam ugotowany obiad, niczym nie musiałam się przejmować, ale za to ze wszystkiego trzeba się było tłumaczyć, bo babcia niczym Sherlock Holmes wszystko chciała wiedzieć. Gdzie wychodzę, z kim, po co, a czemu tak długo. Potem pojawiło się dziecko, i ja wiem,że wszystko z troski, z miłości ale gdzieś są granice…. Miałam wrażenie,że babci tok myślenia jest taki,że gdy Juniora nie ma w domu to dzieje mu się straszna krzywda. Było wydzwanianie co jadł, kiedy, gdzie jesteśmy, kiedy wrócimy, a dlaczego my tak to dziecko włóczymy. I nie ważne,czy byliśmy u znajomych, teściowej czy moich rodziców. Zawsze to samo. Nie dało się przetłumaczyć,że wiemy co robimy,że to nasze dziecko, i nasze życie… Tak też jest do tej pory i to nie tylko jeśli chodzi o Juniora. Kością niezgody jest też kuchnia. Bo ja nie gotuje tak jak babcia, dodaje za dużo przypraw i kombinuje. Ciągle na obiad jakieś wynalazki, ale my właśnie tak lubimy. Kiedy ja nie gotowałam, bo pracowałam mieliśmy w domu standardowe menu : pierogi, kopytka, mielone, schabowy, naleśniki, ryba. I tak na zmianę. Ja wiem,że trudno zmienić swoje przyzwyczajenia, wiem że też trudno jest się przekonać do czegoś nowego, ale skoro babcia wciska na tyłek dżinsy i wkłada klapki na koturnie to chyba można by było spróbować czegoś nowego.
Kiedyś dogadywałyśmy się super, na studiach ja dzwoniłam do babci, babcia do mnie. Gdy przyjeżdżałam piekła szarlotkę. Zawsze ja będąc w domu pytałam czy u niej ok, czy nic jej nie trzeba, czy nie zrobić zakupów. Teraz, odkąd ze sobą mieszkamy jest gorzej, trudno nam się dogadać, trudno coś przetłumaczyć. I tak zawsze medal ma dwie strony….
Zupełnie odwrotną sytuację miałam ze swoją mamą, kiedy mieszkałam w domu jakoś trudno było nam się dogadać, zawsze między nami było coś nie tak. Może po prostu wymagałyśmy od siebie czegoś innego. Natomiast teraz, gdy na świecie pojawił się Junior jest zupełnie inaczej. Mama jest moją kumpelą, moją podporą. Zawsze mogę na nią liczyć, zadzwonić w nocy o północy. Kocha Młodego z całego serca i staję w mojej obronie przed babcią. Nie,żeby było AŻ tak źle, ale czasami próbuje babci co nie co przetłumaczyć. A to teściowa jej jest, nie mama tak dla sprostowania.
Rożnice będą zawsze, i będą się pogłębiać. Ja będę akceptowała homoseksualistów, będą mi się podobać tatuaże, nie będę miała nic przeciwko ciemnoskórym, a mojej babci nie. Jakoś trzeba to pogodzić, tylko jak ….?