„Nie łajdaczę się na prawo i lewo, nie wysiedzę długo w jednym miejscu, staram się podejmować racjonalne decyzje, ale tak, by nie musieć sobie zarzucać, że coś dobrego mnie ominęło. Szukam, rozglądam się (…) Wymarzony partner: aktywny, wyważony, mogący pozwolić sobie na nieco szaleństwa. Najlepiej ateista z wyższym wykształceniem, niepalący i nieutłuczony.
W rubryce „szukam” wpisane: „przygody”.
Profil pewnie jakich wiele na portalach randkowych. I pewnie do jego autorki, jak i do wielu innych odzywa się mnóstwo mężczyzn. Czego szukała na portalu? Faceta. Pewnie trochę szalonego, być może też takiego, w którym mogłaby się zakochać. Nic nie zakładała.
Chwilę wcześniej była jeszcze w długoletnim związku z mężczyzną, który jak sama mówi „być może” ją zdradził. Nie może być pewna zdrady, gdyż nigdy go nie kontrolowała, nigdy nie była zazdrosna, nawet podczas jego częstych służbowych wyjazdów. Choć niepokój wzbudziło w niej znaleziona w aucie kobieca rzecz – podobno wiózł kuzynkę kolegi. Nie chciała drzeć szat. – Przecież przez 300 dni w roku zasypiał obok mnie, dbał o mnie, nie miałam realnych powodów, by czuć się zagrożona. Co więcej, po kilku latach powiedziałam mu, że jak ma ochotę na odmianę, to proszę bardzo, bylebym ja o tym nie wiedziała – wspomina Dorota. Mówiąc to miała jednak świadomość, że ona sama dostrzega innych mężczyzn, i ma wielką ochotę z niektórymi z nich przekroczyć granice intymności. Dorota mówi o zwierzęcej chuci, ktoś inny nazwałby, to kryzysem w związku, a pewnie kolejna osoba zastanawiałby się nad sensem monogamii.
To właściwie dzisiaj nieważne, bo Dorota rozstała się i zaczęła poznawać facetów w sieci. Nie, że od razu kandydatów na męża.
– Na portalu spotykałam cały przekrój mężczyzn. Oczywiście nie interesował mnie „emerytowany pan Zdzisio z ogródków działkowych”. Odpadali też ci, którzy pisali: „Spotkai sie na krudkom hwile – zeszmace cie jak k*rwe” oraz ci, którzy po prostu nie spełniali kryteriów, które wyznaczyłam na swoim profilu. Zaznaczyłam, że szukam towarzysza do zabawy, więc tacy mężczyźni się do mnie najczęściej zgłaszali, z takimi pogłębiałam znajomość – tłumaczy Dorota znana dzisiaj wielu osobom z prowadzenia profilu na Facebooku „Dorota w krainie „Zdrada w Sieci””.
Na swoim profilu, który wzbudza skrajne emocje, a który w dość otwarty sposób mówi o zjawisku zdrady, Dorota podkreśla, że nigdy nie szukała zajętych facetów, ale to oni stanowili większość tych, którzy się do niej odzywali. – Przyznawali się, że potrzebują tylko „d*py na boku” – oczywiście nie wprost, ale po kilku pierwszych randkach stawało się to jasne – tłumaczy dodając: – Śmieję się, że do 30. roku życia byłam dzieckiem – nie zdawałam sobie sprawy z powszechności zdrady. Było to skutkiem tego, że znane mi pary były na etapie „tworzenia”, a nie „rozpadu” – ze względu na nasz młody wiek (wszak rozwody to domena 30- i 40-latków), dużo wcześniej Internet nie był tak rozpowszechniony, by móc czerpać bezgraniczną wiedzę o świecie, no i ja niczego takiego w nim nie szukałam.
Przez pierwszy okres otrzymywania ofert „niezobowiązujących spotkań” od zajętych facetów czułam niesmak (zresztą zostało mi to do dziś) i niezgodę na taki świat. Jednak po dziesiątkach, a może nawet setkach propozycji od facetów w związkach, otworzyły mi się oczy – tak po prostu jest. Rzuciłam okiem w statystyki i na dostępne publikacje naukowe. Konfrontacja młodzieńczych ideałów z zastanym światem realnym była bolesna, ale pewnie potrzebna. Pozwoliła – w późniejszym czasie – dostrzec wielowymiarowość także takich nieetycznych sytuacji. Doszłam do wniosku, że świata nie zbawię, a niektórzy naprawdę fajni faceci jak nie ze mną to zdradzą swoją „drugą połówkę” z kimś innym.
Portal (randkowy – przypis red.) miał być odpowiedzią na moją potrzebę: kontaktu z bystrym, sympatycznym, nie zadufanym w sobie i bez słomy w butach chłopem, oczywiście stanu wolnego, no i powyżej 30 roku życia, a zasypał mnie ofertami szukających doświadczenia małolatów, brzuchatych panów po pięćdziesiątce, albo 30-40-latków szukających „skoku w bok”. Czytaj więcej
Decydując na randki z zajętymi facetami, Dorota weszła w świat zdrad. Potajemnych spotkań, kasowanych wiadomości, niepewności i czegoś zakazanego – wszystkiego, co niemal zawsze zdradzie towarzyszy. Na swoim profilu pisze, jak dyskretnie zdradzać, tak, by nikt się o tym nie dowiedział.
Faceci, których spotyka są różni. – Często, kiedy okazuje się, że mają żonę, zaczynają wymieniać jej wady, jakby chcąc się usprawiedliwić z tego, co robią, albo co zamierzają zrobić. Zapytani, po co więc ślub, skoro miłości wielkiej nie było mówią najczęściej: „A jakoś tak wyszło”. Ale nie wszyscy tak zaczynają, co więcej – w bliskie relacje weszłam tylko z tymi mężczyznami, którzy zachowują klasę i nie kalają (zanadto) swojego gniazda. W postach można poczytać, że spora część zdradzających mężczyzn jest zadowolona ze swoich związków i partnerek (potwierdzają to także badania).
Dorota na swoim profilu podaje statystki rozwodów. Z ponad 5000 orzeczonych w 2014 roku, ponad 1700 było konsekwencją zdrady mężczyzny.
Moi kochankowie idealnie wpisują się w statystykę: mają około czterdziestki. Danych za 2015 rok jeszcze nie ma, ale żaden z rozwodów w 2014, ani w 2015 nie był spowodowany „mną” – moi kochankowie nadal prowadzą sielskie życie u boku swoich kobiet. Jestem dyskretna i za nic nie chcę się czynnie przyczyniać do rozwalania związków. A mogłabym: mężczyźni często nie są ostrożni – mogłabym z łatwością zniszczyć ich sielankę, znając ich imiona i nazwiska, wiedząc gdzie pracują, będąc nie raz wtajemniczoną w bardzo osobiste sprawy, nie mówiąc o wspólnych naszych zdjęciach. Znając szczegóły ich ucieczek od normalnego życia w moje ramiona (i między moje nogi), mogłabym dostarczyć żonom narzędzi do rozwodu z orzekaniem o winie małżonka. Ale tego nie robię, bo po co? Nie potrzebuję łez żon i dzieci, a znając kochanków puszczalski charakter, do „związku” bym ich nie chciała. Czytaj więcej…
Gdzieś w komentarzach na fanpage’u Doroty można przeczytać, że stwierdzenie , że Internet się skończył, skoro powstają takie profile. Dorota sama zaczepiona o możliwość rozmowy z nią mówi, że dla niej nie ma tematów tabu. – Temat zdrady jest tematem tabu, jeżeli ująć to w perspektywie „otwartego mówienia” o niej. Dlaczego? Bo normy społeczne są takie, że żyjemy w związkach monogamicznych i takich się od nas (mężczyzn i kobiet) wymaga. Ewolucyjnie jest to jak najbardziej zrozumiałe – łatwiej osiąga się cele w stabilnej grupie, którą jest rodzina. Łatwiej o kredyt, o odchowanie dzieci i szklankę wody na starość. Po drugie, myślę, że zdradzani nie chcą się przyznać do tego, że ich zdrada dotyka lub dotknęła – to jak brzemię, które wskazuje, że jesteśmy niewystarczająco dobre/dobrzy, że nasza druga połówka szuka(ła) czegoś poza związkiem. A przecież to nie do końca prawda. Badania (można je znaleźć na mojej stronie) pokazują, że problem niekoniecznie musi być w nas: zdradzający posiada pewne szczególne cechy osobowości czy biologiczne uwarunkowania, które składają się na to, że jest szczęśliwy w związku, ale w życiu jest jeszcze szczęśliwszy mogąc zaspakajać część potrzeb z innymi osobami. Zdrada to temat tabu, bo zdradzanie mało komu dodaje chwały, a w szczególności kobietom. Mężczyźni mogą chwaleniem się swym „skokiem w bok” potwierdzać męskość, ale to także nie jest takie proste. Bo komu się tu chwalić? Kobiety stanowią więcej niż połowę społeczeństwa (a u nich poklasku raczej taki mąż nie znajdzie), a i połowa mężczyzn nie pochwala zdrady. Zostaje więc mały wycinek ludzi, z którymi otwarcie można o swoich doświadczeniach „zdradzieckich” opowiadać. Dlatego zdrada jest tematem tabu i tabu będzie – zresztą spotykam się z potwierdzeniem tego także przez fanpage: ludzie piszą do mnie prywatne wiadomości przyznając, że nie wypada im polubić strony o takiej tematyce.
Dorota pisze o swoich kochankach, przywołuje badania i naukowe artykuły dotyczące zdrad. Nikomu niczego nie chce udowadniać. – Nie chcę mówić o tym, że kobiety zdradzają mniej, choć tak naprawdę mogą sobie z mężczyznami podać rękę, ich przewaga polega na tym, że rzadko się do zdrady przyznają, piszą do mnie prywatne wiadomości proszą o dyskrecję, a ja to respektuję. Nie chcę też wytykać mężczyznom, dlaczego i po co zdradzają. Jestem zwolenniczką teorii, że wszystko jest względne, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i każdy ma prawo do własnych poglądów (nie usuwam komentarzy ze swojej strony). Jedynie co mi faktycznie przyświeca, to obnażanie zakłamania, wkładanie kija w mrowisko przez zadawanie niewygodnych pytań i mierzenia się z tematem przez pryzmat „szkiełka i oka” – a to wszystko w perspektywie, że realny świat nie jest 0-1 i czarno-biały.
Kiedy zaczyna się zdrada?
Czy jak w ukryciu przed żoną dzwonimy do innej kobiety to już zdrada? Z „kolegą z czatu” (nazwijmy go Roman) rozmawiamy m.in. o pracy, związkach, seksie czy kulturze. I o tym, że na pewno nie będzie między nami seksu. Bo ja nie kuszę, a on chce być wierny – tylko lubi ze mną od czasu do czasu pogadać (za plecami swojej kobiety oczywiście. ..) Czytaj więcej…
Kim jest Dorota z krainy „Zdrada w sieci”? Dba o swoją anonimowość. Nie zgadza się na rozmowę telefoniczną, pozostaje nam wymiana mailowa, w której też brak szczegółów i konkretów. Przez chwilę się zastanawiam, czy nie jest to zwykła prowokacja. Taka zabawa emocjami i trudnymi dla niektórych sytuacjami. Dla Doroty zdrada to „nadużycie zaufania”. Podkreśla, że chciałaby żyć w świecie idealnym, gdzie brak przemocy i głodu, a ludzie są na siebie otwarci. – Ale przecież wszyscy wiemy, że to utopia, prawda? Życie to sztuka kompromisów – tłumaczy swoje podejście do zdrady. – Spotykam się z kilkoma facetami. Są to stałe, już teraz nawet kilkuletnie relacje. Oni o tym wiedzą, akceptuje to w pełni tylko jeden, chociaż kuriozalne w takiej relacji jest oczekiwanie „wyłączności”.
Czy sama będzie w stanie stworzyć związek oparty na zaufaniu? – Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Bo chociaż statystyki są bezlitosne (prawie co trzeci z nas zdradza), to lubię widzieć szklankę do połowy pełną: jest też część osób porządnych, którym można zaufać. No ale właśnie, można? Jak ja sama sobie czasem nie ufam? – odpowiada.