Wciąż dobrze pamiętam moment, kiedy go pierwszy raz spotkałam. Miałam wrażenie, że ziemia poruszyła się pod moimi stopami i wszystko w końcu nabrało sensu. Pamiętam to poczucie głębokiej przynależności, motyle w brzuchu i podekscytowanie. I pamiętam, jakbym odnalazła dom w jego ramionach, na zawsze. Pobiegłam w ten związek, angażując się mocno, natychmiast. Przez długi czas nie rozumiałam, że to była droga w jednym kierunku: drogą w dół.
Ucieleśniał wszystko, czego szukałam i jeszcze wiele więcej, odzwierciedlał wszystko, o czym marzyłam. Patrzyłam na niego z całkowitym podziwem i zastanawiałam się, jak ktoś tak niesamowity, mądry, przystojny jak on mógł zainteresować się mną. Myślę, że to był mój pierwszy błąd, umieszczenie go na piedestale. Ale po raz pierwszy w moim życiu ktoś sprawił, że poczułam się taka piękna, taka pożądana i taka wyjątkowa; ale przede wszystkim taka godna uczucia. To było prawie zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe, mimo cichego głosu z tyłu głowy, wpadłam prosto w jego pułapkę i prosto w jego ramiona.
Pierwsze wspólne tygodnie biegły intensywnie. Ale przecież, było jak bajce: tak właśnie się dzieje, gdy spotykasz odpowiednią osobę. Dopiero dziś widzę znaki ostrzegawcze i bombardowanie mnie miłością. Dziś rozumiem, że wizja wspólnej przyszłości – małżeństwa, dzieci, pięknego domu – pojawiła się zbyt szybko. Jednak fantazja mnie porwała i chociaż mój rozsądek krzyczał, że to zbyt wcześnie, zdecydowałam się uwierzyć, kiedy on mówił mi, że jestem wyjątkowa i że jestem jedyną osobą, do której kiedykolwiek czuł coś tak głębokiego. Moja potrzeba bycia zauważoną i godną miłości przezwyciężyła wszelkie wątpliwości. Odsłoniłam się przed nim, pokazałam mu całą prawdę o sobie, nie wiedząc, że to zostanie użyte przeciwko mnie.
Iluzja nie trwała jednak zbyt długo, fantastyczna bańka, której broniłam, bardzo gwałtownie pękła, kawałek po kawałku jego maska opadła, a dobrze wychowany, charyzmatyczny, czarujący i troskliwy książę pokazał prawdziwą twarz.
Nie zapomnę frustracji i zmieszania, które czułam, gdy znajdował we mnie te wszystkie niedostatki, słabości, wady i pokazywał je innym. Szturchał, uderzał w najczulsze punkty utrwalając we mnie niepewność, i świadomość, że nie jestem wystarczająco dobra. Subtelne znaki ostrzegawcze ostatecznie przekształciły się w migające neony, ale w tym momencie było już dla mnie o wiele za późno, uwikłałam się w tę jego sieć miłości. Choć bolało, nie chciałam nawet uciec. Wybierałam go za każdym razem, bałam się go zawieść.
Chodziłam na palcach po rozbitych skorupkach jajek, bojąc się oddychać, omijając liczne miny, które nas otaczały, bojąc się, że jeden zły ruch spowoduje wybuch. Że ta wspaniała iluzja, w którą zainwestowałam tyle uczuć zniknie. On przekraczał wszystkie granice, a ja, ze z moją głęboko zakorzenioną niepewnością, byłam coraz bardziej zdominowana. I pozwalałam na to.
Wkrótce uwierzyłam, że nie jestem w stanie zrobić nic dobrego. W końcu życie zaczęło szarzeć i zdałam sobie sprawę z tego, że rzeczywistość wymyka mi się spod kontroli. Codziennie czekałam z lękiem na moment, w którym krótkotrwałe momenty spokoju zastąpią wybuchy jego gniewu i tyranii.
Wzorzec potwornie przewidywalny, ale coraz bardziej bolesny: nadzieja na to, że on się zmieni staje się pętlą mocno zaciśniętą na mojej szyi.
Czułam, jak każdy kawałek mnie rozpływa się w tępej nicości. Słowa, które wymykały się z jego ust, sprawiały że zastanawiałam tysięczny raz, kim dokładnie jestem. Strach paraliżował mnie, zaczęłam wątpić w siebie, uważnie rozważając każde słowo, które przyszło mi do głowy – czy to, czym jestem wystarczy dla niego? Czy jestem wystarczajaco mądra? Interesująca? Czy w ogóle istnieję?
Zaczęłam kwestionować swoje zdrowie psychiczne. Przecież mówił mi, że coś ze mną jest nie tak. Szczypałam się w tych chwilach szaleństwa, aby przypomnieć sobie, że wciąż żyję, ale świat wokół mnie kręcił się coraz szybciej, a prawda o moim partnerze bolała bardziej, niż przypuszczałam. Cała rzecz w tym, że nie chciałam się z nią skonfrontować. Bałam się stawić jej czoła. Zamiast tego, zaczęłam mu wierzyć, kiedy mówił że to ja jestem problemem, że to mi brakuje rozumu i nie umiem obiektywnie osądzić sytuacji. Pod jego kontrolą stawałam się coraz słabsza i walcząc o utrzymanie siły, straciłam o wiele więcej – swoją godność.
Patrząc z perspektywy czasu, wiem, że nigdy nie odważę się oceniać osób, które tkwią w podobnym związkach. Rozumiem, jak bardzo wydaje się to niemożliwe. Udało mi się, ale walka o siebie trwała trzy lata.