Krótka rozmowa o miłości… Czy istnieje, czy jest jedynie iluzją, którą karmi się nas w dzieciństwie, a w którą tak bardzo chcemy wierzyć…
Ja: – Wierzysz w miłość?
Ty: – Skąd to pytanie?
– Bo zastanawiam się, czy istnieje naprawdę, czy nie jest jedynie sumą naszych naszych oczekiwań i potrzeb, efektem wpajanych nam od dzieciństwa baśni i historii o tym, jak żyli długo i szczęśliwie. Nazywamy to miłością, żeby nie wyjść na egoistów, że do życia potrzebujemy drugiego człowieka, że potrzebujemy go dla naszego szczęścia.
– Miłości nie da się zdefiniować, tak sądzę. Nie jesteśmy w stanie nad wszystkim zapanować rozumem, wytłumaczyć sobie, zracjonalizować. Potrzebujemy porywów serca.
– A może to tylko chemia naszego mózgu, może splątanie hormonów ich wyrzut w odpowiednim momencie i danej chwili powoduje, że się zauroczamy. Przecież zakochanie się jest tak naprawdę podłym uczuciem.
– Naprawdę tak myślisz? A te wszystkie motyle w brzuchu, stan ekscytacji, poczucia, jakbyśmy unosili się pół metra nad ziemią?
– … a lęk i niepewność, czy się odezwie, czy dobrze wypadłam, czy na pewno mu się podobam, czy nie ma lepszej ode mnie, czy on mnie czasem nie zostawi?
– Wiadomo, że targają nami różne emocje, ale chyba w efekcie te pozytywne wygrywają.
– A może to właśnie jest błędem. Zauroczeni, w różowych okularach, po kilku niesamowitych orgazmach, decydujemy się na życie z kimś, kogo tak naprawdę nie znamy, o kim mało co wiemy. Zagłuszamy wszystkie niepokojące sygnały, bo tak bardzo chcemy czuć się kochane i wyjątkowe. Mówi się, że miłość jest ślepa – wiadomo, zawsze lepiej na coś lub na kogoś zrzucić odpowiedzialność za swoje decyzje i wybory. Zawsze można się wykręcić, że wszystko przez tę głupią miłość.
– To co uważasz? Nie powinniśmy do siebie dopuszczać emocji, wszystko racjonalizować, być nieustannie ostrożnym i przegapiać szanse na bycie z kimś, przy kim moglibyśmy czuć się szczęśliwi i spełnieni.
– Nie, ale może warto, gdy już kogoś poznajemy, zrobić na moment krok w tył, żeby spojrzeć na budującą się relację choćby z lekkim dystansem. Zapytać się siebie i uczciwie odpowiedzieć: czy wszystko mi pasuje, czy coś mnie nie ugniata? Może on jest zbyt zaborczy, za bardzo kontrolujący. Może zamyka mnie na moją rodzinę i przyjaciół. Może wywołuje we mnie poczucie winy za moje zachowania, może boję się przy nim być sobą, wyrzekam się siebie, żeby mnie nie odrzucił.
– Lęk przed odrzuceniem niestety często sprawia, że próbujemy być kimś, kim do końca nie jesteśmy, robimy rzeczy wbrew sobie, mówimy, co ukochana przez nas osoba chce usłyszeć.
– Wiesz, każdy z nas nosi w sobie potrzebę bycia akceptowanym. Zmagamy się z tym od dzieciństwa. Próbujemy przypodobać się rodzicom, rówieśnikom, nauczycielom, chcemy być lubiani, chcemy, by dostrzeżono w nas kogoś wyjątkowego, ważnego. To naturalne, ale często prowadzi do rozczarowań i bólu. Bo gdy zaczynamy się czuć pewnie w relacji, siłą rzeczy odkrywamy nasze karty, nie jesteśmy w stanie tłumić wszystkiego, co w sobie nosimy. I nagle słyszymy, że jesteśmy jacyś dziwni, że się zmieniliśmy, że nie na to się umawialiśmy. A my się nie zmieniamy, my zaczynamy dopuszczać do głosu nasze potrzeby i oczekiwania. Chcemy na przykład więcej uwagi, chcemy czuć się potrzebnymi, chcemy mieć namacalne dowody na to, że drugiej stronie na nas zależy. Albo inaczej, odzywa się w nas nasza potrzeba wolności własnej, niechęć do kontrolowania każdego naszego kroku, potrzeba posiadania jakiejś swojej części życia, z której wracamy do naszego związku. Jest jeszcze potrzeba niezależności, poczucia bezpieczeństwa, inspirowania się, samorozwoju.
– Miłość to wszystko ogranicza?
– Nie wiem, czy miłość, ale może to robić drugi człowiek, którego wybraliśmy do życia. Miłość często unieszczęśliwia, patrząc z twojej perspektywy.
– Więc może nie była miłością.
– To znowu pytam, czym jest. Słownik języka polskiego podaje, że miłość to “głębokie uczucie do drugiej osoby, któremu zwykle towarzyszy pożądanie” oraz “silna więź, jaka łączy ludzi sobie bliskich” i “poczucie silnej więzi z czymś, co jest dla kogoś wielką wartością”, to także “głębokie zainteresowanie czymś, znajdowanie w czymś przyjemności”. A przecież choćby ta silna więź może być oparta na manipulacji, na szantażu emocjonalnym, na uzależnieniu, przemocy, wykorzystaniu naszych słabości i umiejętnym nimi zarządzaniu.
– Moim zdaniem więź powinna być oparta na przekonaniu, że dzięki tej miłości staję się lepszym człowiekiem, że wzrastam w niej, że się rozwijam, że dzięki niej odważam się na branie z życia jeszcze więcej, że ona mnie wzmacnia, daje pewność, że zawsze jest ktoś, od kogo otrzymamy wsparcie, ale też usłyszymy uczciwą krytykę, która nie będzie nas krzywdzić.
– Hmm… Tak, to by można było nazwać miłością. Spotkanie dwojga ludzi, którzy dzięki sobie stają się kimś lepszym, bez nacisków, bez presji, to się dzieje po prostu. Płyną na fali uczucia, które ich złączyło. Znasz taką miłość?
– Nie.
– Czy więc taka istnieje?
– Muszę wierzyć, że tak, bo jaki byłby sens spotkań, wymiany doświadczeń, po co byśmy żyli? Dla kogo, z kim? Jasne, zaraz powiesz, że to wszystko jest iluzją. Ale w takim razie ja wolę żyć z iluzją, że prawdziwa miłość gdzieś na mnie czeka, niż pozbawić się nadziei, że w ogóle istnieje…