Pokochałaś narcyza, podlewałaś go swoim uwielbieniem, cierpliwością i uśmiechem. Wlałaś w niego całą miłość, jaką w sobie masz.
Najpierw był taki nieśmiały. Wiotka łodyżka, nieśmiało pnąca się mu górze dzięki Twojemu ciepłu.
Był taki piękny, kusił i pachniał tak nęcąco. Rozkwitał, mamił i wabił, karmiąc się Twoim ach i och.
W końcu, zmęczona zaniechałaś tego trochę, bo sama potrzebowałaś, by dał Ci trochę siebie. Nie dał, oburzony Twoim nieśmiałym pytaniem. Trzasnął drzwiami, wykasował numer, usunął Cię z grona znajomych, a Ty nie wierzyłaś własnym oczom, co z niego uczyniła Twoja miłość. Odszedł, zostawiając Cię w poczuciu winy, że nie dajesz mu całej siebie po końcówki włosów. Chciałaś podlewać go dalej kosztem własnej dumy. Wyśmiał Cię, równając poczucie Twojej wartości z poziomem minus sto.
Chciał Cię zranić najmocniej jak można, a tak naprawdę nieświadomie wyświadczył Ci przysługę. Tak, tak. PRZY-SŁU-GĘ. Oddał Ci wolność, swobodę i spokój wewnętrzny. Już nie drżysz w obawie przed jego gniewem. Jesteś sama sobie sterem i żeglarzem. Może na małej łódce, ale dasz radę utrzymać się na powierzchni. A on? Może znalazł inną, która zatraci się dla niego. Weźmie od niej wszystko i znów będzie szukał kolejnej konewki. Współczuj mu i każdej kolejnej, którą on wykorzysta. Bo narcyz to nie partner. To donica bez dna, transakcja jednostronna i ograniczona czasowo. A przecież miłość wygląda inaczej, prawda?
PS. Narcyzem nie zawsze jest mężczyzna, Drogie Dziewczyny. Narcyz nie ma jednej płci. Ma tylko jeden cel: (U)WIELBIENIE GO.