Zastanawialiście się kiedyś, czym jest dla was szczęście? Wiem, pytanie z kosmosu, ale tak naprawdę, czy kiedykolwiek o tym myśleliście? Odpowiedzieliście sobie jednoznacznie na to pytanie? Tak, zdaje sobie sprawę, że ile ludzi, tyle odpowiedzi. Dla jednych szczęściem są zdrowe dzieci, dla innych świetna praca, udany związek, super samochód. Ale czy na co dzień doświadczacie szczęścia? Jest ono obecne w waszym życiu?
Skąd moje pytanie? Poszłam z moimi chłopakami (trzema) w góry. Od schroniska do schroniska. Bo tak lubimy, bo kochamy góry, bo wędrówka po nich daje nam coś niewypowiedzianego i czego opisać do końca się nie da. Wyprawa zaplanowana. Plecaki spakowane. Odrzucone rzeczy do niesienia, żeby ciężaru na plecach nie zwiększać. Każdy niósł swój dobytek. Masz przy sobie tylko minimalnie potrzebną liczbę rzeczy na przebranie, śpiwór, jeden szampon dla wszystkich (żeby nie było za ciężko), klapki (w które cudownie było włożyć nogi wieczorem), trochę jedzenia, nie za dużo, żeby się nie przeciążyć.
Ruszamy w ulewie, która nie psuje nam humorów. Po prawie sześciu godzinach docieramy do schroniska, które staje się na jedną noc naszą ukochaną przystanią, z pomieszczeniem na suszenie wszystkich rzeczy, a nawet plecaków, bo deszcze wkradł się wszędzie. Rano ruszamy dalej. I tak idziemy przez kolejne trzy dni. Do kolejnych schronisk. W słońcu, w potwornym wietrze, w śniegu. Nie będę się wdawać w szczegóły, bo te pewnie większość z was by zanudziły na śmierć, ale chciałam napisać o wnioskach, które układają ci się w głowie po zejściu do cywilizacji.
I co się okazuje? Że do szczęścia tak naprawdę niewiele potrzebujesz. Wystarczą klapki i ciepła bluza w jednym miejscu. W drugim ogromną radość sprawia ci poduszka na wyposażeniu pokoju, bo od dwóch dni śpisz z bluzą pod głową, która zawsze gdzieś ucieka. Nie zdawałaś sobie sprawy, jak ucieszyć może kostka masła i keczup wniesiony przez bliskie ci osoby na górę. Ciepła woda pod prysznicem, a w jednym schronisku nawet gorąca – taka jak lubisz. Widok, który koi zmęczenie, a roztacza się przed twoimi oczami, kiedy myślisz, że już nic oprócz chmur, które cię otaczają, nie zobaczysz. A tu wychodzi słońce. I aż zatrzymujesz się z wrażenia. I choć przynajmniej raz podczas kilkudniowej wędrówki pomyślisz: „Mam dość, już nie chcę”, to jednak bezmiar wdzięczności za to doświadczenie rehabilituje bolące nogi, siniaki na ramionach (bo plecak i tak był ciężki) i brak pasty do zębów, którą twoje dzieci posiały nie wiadomo gdzie.
Kiedy usiadłam w domu, na kanapie, pomyślałam, że tak właśnie wygląda szczęście. W być, a nie mieć, w doświadczać pojedynczo, a nie w nadmiarze. Pomyślałam też, że każdy z nas ma w sobie tę najmniejszą cząstkę szczęścia, która potęguje wszystkie inne pozytywne emocje i ogranicza te negatywne. Trzeba tylko umieć ją znaleźć. Podążyć za swoją intuicją, która w tych kiepskich momentach mówi ci, co zrobić, żeby zobaczyć lepsze.
Odnalezienie swojego szczęścia, nazwanie go, świadomość gdzie i w czym się kryje, jest doświadczeniem pełnym, bo pokazuje, jak niewiele potrzebujesz. Jak ograniczasz siebie w swojej pogoni za szczęściem, które nie wiesz, czym jest. Jestem beznadziejna, jestem samotna, smutna, głupia, gruba, brzydka. Jestem nieszczęśliwa. Serio? A gdzie mieszka twoje szczęście? W czym się ukrywa? Może zamiast skupiać się na tym, gdzie go nie ma, lepiej zrobić krok w bok i je odnaleźć. Ale na to potrzeba dłuższej chwili, zatrzymania się, zmierzenia się ze sobą i doznania wdzięczności za to co tu i teraz. Tego stanu nie da się na stałe w sobie nosić, ale można do niego wracać, można sobie przypominać ten moment całkowitego spokoju, bez nerwowego rozglądania się, zwracania uwagi na dzieci, na innych, na zegarek, telefon. Trzeba usiąść i rozejrzeć się wokół. Posiedzieć tak pięć minut, może piętnaście, a może pięć godzin. Odnaleźć w sobie ciszę, pozostać ze sobą. Mało mieć, żeby widzieć, co zyskujesz.
Takiego doświadczania szczęścia wam życzę.