-Lepiej być samemu niż z byle kim – oznajmił X przy sobotnim piwie. – Byle kim? – zdziwiłem się… – Przecież byliście ze sobą od kilku lat! Sprawialiście wrażenie szczęśliwych! – No właśnie… wrażenie! A to tylko pozory…
Po tej rozmowie zacząłem przyglądać się relacjom par wokół mnie. Moi rodzice przeżyli w małżeństwie ponad 40 lat, ale zawsze… no przynajmniej odkąd pamiętam, żyli raczej obok siebie. Jak bardzo nie sięgam pamięcią wstecz – każde z nich miało swoje życie, zainteresowania, pasje. Sprawiali wrażenie raczej dobrych znajomych, niż wielce zakochanej pary. Byli diametralnie różni, pod wieloma względami sprawiali wrażenie niedopasowanych.
Z trzech sióstr jedna jest w szczęśliwym (mam nadzieję, że nie z pozoru) małżeństwie, druga ani myśli wiązać się z kimkolwiek, trzecia jest po rozwodzie i, jak twierdzi, dopiero teraz cieszy się życiem.
K. i M. stanowią wybuchową mieszankę – kłócą się tak, że dom trzęsie się w posadach, ale chwilę później godzą. Ich związek to ciągła sinusoida – rozstają się, schodzą… On się wyprowadza, ona wyrzuca go z domu, on odchodzi, ona odchodzi, ale… tak naprawdę bardzo się kochają. Nie wyobrażają sobie bez siebie życia. Być może dlatego, że rozwiązują wszelkie konflikty na bieżąco, nie zamiatają nic pod dywan, tylko zawsze jedno drugiemu gotowe jest wszystko… wykrzyczeć nie ma później efektu lawiny i fali wzajemnych pretensji. Nie mówiąc już o tym, że stanowią ciekawostkę dla reszty znajomych – czy to akurat moment, że są razem, czy chwilowo nie. Sam byłem świadkiem jakichś… siedemnastu „definitywnych końców” tego związku. Mimo to nadal wierzę, że są dla siebie stworzeni. 🙂
A. i T. są ze sobą od kilku miesięcy… po latach! Byli parą w liceum, ale później drogi ich się rozeszły. Niedawno znowu się spotkali. Przypadkiem, choć może to przeznaczenie popchnęło ich ku sobie i opatrzność chciała, by się spotkali? Igraszki losu. W każdym razie – błysk, piorun z jasnego nieba! Uczucie spadło na nich z siłą huraganu. Są niemal nierozłączni. On przeprowadza się dla niej z Warszawy do Trójmiasta. Zamyka wszystkie swoje sprawy, kończy, co ma do skończenia i…
A. i A. to wspaniała rodzina. Patchworkowa, ale tym bardziej spójna, silna i… cudowna! A. związał się z A., gdy ta była po rozstaniu z mężem i ojcem jej dziecka. Powiedzenie, że można trafić komuś do serca przez żołądek – w tym wypadku zadziałało. Pracowali razem, a ona każdego dnia przynosiła do biura pyszności… z myślą o nim. Spotykali się coraz częściej po pracy i odkryli, że mają ze sobą zadziwiająco wiele wspólnego. A. pokochał synka A. niczym swoje własne dziecko. Mimo, że ta relacja od początku nie była łatwa… są razem już ponad 10 lat. Ona wcześniej zdradzana miała silną potrzebę kontrolowania, nie była gotowa zaufać. Na horyzoncie cały czas był ojciec jej dziecka. Niby już tego faceta nie kochała, ale zważywszy na dziecko. nie było szans, by był to w 100 % zamknięty rozdział. Tym bardziej, że mimo iż rozstali się jakiś czas temu wydawało mu się, że ma prawo decydować o tym z kim ona się zwiąże.
A. mając poczucie porażki, że jej małżeństwo nie przetrwało, starała się swojemu synowi rekompensować rozbitą rodzinę i… rozpieszczała go na potęgę. Nie była w stanie mu niczego odmówić – niezależnie od tego czy chodziło o formę spędzania czasu, czy zakup kolejnej zabawki, gry, konsoli. Zupełnie jakby nie docierało do niej, że jej syn nie wychowuje się w rozbitej rodzinie, bo A. kocha jej syna jak własne dziecko. A. świetnie sprawdzał się, gdy trzeba było zająć się dzieckiem, dołożyć się do utrzymania, ale gdy tylko próbował wychowywać, być konsekwentny, stanowczy – nagle brutalnie przypominała mu, że to nie jego dziecko. Na szczęście to tylko początki – teraz jest już znacznie, znacznie lepiej.
Udało im się dojść do porozumienia… bo wiele ze sobą rozmawiali i… chcieli się porozumieć. A to chyba klucz do stworzenia naprawdę zdrowej, wspaniałej relacji i to im się udało.
K. i Z. rozstali się po dwudziestu latach, co nie było specjalnym zaskoczeniem dla nikogo. Ba! Można powiedzieć, że wszyscy odetchnęli z ulgą. Z. zdradzał K. od bardzo dawna. Ona o tym wiedziała. Też od dawna… I coraz bardziej gasła, zamykała się w sobie. Nic nie wskazywało jednak, by w końcu zdecydowała się odejść. Na szczęście w końcu spadła ta kropla, która przelała czarę goryczy i… od kilku tygodni próbuje mierzyć się z rzeczywistością. Sama. Była silną kobietą… kiedyś. Mam nadzieję, że ma w sobie tę siłę nadal. Wierzę, że niejedno nam jeszcze pokaże i udowodni wszystkim, że jak się chce – można wszystko!
Przysięga małżeńska nakazuje nam kochać się w zdrowiu i w chorobie. T. jest świetnym przykładem właśnie takiej miłości. S. jest sparaliżowana po wypadku samochodowym. Mimo rehabilitacji – nie ma wielkich szans na poprawę jej stanu zdrowia. Nigdy nie będzie chodzić, ani sama funkcjonować. T. jest programistą. Pracuje w nocy, a całymi dniami opiekuje się S.. Wielokrotnie słuchałem komentarzy znajomych, że powinien ją zostawić, bo marnuje sobie życie i gotowałem się na tego typu słowa. Uważam je za bezduszne. To właśnie dla mnie prawdziwa miłość. Wystawiona na próbę. Cholernie ciężką. Miłość oparta na wielkim poświęceniu, ale MIŁOŚĆ.
A ja? Po wielkim uczuciu – najpiękniejszej miłości, serii epizodycznych relacji, krótkich związków… cały czas szukam, cały czas wierzę, że miłość spotka mnie raz jeszcze. Choć wiem, że pewnie zaprzepaściłem sporo szans, z części nie skorzystałem… ze strachu, głupoty, bezmyślności. A może z powodu myślenia aż nazbyt wiele? Zamiast po prostu rzucić się w ten miłosny wir – nie dawałem sobie szansy. Sęk w tym, że ilekroć na kimś naprawdę mi zależy, jestem pod czyimś wrażeniem to… nie daję sobie i tej osobie szans. Tak jakbym chciał uniknąć rozczarowania tej osoby mną samym. Nie, nie… to nie kwestia kompleksów. Ja naprawdę uważam, że jestem fajny… 😉 Dziwny, nie przeczę, ale fajny. 😉