Go to content

Rak na emigracji potrafi być okrutny i bardzo samotny

Fot. iStock / Pilin_Petunyia

 

Fot. iStock

 

Kilka dni temu odwiedziła mnie znajoma. Nim zdążyłam zaparzyć kawę, ona zdążyła się rozpłakać. I to z powodu byłego partnera. Rozstali się kilka lat temu. Pamiętam jak wtedy to przeżywała. W tamtym czasie ona została bardzo przez niego zraniona. A teraz zadzwonił do niej i nalegał na spotkanie. Spotkali się w pewien deszczowy dzień, gdzieś w centrum tego dużego i głośnego miasta. Jest chory na raka. Raka trzustki. Zdiagnozowany został bardzo późno. Zbyt późno, by móc cokolwiek dla niego zrobić. Nie oczekiwał od niej współczucia, chyba bardziej zrozumienia. Chciał po prostu porozmawiać. Ufał jej. Kiedyś byli ze sobą bardzo długo. Rozumieli się, ale to nie wystarczyło. Wtedy to nie wystarczyło. Zostawił ją i odszedł. Odszedł, bo zakochał się w pięknej egzotycznej dziewczynie. A ona nie potrafiła zaufać ponownie. I z czasem chyba polubiła swój stan singielki. Nie wiem czy go wciąż kocha. Minęło sporo czasu od tamtych wydarzeń.

Zapytałam o rokowania. I choć zdawałam sobie sprawę, że moje pytanie jest bezlitosne, to też wiedziałam, jak bezlitosny jest rak trzustki. Przyszła porozmawiać, a ja nie mogłam jej okłamywać. Musiałam wiedzieć, bym mogła pomóc chociaż jej. Usłyszałam: SZEŚĆ miesięcy, może krócej. Wciągnęłam powietrze i powoli je wypuściłam. Objęłam ją szybko i posadziłam na sofie, podałam jej pudełko chusteczek i zaparzyłam kawę. Będąc w kuchni natychmiast przypomniała mi się historia Ani Przybylskiej. W sierpniu dostałam od przyjaciół smsa, w październiku Przybylska zmarła. W tym przypadku tutaj, to on zaniedbał temat. Jak to czasem mężczyzna. Do tego żyjący na emigracji. Rak trzustki to jeden z najbardziej podstępnych nowotworów. Do lekarza nie poszedł we właściwym czasie, a z pewnością nie poszedł wtedy, kiedy czuł się źle. A potem przy pierwszym kontakcie z lekarzem nie naciskał, wierzył we wszystko co mu lekarz powiedział, nie nalegał na rozszerzenie badań. I stało się! Zaniedbanie, ból i szpital. A potem zaproponowano mu leczenie paliatywne i wydłużenie życia jak długo się da w jego przypadku. Wtedy zadzwonił do niej. Do swojej byłej narzeczonej.

Zobacz jakie symptomy mogą świadczyć o raku trzustki

Rak na emigracji potrafi być okrutny i bardzo samotny

Chory często, po tym jak usłyszy diagnozę, nie wie co ze sobą zrobić. Ona przyszła do mnie, kompletnie zagubiona, nie gotowa na to wszystko, ale gotowa na to, by mu pomóc. I to jest najpiękniejsze, co tylko może spotkać drugiego człowieka. Obecność. Zastanawia się czy walczyć o niego, czy akceptować to wszystko, o czym mówią lekarze. Wiedząc o moich ostatnich przeżyciach, zapytała mnie – czy będę mogła pomóc? Zwróciła się do mnie o jak najwięcej informacji, zapytała o następny krok. Oczywiście, że jej pomogę. Oczywiście. Nie będę mogła technicznie w tym wszystkim uczestniczyć, bo na to ja sama nie jestem gotowa. Nie jestem gotowa, by po mojej tak ogromnej stracie, z którą pogodzić się nie mogę, łapać teraz kogoś innego za rękę i trzymać. Trzymać mocno. Na to jestem za słaba. Nie miałabym odwagi tego zrobić. Będę na tyle, na ile sama dam radę i na ile pozwolą mi moje możliwości. Podzielę się wiedzą i zaprowadzę tam, gdzie powinni trafić. Byłam z nią szczera. Popłakałyśmy sobie razem i zaczęłyśmy działać. Mój Brat, gdy Go odwiedzałam w hospicjum, często śmiał się ze mnie, że jestem jak taka ulotka. Zawsze przepadałam przy stojaku z ulotkami i gazetkami. Tak już mam, że lubię wiedzieć i nieustannie uzupełniać tę wiedzę. Teraz mogłam niektóre z tych informacji przekazać jej. Zostawić jakiś namacalny ślad. Skierowałam ich do organizacji, gdzie otrzymają pomoc. Pomoc od A do Z. Przede wszystkim wsparcie psychologiczne i psychoonkologiczne dla obojga. To jest absolutnie konieczne i tego zaniedbać nie wolno. Nie każdy chory chce opowiadać o sobie komuś obcemu, ale warto podjąć tę próbę. Tutaj szpitale świetnie współpracują z hospicjami i z takimi organizacjami. Zostanie przydzielony mu opiekun, który będzie dostępny dla niego niemalże całą dobę. Zapytałam o rodzinę chorego. Co z nią? Gdzie jest? Jak to wygląda? Ona nie może być z tym sama. Okazało się, że rodzina daleko i nie tylko z powodu dzielących ich kilometrów. On nie utrzymuje kontaktu z rodziną. A rodzina też nie szuka kontaktu z nim. Zmarszczyłam czoło. Nie spodziewałam się, że będzie tak ciężko.  Przed nimi bardzo trudny czas. Zapytałam ją czy jest na to gotowa. Choć wiem, że nikt nie jest nigdy gotowy na taką walkę. Do takiej walki potrzebny jest czas. Czas na to, by się oswoić z nową sytuacją. A tutaj tego czasu nie było i nie ma. Jest tylko sześć miesięcy na wszystko. Może nawet o wiele mniej. Choć jest nadzieja. Ona musi być!

Ustaliłyśmy plan działania na kolejny tydzień. Spotkam się z nimi gdzieś w West End i przy szklaneczce świeżego soku przegadamy to wszystko jeszcze raz.  Będę jak ta marchewka, która dodaje koloru poszarzałej i pozbawionej blasku skórze. Postaram się go przekonać, by jak najszybciej skontaktował się ze swoimi bliskimi. On oczywiście ma prawo zadecydować o sobie, ale nie wolno mu izolować się od ludzi, dla których kiedyś był bliski, dla których nadal może jest bliski. Nie wolno mu izolować tych ludzi od tego wszystkiego, przez co będzie przechodził w najbliższym czasie.  Opowiem mu o sobie. Opowiem mu moją historię. Może go przekonam. Ona, nawet jako była narzeczona, nie może wziąć tego wszystkiego na siebie. Nie da rady. Nikt nie jest takim siłaczem. I nikt nie powinien wyrządzać sobie takiej krzywdy. Ja wiem, że cierpienie uszlachetnia, ale bez przesady. Człowiek może skończyć się szybciej, aniżeli mu się wydaje. Przeszłam przez to wszystko w ostatnich miesiącach, przeżywałam wszystko bardzo intensywnie, a jeszcze intensywniej obserwowałam chorego i jego bliskich. I choć każdy starał się postępować jak najlepiej potrafił, niestety nie dał rady. I to są moje obserwacje, z którymi ja sobie poradzić nie potrafię. Wyciągnęłam z nich wnioski i bardzo głęboką refleksję. Dlatego też, jeśli potrafię ubrać w słowa swoje przeżycia, to właśnie moim obowiązkiem jest komuś je przekazać i dać nadzieję. Tak powiedział Pan Jerzy Stuhr w wyemitowanym przez TVP materiale, w którym opowiadał o swojej chorobie i swoich doświadczeniach. I te słowa chyba mocno wzięłam sobie do serca.

Ja ostatnio o tej nadziei tyle rozmyślam. O tej nadziei w każdej chorobie przewlekłej. Najbardziej znam chyba tę przy raku. O tej nadziei, której jestem świadkiem, odkąd zdecydowałam się na działalność społeczną. O tej, którą obserwuję na kanałach komunikacyjnych w internecie, o tej której byłam świadkiem od listopada 2014 roku. O tej, którą czułam w głosie i widziałam w spojrzeniu, za każdym razem kiedy byłam w hospicjum. Jakkolwiek choroba będzie zmieniała ciało chorego i odbierała mu siłę, to właśnie nadzieja jest narzędziem niezbędnym do walki o siebie. Nadzieję mają również ci, którzy chorego wspierają. I choć ja nie miałabym odwagi rozdawać tej nadziei ot tak sobie, tak mogę próbować ją ocalić i ułatwić każdy kolejny dzień. Sobie i innym. W komunikacji z każdym chorym trzeba być uczciwym. Nie wolno oszukiwać. Nie robiłam tego i robić nie zamierzam. Jeśli to tylko sześć miesięcy – to koniecznie trzeba pozwolić choremu przeżyć je najpiękniej jak się da. Uporządkować emocje na tyle na ile się da. Pozwolić mu na to. Rozganiać czarne chmury znad głowy chorego, zapalać słońce i spacerować z nim w tych promieniach. A płakać wtedy kiedy on nie będzie widział. Chorego trzeba izolować nie przed ludźmi, a przed negatywnymi emocjami jakie człowiek w sobie potrafi zgromadzić. Nie wolno mu ich okazywać, a z pewnością nimi się dzielić. Nie wolno przynosić do takich miejsc jak szpital czy hospicjum problemów z zewnątrz. Wtedy swoje życie trzeba zostawić za drzwiami. Należy pamiętać, że chory, którego odwiedzamy nie jest jedynym chorym w tym miejscu. Warto również zwracać uwagę na ciszę. I w niej szukać ukojenia. Tak jak robią to często chorzy. Uciekają w ciszę, zapadają w drzemkę, szukają przestrzeni dla swojego bólu. Należy bezwarunkowo otoczyć chorego troską, nie przesadzać z nadgorliwością, bo i to czasem potrafi zmęczyć, ale życzliwość, serdeczność i cierpliwość to podstawy budulec każdej relacji z chorym paliatywnie człowiekiem.

Gdzie uzyskać pomoc w GB, w Londynie?
Pancreatic cancer / We Are Macmillan. Cancer Support