Go to content

Żaden związek nie jest idealny i nigdy nie będzie. Można tylko uczynić go zdecydowanie lepszym, jeśli pewne rzeczy odpuścimy

zakochana-para-miłość
fot. Josh Willing/Unsplash

Ostatnio co i rusz słyszę, że faceci są do bani, że mężowie rozczarowują, że związki zamiast nas uszczęśliwiać, tylko ciągną w dół, odbierają energię.

Faceci są be, bo nie rozmawiają, nie słuchają, nie są czuli, są powolni, zbyt szybcy, mało zainteresowani, nie dość uważni, zbyt bardzo skupieni na sobie. Za to my jesteśmy na nich skupione na maksa. Na naszych mężach, partnerach, stałych czy nowych związkach. Jesteśmy skupione, jakby od tego jednego mężczyzny zależało nasze być czy nie być. Nasze życie, zdrowie, szczęście, szacunek, poczucie bycia kochaną – wszystko!

Wyobrażacie sobie takie brzemię? To, że ktoś was obarcza wszystkimi oczekiwaniami, własnymi pragnieniami i marzeniami. Spotykacie faceta, który mówi wam: „Teraz ty masz mnie uszczęśliwić. Masz być idealna, taka, która będzie kochać wbrew wszystkiemu i wszystkim, która wypełniać będzie wszystkie moje braki i odpowiadać na każde potrzeby”.

Dobra, ja nie jestem żoną idealną. O matko – do idealności naprawdę wiele mi brakuje. Potrafię być wredną suką, czepliwą krową, sfochowaną księżniczką. Wiem, gdzie włożyć szpilkę, by zabolało, jak uderzyć, by zostawiło ślad (nie wprost oczywiście). To, że mój facet ze mną wytrzymuje naprawdę zasługuje na nagrodę, choć on ostatnio przyznał, że podobnie w drugą stronę, więc trochę jesteśmy kwita.

Ale wiecie, jak go poznałam, wiedziałam, że będę mieć z nim dzieci. Taka wizualizacja – zobaczyłam nas z dwójką dzików, którzy scalą nas na maksa. I tak właśnie jest – to, co scala najbardziej, to dzieci. Ch*j z tą miłością, czułością, świetnym seksem – to wszystko przemija, wygasa, na chwilę ulega zapomnieniu, ale są dzieci, które każą nam przy sobie trwać na dobre i złe. Pytanie, jak długo tak wytrzymamy i czy to złe jest do przełknięcia i w efekcie do pokonania.

Ale oprócz dzieci jesteśmy jeszcze my – roszczeniowe. Bo on nie wysłał SMS-a, nie zadzwonił, nie przyniósł kwiatów, nie porozmawiał, nie wysłuchał, nie zauważył, że dzisiaj miałyśmy zły dzień, nie zaprosił na kawę, nie kupił kwiatów.

Szczerze – rzygać mi się chce od takich żalów i pretensji. Nie mogę słuchać tych, które same ze sobą nie są szczęśliwe, ale winy całego zła świata, które je dotyka, upatrują w facecie, z którym żyją.

Drogie Panie – przestańcie się zawieszać na tych facetach, na waszych związkach. Przestańcie w końcu za jedyną wytyczną waszego dobrego życia uznawać związek, w którym żyjecie. Jasne, można mówić, że to jego wina, że gdyby go nie było, to nikt by was nie ograniczał, lepiej by się wam żyło, wtedy to dopiero góry byście przenosiły. Można. Można też próbować go nieustannie zmieniać, żeby słuchał, żeby był czuły, żeby dawał zrozumienie i wsparcie, kiedy same nie jesteśmy w stanie sobie tego zapewnić. Ba – możemy chcieć, by on wierzył bardziej w nas, niż my same. W końcu to on na pytanie: „Kochanie, jak wyglądam w tej sukni”, powinien bez wahania odpowiadać, że olśniewająco, a my i tak mu nie uwierzymy, jeśli olśniewająco nie będziemy się czuć. Ale wiadomo – to jego wina, bo nie potrafi być szczery, bo zbyt krótko na nas popatrzył, źle ocenił, nie zauważył niuansów. Ja pie*dolę, na litość boską – serio?

Mój mąż ostatnio mi powiedział, że już dawno miałby dość związku, w którym musiałby się zawsze ze mną gdzieś pokazywać, że trzymałabym go kurczowo za rękę, nie wypuszczała samego z domu, kontrolowała i sprawdzała, gdybym tylko czekała w domu, aż wróci, by zasypać go opowieściami mijającego dnia. I wiecie co – ja to szanuję.

Jasne, że zajęło nam trochę czasu – i lekko nie było – przejście przez wszystkie burze i zawirowania naszego związku (jak mówiłam – łatwym typem do życia nie jestem). Ale dziś wiem jedno – największa krzywda, jaką można sobie wyrządzić, to przekonanie, że na związku nasze życie się kończy. Tu jest jego początek i ostateczny koniec.

Żaden związek nie jest idealny i nigdy nie będzie. Można tylko uczynić go zdecydowanie lepszym, jeśli pewne rzeczy odpuścimy, jeśli przeniesiemy punkt ciężkości także w inne obszary naszego życia, a nie jedynie na „mój ci on”.

Zastanów się, czego chcesz, kobieto? Bo to, że nie można mieć wszystkiego już dawno powinnaś wiedzieć. Masz zaradnego chłopaka, który gniazdko przykręci, auto naprawi, pokój pomaluje, kafelki położy? To się ciesz, a że mruk i pogadać z nim nie można? Masz od tego przyjaciółki, z którymi na kawę i wino się umawiaj i staremu daj spokój, kiedy on zmęczony po pracy. Masz typa, który znowu dużo gada, uwielbiacie dyskutować, rozmawiać, spierać się i nawzajem inspirować? Tylko on w domu nic nie zrobi? Wklep sobie numer do pana złota rączka, który wszystko zrobi i ciesz się, że masz w domu faceta, który daje ci to, co dla ciebie ważne.

Bo przede wszystko warto zastanowić się, co dla ciebie jest najważniejsze – poczucie bliskości, bezpieczeństwa, akceptacji? Co on ci daje? A jeśli są braki, to czy możesz je zalepić gdzie indziej? On nie dzieli twojej pasji? Nie musi! Ty uwielbiasz biegać, chodzić po górach, pływać na żaglach – bardzo dobrze, znajdź sobie towarzyszy, a jemu daj spokój, niech on zajmie się tym, co lubi, a później nawzajem sobie o tym opowiecie. Kto powiedział, że związek to kurczowe trzymanie się siebie? Kochasz go? To przyjmij go jakim jest, ze wszystkim co ma i czego mu brakuje. Tak jak on przyjmuje ciebie. I zajmij się sobą, rób to, na co masz ochotę. On jest. Jeśli się boisz, że odejdzie, bo przestaniesz wkładać maksimum swojej uwagi w związek, trudno. Widocznie nie było to warte twojego poświęcenia.