Go to content

Wino szumiało jej w głowie przyjemnie. Miał ładne dłonie i pachniał tytoniem… Historia miłości najmniej przypadkowa

Fot. iStock / robertiez

Poznali się na jachcie w boskim San Francisco. On miał spędzić wieczór z Miss Brazylii. Ona, pojawiła się w zastępstwie koleżanki, której wypadło coś pilnego. Był letni, ciepły wieczór i Miss wystawiła go do wiatru. Nie krył poirytowania. Jak to samiec. Wiadomo.

Przypadkowa kolacja

Gospodarz posadził ich obok siebie, skoro już pojawili się znikąd jak te dwie wyspy pośrodku znudzonego oceanu. Ona niezainteresowana, on, mówiłam już … niezmiennie poirytowany. Jedli w ciszy. Ona zwłaszcza dużo wina piła. To wtedy pomyślała, ach pofolguję tu sobie troszkę. Wydał się jej lekko śmiesznawy, gdy tak w tej swojej irytacji tkwił. Więc zaczęła go drażnić, śmiejąc się swobodnie. Odgarniała włosy, głaskała krawędź kieliszka, co podobno natychmiast zdradziło w niej Europejkę. No i akcent też miała. Wiadomo.

Więc zaczął jej słuchać, tak mimochodem i bez zaangażowania. Bożesz! Jakże świergoliła tym kobiecym sposobem. Ale fajne nogi miała. I pachniała kobietą. Taką bardziej prawdziwą. Jak krew. Więc zaczął do niej mówić, niby to od niechcenia, o iluzji czasu i sprawach spirytualnych. Zauważył natychmiast, że jest elokwentny i że brzmi nad wyraz interesująco. Lubił się słuchać od zawsze. W końcu inteligentny był. Wiadomo.

Ten jego monolog ją zaintrygował. Mówił w końcu o rzeczach, które czuła od dziecka. Widziała jak się pręży, jak jakiś narcyz nad oniemiałym jeziorem. Dać mu lusterko i umrze od nadmiaru miłości własnej. Pomyślała, ale mu odpuściła. Wino szumiało jej w głowie przyjemnie. Miał ładne dłonie i pachniał tytoniem, tym z fajki, którą pykał namiętnie. Tak kolacja owa dobiegła wreszcie końca.

Przypadkowa randka

Kiedy schodzili z jachtu, poślizgnął się i wpadł do wody. Śmiała się głośno, perlistym śmiechem. Bo taka była rozbawiona. Jaguar, którym przyjechał, by zaimponować Brazylii, nie odpalił rzecz jasna na mokry klucz. Jej samochód, dziwnym losu zrządzeniem, stał obok jak gdyby nigdy nic.  On mokry był cały od wody tej morskiej, głupio mu było, ale w końcu poprosił. Żeby do domu go podrzuciła. Zgodziła się rzecz jasna, bo trochę żal jej się go zrobiło. Taki narcyz zbiedzony ze zdechłym jaguarem. W duszy trochę się podśmiewała.

Postaw mi wino, a zawiozę Cię do domu. Wyszeptała zaczepnie, a uśmiech już miała wyzywający. Więc poszli do „No name bar”, baru bez nazwy, bo tylko taki bar tej nocy ciekaw był ich historii. Weszli jak na scenę w teatrze przewrotnego życia. Pijane oczy widzów zawisły im na szyjach i na kroplach wody, które pełzły po nim jak miniaturowe, przeźroczyste ślimaki. On był na bosaka, ona miała czerwone szpilki. Usiedli przy barze, na tych stołkach wysokich i nogi zakleszczyły im się w uścisku bez wyjścia. Całowali się jak młodzież o północy na plaży w Łebie, przy czym ona miała oczy szeroko otwarte, bo była trochę jak Marilyn Monroe. A on czuł się bogiem. Wiadomo.

(nie)Przypadkowa miłość

Wiele jeszcze razy tak się spotykali, bo jej energia stała się jego opium. Więc powiła mu syna, pod gwiazdą szczęśliwą i żyli jak kobieta z mężczyzną. Przez chwilę. Ich drogi się rozeszły w obcych zupełnie ramionach. Zamieszkali oddzielnie choć niezbyt daleko. Ona nabrała mocy, jemu przybyło lat. I nagle już wiedziała, czego od życia chce. Jakiej miłości, jakiej czułości, jakiego mężczyzny chce, wiedziała. I dostała. Bo los jej zawsze sprzyjał. Więc pili szampana w lawendowej pościeli i uczyli się ciał na pamięć. Taka to była miłość. Pełna najintymnijeszych szczegółów. Aż pewnego dnia padła bez życia. Głupia ta miłość nierozumna.

Więc wróciła do niego, jak zraniona sarna. A dusza bolała ją nadmiernie. Patrzyła, jak się pręży, jak chodzi za nią i węszy, odurzony opiatem kobiecości nie do odzyskania. Nocami, kiedy spać nie mogła, widziała jak wyje do księżyca, zrozpaczony jak wilk po śmierci samicy. Straceniec jeden. Nie miała litości. Więc kwiaty jej słał i przypodobać się próbował, lecz cóż kiedy jej lodowaty oddech zamrażał mu oczy w akcie pojedynczego westchnienia.

Z pewnością cierpiał, czasem też się miotał. Kiedyś energię miał silną i wiedział, jak jej użyć, by mu uległa, posłuszna jak kobieta. Teraz gorzkie gody zamieniły ich role. I był bezsilny jak pisklę kolibra w miniaturowym zamku na wzgórzu.  Zmalał, spokorniał, schował się w sobie. Podczas gdy ona żyła, ale nie wiedziała jak. Rozdarta  od środka, przez duszę torturowana.  Aż zrodziła się w niej tęsknota….

Historia ta wcale się jeszcze nie skończyła. Typowa historia przypadkowa, najmniej przypadkowa. Dwoje ludzi, którzy nagle się spotkali. Coś kliknęło, wszechświat zatrybił i nagle ruszyła maszyna po kosmicznych szynach. Życie udało się w podróż, unosząc ich ze sobą na fali. Ale kierunek pozostał nieznany. Tak, ciąg dalszy z pewnością nastąpi, choć przecież nikt nie wie nic. Pewności nie ma. Życie jak zwykle wykreuje scenariusz, na jaki przyjdzie mu tylko ochota. Ona musiała zastąpić tego dnia koleżankę, a on musiał zamarzyć o Miss Brasil. Tyle wystarczyło, by pozornie z niczego i bardzo przypadkowego powstała historia najmniej przypadkowa. Historia której ciąg dalszy jeszcze ciągle nastąpi.