Go to content

Układ prawie idealny: samotna, zamożna kobieta i młodszy mężczyzna. Nie nastawiam się tylko na to, że będziemy ze sobą już zawsze

Fot. iStock/Ivanko_Brnjakovic

Osiągnęłam w życiu etap, o którym marzyłam. Czuję się bezpiecznie, jestem pewna siebie i swojej seksualności. Mam świetną pracę, która jest moją pasją i zapewnia mi więcej niż stabilizację finansową. Kocham moje ciało i doceniam mój intelekt. Nie kiszę się już z związku, w którym wszystko kręci się wokół potrzeb „pana małżonka”. Jestem wolna. Jestem szczęśliwa. Jestem spokojna. Mam dwoje nastoletnich dzieci, dla których jestem wzorem i oparciem. Mam 44 lata i faceta młodszego o 18 lat. I czuję się z tym cholernie dobrze. Absolutnie nie „za stara”. Nigdy w życiu, nawet kiedy zaczynałam wspólne życie z moim mężem, nie czułam się tak atrakcyjną kobietą. Przysięgam ci, nigdy w życiu. I młoda chyba też jestem dopiero teraz.

Rozwód był dla mnie jedyną szansą. Na co? Na to, żeby odżyć, żeby zacząć być dla siebie ważną, potrzebną, piękną. Nasz schemat był klasyczny: kilkanaście lat razem, on zarabiający więcej i zarządzający domowym budżetem, ja „popychadło” usiłujące łączyć domowe obowiązki z powolną karierą urzędniczki państwowej. Jasne, sama na to pozwoliłam, bo przecież na początku było „pięknie”. Ale potem jakoś tak weszłam w tę rolę szarej myszki i zostałam w niej na długo. Aż przyszedł dzień, kiedy mój mąż pozwolił sobie na „o jeden krok” za dużo. Zrozumiałam, że to ostatni dzwonek na jakieś zmiany. Zmiany nie nastąpiły, stanęło na rozwodzie.

Po rozstaniu z mężem dosłownie nabrałam wiatru w żagle. Nie, nie od razu. Okres zaraz po jego wyprowadzce wspominam jako bardzo trudny emocjonalnie. Ale o ile decydując się na rozstanie, nie byłam jeszcze pewna, że to dobra decyzja, to, co przyszło zaraz potem rozwiało wszystkie wątpliwości. Dwa miesiące po orzeczeniu sądu, pamiętam dokładnie, bo to był pierwszy, wiosenny dzień w tamtym roku, obudziłam się z poczuciem absolutnej harmonii. Ze sobą, ze światem. I z takim przekonaniem, że oto znów mam białą kartę, że dawne błędy zostały za mną, zamknięte w drewnianym pudełku z napisem „przeszłość”. „Nie zmarnuj tego” – powiedziałam sobie. Myślę, że do tej pory mi się udaje.

Nowe związki? Nieprędko nabrałam na nie ochoty. W dniu rozwodu skończyłam 38 lat, wątpiłam w siebie i swoje ciało, od dawna nie podziwiane, krzyczące prawie o zaspokajanie swoich od dawna zaniedbywanych potrzeb. Potrzebowałam bardziej przyjaciela niż kochanka. Ale wzięłam się za siebie. Ścięłam włosy, zaczęłam ćwiczyć, wróciłam do ukochanej literatury. Po roku patrzyłam w lustro z satysfakcją i miłością do samej siebie. I szacunkiem. Wtedy przyszedł czas i gotowość na nowe znajomości. I co? I nic.

Na przykład pewien biznesmen około 50tki. Po pierwszym seksie – dodajmy, że bez rewelacji, które zapowiadał –  budzę się w jego mieszkaniu. Budzę się i czekam, bo pan postanawia odespać niespodziewany wysiłek, który chyba trafił mu się, jak ślepej kurze ziarno. Po godzinie budzę go delikatnie, romantycznie. Otwiera jedno oko. Zdecydowanie przestał być przystojny. Półprzytomny poklepuje mnie sarczyście po pośladku. „W kuchni, w lodówce są jakiejś jajka i pomidory , ale po pieczywo mogłabyś skoczyć do piekarni”. Wyszłam jeszcze szybciej niż poprzedniego wieczora skończył się nasz seks. Po południu zawdzwonił. Z pretensjami, że nie przyniosłam bułek. Trofeum zdobyte, koniec starań.

Dosłownie każda z relacji z moimi rówieśnikami okazywała się rozczarowująca. Początkowe starania trwały bardzo krótko, dwa, góra trzy miesiące. A potem próbowano mnie wtłoczyć w role i schematy, które znałam – aż zbyt dobrze – ze swojego małżeństwa. Dodajmy do tego – brak zainteresowań, ciągłe zmęczenie, brak ciekawości świata… i nieszczerość. No i każdy z tych panów miał brzydką wadę obgadywania swoich byłych partnerek. W wyjątkowo okrutny sposób. Jeden czterdziestolatek mówił bez przerwy o tym, jak jego była żona nie pozwalała mu dojść do głosu. Właściwie doskonale ją rozumiem. Przez większość czasu gadał kompletnie od rzeczy i głównie – o sobie.

Mojego obecnego partnera poznałam w pracy. Z przyjaciółką spełniłyśmy swoje marzenie z dzieciństwa – założyłyśmy firmę zajmującą się organizowaniem ślubów. On pojawił się jako kontrahent. Zaiskrzyło od razu. Na początku czysto fizycznie. Nie potraktowałam tego w ogóle poważnie: choć wyglądał poważnie, wiedziałam, że to młody chłopak. Ale on zadzwonił, najpierw pod pretekstem zawodowym, potem zaprosił mnie na kawę. I okazało się, że „to było to”.

Przyznam szczerze, najpierw spodobało mi się jego ciało, twarz. Dopiero potem zauważyłam, że jest inteligentny, oczytany, że mamy wspólne zainteresowania. A na samym końcu, że ma to, czego brakuje czterdziestolatkom, których znam: otwarty umysł i poczucie, że chcieć to móc, że jeśli się czegoś chce, to nie istnieją ograniczenia. No i nie oszukujmy się, chodzi też o seks. Seks, o którym wreszcie mogę powiedzieć, że jest taki, jaki powinien być: czasem szalony, zaskakujący, czasem delikatny i zmysłowy. Seks, w którym jestem traktowana podmiotowo, a nie przedmiotowo. Seks, który jest prawdziwym spełnieniem.

Słowa o miłości? Padają, przyznaję częściej z jego strony. Ja staram się trzymać uczucia na wodzy, choć jestem zakochana. Ale jestem też realistką. Dla niego różnica wieku nigdy nie stanowiła problemu. Przede wszystkim, trzeba się dobrze nam przypatrzeć, by ją dostrzec. On wygląda nieco poważniej niż jego rówieśnicy, ja wciąż wyglądam młodo. Ale świadomość, że dzieli nas 18 lat każe mi myśleć rozsądnie.

I taka jest pewność we mnie, że teraz jestem na tym miejcu, co trzeba. Z tą osobą, co trzeba. W weekend budzę się koło niego, robimy kawę i pijemy ją nieśpiesznie, rozmawiając o wszystki i o niczym. W końcu pada pytanie: „to, co robimy?”. Pomysłów nie brakuje, czasem aż ciężko się zdecydować. Może pojedziemy rowerem na śniadanie na drugi koniec dzielnicy, a może będziemy włóczyć sie po księgarniach? A może pojedziemy na wycieczkę Nie boję się, że on za mną nie nadąży, bo żyjemy tak samo aktywnie. Niezręczna cisza nie zapadnie.

Spotykamy się wtedy, kiedy dzieci są u mojego męża. Nie uważam, że nadszedł moment, w którym powinny poznać mojego partnera. Nie wiem, czy ten moment kiedyś nadejdzie. Czas pokaże, co będzie dalej. I powiem ci, że wiele moich koleżanek decyduje się na podobne życie. Nie potrzebują w domu męskich gaci na stałe, ale potrzebują poczuć, że ktoś ich pragnie. Chcą mieć z kim wyjechać na urlop i dobrze się bawić. Chcą w końcu rozmowy z kimś otwartym na świat, fajnym, inteligentnym. To wszystko ma mój młodszy mężczyzna.

I jeszcze jedno. Przez lata żyłam w związku, w którym główną osią konfliktów były różnice w naszych zarobkach. Obecnie zarabiam więcej od mojego partnera. I bardzo mi to odpowiada. Nie oczekuję od niego drogich prezentów i cieszę się, że mogę zapłacić za wspólny wyjazd (nie robię tego często, zazwyczaj się dzielimy i staram się nie obciążać za bardzo jego budżetu). Bukiet kwiatów, bilety do teatru czy kina – to są prezenty, które mnie cieszą. Nie oczekuję więcej. Ale dobrze mi z poczuciem, że w jakimś stopniu jestem silniejsza. Może to okrutne, może niezdrowe. Nie zastanawiam się nad tym.

Nie myślę o przyszłości z nim, nie nastawiam się na to, że będziemy razem już zawsze. Myślisz, że to cyniczne? Nie. Przeżyłam już wielką miłość, nie wynikło z niej dla mnie nic dobrego, więc teraz z życia chcę mieć coś dla siebie. Pytasz, czy dużo jest takich związków jak mój? Więcej niż ci się wydaje. Tylko, że to ciągle jeszcze temat tabu. Zobacz, jak świat zareagował na panią Macron. A ja ją uwielbiam za ten jej luz i pewność siebie.

Niektóre moje znajome, te, które mają dużo młodszych facetów są zaborcze, boją się ogromnie młodszej konkurencji. Myślę sobie, że one są po prostu potwornie niepewne samych siebie, swojego ciała, tego, kim są.  I podstaw swojego związku. Może tam rzeczywiście chodzi o kasę, o relację – ona i jej utrzymanek? Kobieta pewna siebie nie trzyma się kurczowo partnera. Nigdy. I nie zapominaj, że nie zmienisz sobie peselu. Uważam, że decydując się na bycie z dużo młodszym mężczyzną należy pozbyć się wielkich oczekiwań i pozwolić sprawom toczyć się swoim torem. I postawić swoje potrzeby na pierszym miejscu.

Aldona, lat 44 lata, od dwóch w związku z młodszym mężczyzną. Organizatorka ślubów i innych uroczystości rodzinnych. Szczęśliwie rozwiedziona kolekcjonerka jazzowych płyt. Mama całkiem zwyczajnych nastolatek: Poli i Zuzi. Właścicielka labradora.


Wysłuchała: Anna Frydrychewicz