Go to content

Taka miłość się nie zdarza… Nieprawda, moja trwa już prawie 40 lat. Posłuchaj, jak się jej uczyliśmy

Fot. iStock / Mrdylanvandijk

No cóż, może pomyślisz, że my („starzy” dla ciebie dziś ludzie) żyliśmy innym życiem, mieliśmy mniej zmartwień, więcej czasu, że świat był prostszy, miłość była prostsza. Będziesz miała trochę racji, nasze życie było inne, nadal jest. Nawet dziś – choć żyjemy w tym samym świecie. Dla niektórych miłość zawsze była prosta, ograniczała się do jednego „tak” przed ołtarzem, a potem trzeba było jakoś z tym żyć, tak musiało być, nie było pozwolenia na zmianę. Ale nie dla wszystkich, nie dla mnie.

Może nie znajdziesz tu gotowego przepisu na miłość, na udane małżeństwo – bo czym ono tak naprawdę jest? Czy da się w ogóle odfajkować na liście cechy udanego związku? Mam nadzieję, że znajdziesz tu kawałek siebie, was – ten kawałek układanki, którego nie powinno wam nigdy zabraknąć. Więc pozwól, że opowiem ci o mojej miłości. Posłuchaj, jak się jej uczyliśmy

Wczoraj czy dziś, nawet nie wiesz jak niewiele się zmieniło

Przyznam, że trochę nie rozumiem tej współczesnej filozofii, tego szukania siebie. Przecież być szczęśliwym dla kogoś, kto kocha drugą osobę, to móc z nią być. Jeśli drugi człowiek daje nam szczęście samą swoją obecnością – czego tu szukać? Może po prostu sama miałam szczęście, że myślimy podobnie, dążymy do tego samego choć różnymi drogami i sposobami. Córka ostatnio zapytała mnie: „Jak wy to robicie?!” – sama nie wiem, dla nas to wszystko wydaje się takie oczywiste, to że chcemy już zawsze być razem. Może mieliśmy farta, a może tak długo się kochamy, bo:

Nigdy nie pozwoliliśmy, żeby ktoś rozbił naszą jedność

To jest najpiękniejsze, nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Obserwuję świat i nie umiem pojąć, że tyle par ze sobą walczy, stoi po przeciwnych stronach barykady. Przez te wszystkie lata zawsze wiedziałam, że ON stanie zawsze za mną murem. Że ktokolwiek by mnie nie zaatakował, cokolwiek by się nie zdarzyło – ON będzie po mojej stronie, a ja po jego. Nawet gdy któreś z nas ma zupełnie inny pogląd, jest innego zdania, „na zewnątrz” zawsze jesteśmy razem, zawsze jesteśmy sobie podporą. Nasze różnice i problemy, nasze konflikty i kompromisy – to tylko nasza sprawa, to załatwiamy w naszym domu.

Nie zapomnieliśmy nawet na chwilę o szacunku

To dla nas nieprzekraczalna granica. Jeśli zabraknie szacunku, nie ma już niczego (a co dopiero miłości). W najtrudniejszych momentach, najgorszych kłótniach nigdy nie zabrało nam wzajemnego szacunku. Chyba właśnie w takich momentach wiesz, czy to jeszcze jest miłość. Nie myślisz wtedy o rozstaniu, nie bierzesz pod uwagę takiej opcji, jakby w ogóle ta możliwość nie istaniała.

Możesz się wściekać, złościć, mieć żal, miotać szukając rozwiązania – ale w każdym wariancie nadal występujecie jako „MY”.

Potrafiliśmy odpuścić, bo naprawdę mało jest w życiu rzeczy, dla których warto poświęcić drugą osobę

To trochę przypomina otwartość na zmiany, gotowość do poznawania nowego. Zapewne masz kilka rzeczy, których nie lubisz, np. potrawy – ale wśród nich są takie, które zjesz i takie, na myśl o których robi ci się niedobrze. Podobnie jest w życiu – masz granice, których nikomu przekraczać nie wolno, nie wolno nawet o to prosić. I w małżeństwie musicie tego przestrzegać. Odpuszczanie w związku to trochę zjedzenie tej pomidorowej, za którą nie przepadasz, gdy jemu/jej na tym zależy. Ale odpuszczanie to też, nie proszenie o to by ona/on spróbowali krewetek, na które nawet nie mogą i nie chcą patrzeć.

Wiesz, że są rzeczy, o które nie powinieneś prosić, na które nie powinieneś nalegać i takie, na które zgoda nie jest dla ciebie policzkiem, a zwykłym ustępstwem, dobrą wolą, ustąpieniem.

Nie musieliśmy trzaskać drzwiami i bić talerzy – rozwiązywaliśmy sprawy na bieżąco

Zawsze rozmawialiśmy. Zawsze dbaliśmy o to, by nie zasypiać w milczeniu i złości. I zawsze dawaliśmy sobie czas. Ale pamiętaj dawać czas, nie znaczy udawać, że nic się nie stało.

Oboje chcieliśmy założyć rodzinę. Wychowywaliśmy wspólnie dzieci

Naprawdę wspólnie. Nawet, gdy przez chwilę nasz dom żył rytmem klasycznego patriarchatu. Ja z dziećmi, on wiecznie zapracowany, żeby starczyło do pierwszego. Oboje powołaliśmy dzieci do życia, oboje założyliśmy rodzinę i oboje mieliśmy wobec niej zobowiązania. Było łatwiej – bo łączyły nas fundamentalne zasady. Tak, rozmawialiśmy o tym „przed ślubem”, życie nas sobą nie zaskoczyło, gdy zniknęły fajerwerki.

To może wydawać się dziś abstrakcyjne, bo coraz częściej (z bardzo różnych powodów) powiększenie rodziny jest traktowane, jako odległa przyszłość. Tak odległe, że zazwyczaj kochankowie długo nie zaprzątają sobie tym tematem głowy. Może właśnie tym wygraliśmy na starcie?

Nie przestaliśmy być dla siebie ważni

I wtedy gdy pojawiły się dzieci, i wtedy, gdy ktoś oczekiwał od nas czegoś innego, i wtedy, gdy żegnaliśmy swoich bliskich. Przez czterdzieści lat w każdym związku dzieje się bardzo wiele. I przez te czterdzieści lat wiedziałam, że:
– on zawsze jest i zawsze będzie, choćby nie wiem co,
– mój dom jest moim schronienem, oazą – w dużej mierze dzięki niemu,
– nie jedyne czego się obawiam, to to, że mogłoby go zabraknąć – ze wszystkich innym można sobie w życiu poradzić,
– on myśli to samo.

Oboje chcieliśmy być dorośli. Dzieliliśmy ze sobą wszystko co mamy

Łóżko, troski, kłopoty, pieniądze i radości. To nasze „MY” oznaczało, odpowiedzialność za druga osobę – i tę wewnętrzną świadomość, że cokolwiek robię, każda decyzja którą podejmuję dotyczy nas, nie mnie – nas. To najlepszy hamulec etyczny, bodziec do dojrzałości, do lepszych relacji z innymi ludźmi. Świadomość, że tak naprawdę nikt nie jest samotną wyspą – mimo, że chwilę wcześniej, w buncie młodości byliśmy gotowi oddawać życie za swoją niepokorną niezależność. Miłość uczy pokory – ale ta dobra miłość odwdzięcza się zupełnie innym, lepszym i świadomym życiem.

Wybaczaliśmy

Bo przecież mimo wszystko, tak bardzo się różnimy. Czasem  zawarte kompromisy uwierały któreś z nas jak za mała skarpeta. Czasem nieświadomie gwałciliśmy swoje marzenia, priorytety, cele. Ale wybaczaliśmy sobie i każde z nas ciężko pracowało nad tym, żeby swoich błędów nie powtarzać, winy wynagrodzić, sprawić by znów nie zrobić sobie krzywdy. A to pozwalało nam budować zaufanie, bliskość.

Pamiętam taki moment, gdy Tomek wrócił z pracy obwieszczając, że własnie okazyjnie kupił świetny samochód. Dzieci piszczały z radości, on ciężko przełykał ślinę, a ja byłam blada jak kreda. Nie mieliśmy zbyt wiele pieniedzy, okazja okazała się starym gratem (dawno już pełnoletnim), do którego przyszło nam dokładać jeszcze długie lata. Ale w ostatecznym rozrachunku, to były tylko rzeczy, zła decyzja, zła ale nie naruszająca niczyjej godności. Dziś to nawet zabawne, że zwykły przedmiot, samochód mógł tak mocno zakłócić czyjeś poczucie bezpieczeństwa. Cieszę się, że ani samochód, ani inny kolor szafki niż ten wymarzony, nigdy nie okazał się wazniejszy od człowieka.

Szczere przebaczenie pozwala się uwolnić. Nie musicie wtedy krzyczeć „bo ty zawsze, a ty  nigdy”.

Wy, młodzi rozpaczliwie szukacie gwarancji na miłość. My nie mieliśmy tyle śmiałości, mieliśmy za to nadzieję, że razem wszystko może nam się udać.

Udało. Raz lepiej, raz gorzej, jak to w  życiu. Choć nigdy tego, jak to zrobić, nie planowaliśmy. Po czterdziestu wspólnych latach chyba nadal szczenięco wierzymy, że po prostu nam się uda, bo mamy siebie.

I tego wam życzę w miłości. Nie musieć wybierać między miłością a szczęściem, kochać bez krzywdy i całym sercem. A reszta, a reszta zawsze jakoś się ułoży. W końcu macie siebie.

Ewa

PS: Napisz proszę jeszcze, żeby nigdy nie tłumaczyły miłością przemocy i krzywdy. To nie jest miłość. To zło, czasem choroba, ale na pewno nie miłość (choć tak bardzo jej łakniemy za wszelką cenę).


Wysłuchała: Hanna Szczygieł