Go to content

Niewiele mężatek ma świetny seks. Mało ludzi go ma. Dlaczego to jest takie cholerne tabu?

Fot. iStock / praetorianphoto

W naszym świecie otwartość w sprawach seksu jest atutem. Co ja mówię, otwartość seksualna jest obowiązkiem. Zalewają mnie gazety mówiące o tym jak mu zrobić dobrze (jej już rzadziej), jak uprawiać seks analny, oralny, taki, owaki. Jak, jak, jak. Ta masowość seksu sprawia, że technicznie wszyscy wiem jak, a praktycznie…. no cóż, praktycznie działa to tylko w początkowej fazie miłości, działa też, gdy miłość jest zakazana. Na przykład w romansach.

Ostatnio rozmawiałam z pewnym mężczyzną. Opowiadał o swojej kochance. Mówił: w łóżku raj, w łóżku obłęd, gry, ekstaza. Co to są te ogólne słowa? Gotowość do eksperymentowania, przekraczania kolejnych granic, dochodzenia w seksie do momentu, gdy naprawdę odlatujesz i jesteś tylko sam z tą osobą. Z waszymi instynktami. No albo w ogóle cię nie ma. Czy taki seks jest pisany tylko niektórym?

Kiedyś myślałam, że tak. Że to tylko moja wyjątkowość (czyt. wspaniałej kochanki) i wyjątkowość moich partnerów sprawia, że lewitujemy. Oni mówią, że jestem „naj”, że nigdy aż tak. I ja im mówię to samo. Nie dlatego, że jestem cholerną kłamczuchą tylko dlatego, że tak myślę. Czuję to. Dopiero po rozstaniu znajduję wady. Tamten mało robił mi dobrze (no cóż z tego, że wcześniej tego nie widziałam? Kochał się za to tak wolno, że wow), inny za bardzo kochał ostry seks (wtedy myślałam, że odtwarzamy najlepszy BDSM).

Tak, zakochanie łaskawe jest dla seksu. Fascynacja też.

Jakże wielkie było moje rozczarowanie, gdy zrozumiałam, że wszyscy „dobrzy” kochankowie grają mniej więcej w podobną grę. Bo rozmawiałam z bliskimi kobietami, bo rozmawiałam z mężczyznami. Prawie każdy z nas miał kiedyś obłędny seks. Mówił, że nigdy aż tak i tak mocno. Przekraczał granice i tak dalej.

On podobnie mówi do niej: „chcę cię mieć”, ona do niego: „ jestem twoja” czy różne wariacje tych samych zdań; chcę cię pieprzyć, chcę się pieprzyć. Bardziej eleganckie, mniej eleganckie. Ale to wszystko jest do siebie bardzo podobne.

Na trzeźwo (bez podniecenia, bez intymności) brzmi tanio i pretensjonalne. W samym akcie seksualnym jest to coś najlepszego na świecie. To wszystko sprawia, że jesteśmy spełnieni.

Coś natomiast beznadziejnego dzieje się w większości stałych związków. To może być małżeństwo, ale nie musi. Najlepsze jest to, że niewiele osób się z tym naprawdę konfrontuje. Używamy takich mniej więcej słów: „seks nie jest najważniejszy” (no może, ale jest ważny), „liczą się inne wartości” (a dlaczego nie mogą liczyć się wszystkie), „To już nie te lata” (na miłość boską, czy my jesteśmy w grobie już?), „Wolę wsparcie niż namiętność” (a czemu nie wolisz wsparcia i namiętności?).

Najczęściej dzieje się tak. Namiętność w związku umiera powoli. Na początku tego nie zauważamy. Po prostu rzadziej się kochamy, po prostu zasypiamy bez tej potrzeby, po prostu śpimy pod oddzielną kołdrą, po prostu dawno się nie dotykaliśmy. Byłam ostatnio zszokowana, gdy dowiedziałam się, że dzieje się tak między parą 26- latków. Było fajnie razem przez pół roku teraz właściwie się nie bzykają. Oniemiałam. Oboje piękni, ludzie sukcesu, seksualność od nich bije. Dlaczego jej nie realizują? Dlaczego nic z tym nie robią tylko kopią pod dywan, choć oboje mówią, że seks jest dla nich ważny. Ważny? Dlatego przestali się dotykać? Oni chcą zakładać rodzinę?

To normalne, natura… wzdychamy. Gówno prawda, obudźcie się. Takie życie w zaprzeczeniu swojej seksualności ma zawsze konsekwencje.

Część z nas „rozszczepia się”

Jedną część realizuje w domu (część pt. fajny związek), drugą (tę seksualną) poza domem. Robią to zarówno kobiety jak i mężczyźni. Dziś od dziewczyny, która jest kosmetyczką usłyszałam: „nawet nie wiesz, ile kobiet zdradza”. Przychodzą do niej klientki, które wprost mówią: kocham męża, ale seksu szukam gdzie indziej.

Absurdalne jest to, że mój kolega, który mówił o ekstazie z kochanką jednocześnie latami nie kochał się z żoną. Ona miała go za zimnego pracoholika, mężczyznę nieobecnego, z problemami z potencją. „Bo on taki biedny” mówiła. „Tyle kłopotów”. Jasne. Bardzo biedny. I bardzo zmęczony. Za to u tamtej brykał jak szalony.

Część z nas po prostu się zamraża

 Przenosi swoje popędy na pracę, sport. Ci są w związku szczęśliwi, ale tak naprawdę są jak tykająca bomba zegarowa. Często bardzo agresywni w pracy dla innych ludzi. A potem wystarczy przypadek, nagły wybuch, a dalej jest już tajfun i tornado. To ci niby spokojni, poukładani. Za to jak ich trafi w sekundę pakują walizki, zbierają do pudła stare fotografie i znikają. Zostawiając pobladłą żonę/ męża w totalnym szoku. Ale jak to? Przecież byliśmy taaaacy szczęśliwi. Tak, bardzo szczęśliwi. Tylko nikt nie pamięta, kiedy miał prawdziwy orgazm, nikt nie pamięta, kiedy miał miejsce akt seksualny dłuższy niż pięć minut.

Część z nas po prostu dostosowuje się do tej formy życia

 Nie zdradzi partnera, nie odejdzie, będzie zawsze w jakimś poczuciu „braku”. Albo totalnie tę część swojej osobowości stłamsi. To są ci, którzy mówią, że seks jest ważny, że to nuda, że tylko dla nastolatków, że śmieszny, że nic takiego, że te pozycje i w ogóle to wszystko. A fuj. Miałam taką koleżankę. Szkoda tylko, że gdy wspominała swój dawny romans dostawała wypieków na twarzy i miała przyspieszony oddech. Kogo oszukiwała? Bo przecież nie mnie. Siebie.

Jest też część ludzi dla których seks naprawdę nie jest taki ważny

Jeśli jesteś taką osobą – w porządku. Ale czy żyjesz z osobą, która czuje to samo? Czy nie zabierasz jej czegoś ważnego? Być może najważniejszego, bo dobry seks to coś więcej niż sport. To uczenie się siebie, to pewność siebie, świadomość siebie, zdrowie, kontakt ze sobą, prawdziwa bliskość i milion albo więcej innych rzeczy.

A na koniec kilka obrazków z życia wziętych

A. nie uprawia seksu od dwóch lat. Jej mąż nie chce. A nie, przepraszam, czasem uprawiają. Seks trwa trzy minuty. I to ona daje, on bierze. Potem zakłada spodnie i mówi: „zajarałbym fajka”.

Hmm…

B. uprawia kiepski seks raz w tygodniu. Patrzy wtedy w sufit. Trochę jęczy, trochę mruczy. Uff. Koniec.

Hmm…

C. ma męża pracoholika. Człowiek sukcesu, świetny facet. Seks? Nie, on nie jest ważny. Ona tylko często płacze. Częściej pije wino.

Hmm….

D. zdradził kiedyś mąż. Zdradził ja nawet więcej niż raz. Ona mówi, że wszystko w porządku. Wybaczyła. Tak, kochają się. Ona zamyka mocno oczy i stara się wyłączyć mózg. Bo jednak wciąż pamięta jego wiadomości z tamtymi. Ale przecież nic się nie stało.

Hmm…

E. ukochany właściwie nie dotyka. Ona czasem wyrzuci to z siebie, ale najczęściej rzuca: „no co ja poradzę?”

Hmm…

F. uprawia seks nudny. Mówi: okej. Ale gdzieś w środku czuje, że chciałaby znów. Poczuć swoje ciało, mieć naprawdę orgazm. Nikomu nie mówi, śmieje się z romansów. Jest złośliwa i ironiczna. I nawet nie chce zobaczyć, że ten brak jej namiętności bardzo jej w życiu przeszkadza.

G. bardzo kocha żonę, oj bardzo. Po nocach ogląda pornograficzne strony internetowe, a do koleżanki po pijaku pisze: przeleciałbym cię.

F. nic nie pisze. Ma zasady. Boi się nawet nawet myśleć: chciałbym inaczej. Odpowiedzialność, odpowiedzialność, odpowiedzialność. Ale czy odpowiedzialność to zapominanie o sobie?

Hmm…

I nie, ten tekst nie ma być poradniczy, nie ma w nim konkluzji, bo sfera seksualna jest tak delikatna, że każde radzenie jest ciut żenujące.

Ale proszę, nie śmiejcie się z  :

– seksuologów

– coachów seksualnych

– ludzi, którzy pracują z ciałem, masażystów, rehabilitantów, i wszystkich tych, którzy chcą nam pomóc ten seks odkryć.

Szczęśliwi ci, których seks jest namiętny, gorący, ostry i wspaniały. Niech oni mówią co daje. Bo szkoda słuchać tego czego seks nie daje….

Bo to są kłamstwa, którymi koimy swój lęk.

Lepiej być ze sobą szczerym niż obudzić się w momencie, gdy ktoś pakuje walizki, my pakujemy walizki albo nagle rozumiemy, że bliżej nam do Śpiącej Królewny niż do świadomej siebie i swojej seksualności kobiety XXI wieku (czy inna wersja dla uśpionych mężczyzn).

Nad tym można pracować. Ale trzeba być ze sobą szczerym.