Go to content

„Niech go diabli. Niczego nie jestem już pewna. Wystarczyło kilka chwil”

Fot. Unsplash / Milada Vigerova / CC0 Public Domain

Powiedział: „Jak będziesz czegoś potrzebować, daj znać”. „Jasne” – odpowiedziałam i puściłam to luźno. Tańczyliśmy na imprezie. Znajomy moich rodziców, choć znacznie od nich młodszy. Właściwie nie wiem, ile ma lat.

SMS w nocy: „Zakochałem się”. Zaspana zostawiam. Dopiero rano drugi raz patrzę w telefon. Kiepski żart? Jakaś durna prowokacja. Co znaczy – zakochałem się? I co, że ja mam teraz jak na skrzydłach lecieć?

„Pomyłka” – odpisuję. „Chciałbym”. No nie wierzę. Choć czuję na plecach dreszcz ciekawości i podniecenia. Oczywiście, że nie piszę od razu. Taka gra – idiotyczna, ale lubiana, przez każdego.

Być dla kogoś atrakcyjną. Najlepsze. Jasne, że w to zakochanie nie wierzę, bo nie o miłość tu chodzi. Na pewno nie. Uśmiecham się do siebie. Dobrze mi z tą myślą. To nie jest tak, że się martwisz, że kogoś zranisz, bo odrzucisz. To gra dorosłych, która z uczuciami ma mało wspólnego.

Kobieta lubi ten moment, kiedy czuje przewagę, kiedy wszystkie najlepsze karty są po jej stronie. Tak rzadko może dominować nad mężczyzną. Mieć go w garści, zwodzić i cieszyć się tym bezkarnie.

Bo to on proponuje ci romans. Chce delikatnie, żeby nie przestraszyć. Myśli, że jak zagra miłością, to ty jak idiotka w to wejdziesz. „Zakochałem się” – łechta, ale obnaża śmieszność sytuacji.

On – ojciec dwójki nastoletnich dzieci, mąż od jakiś 20 lat. Zakochał się. No brawo. I myśli, że na to zakochanie się połasisz. Na romantyczne spotkania w ukryciu, wyjazdy na weekend i bezpieczeństwo – bo to fakt, on może dać ci poczucie bezpieczeństwa. Już wcześniej mogłaś na niego liczyć. Jakby to sobie przemyślał. Był jednym z tych znajomych, który mówił: „Nie ma problemu, pomogę”.

Mogę kalkulować na zimno: opłaca się, czy nie. Ale nie jestem zimną suką, która bez emocji, dla czystych korzyści wchodziłaby komuś do łóżka. Tak wiem, miał dwie inne. Ktoś gdzieś kiedyś go widział. Zresztą mnie samą podwoził kiedyś z jakąś lalą na przednim siedzeniu.

„Pomyliłeś adres” – odpisuję. Nie chcę ciągnąć tej bezsensownej wymiany SMS-ów. Nerwowo zerkam w telefon, bo wiem, że nie odpuści. Zaraz – chciałabym, żeby nie odpuścił tak łatwo. Niech trochę powalczy.

Właściwie niewiele o nim wiem. Że raczej nie kocha żony, że ją zdradza – to już było. Przystojny. Zawsze przykuwał uwagę. I to poczucie humoru – lubię bardzo. Czy tylko przystojni faceci mają kochanki? Głupia myśl. Że też w ogóle o tym myślę. Swoja drogą ciekawe, jaki jest w łóżku. Pewny siebie typ. Brrrr. Otrząsam się.

„Za kogo ty mnie masz?” – telefon. Za gościa, który bez skrupułów proponuje romans? Przecież nie chodzi o żadne budowanie związku. Znam jego żonę i dzieci. W ogóle co za gówniarska wymiana zdań. Za kogo ty mnie masz – też mi coś. Czemu się tak wkurzam? Czemu to w ogóle ciągnę. Już czuję się winna, choć to tylko SMS-y. Nie odpisuję. Bez sensu. Po co?

Urok tajemnicy, kłamstw, zakazanego i nowości. Właściwie, co mam do stracenia. Jestem sama. „Ciekawe jaki jest w łóżku” – nie daje mi spokoju. I jest we mnie pewność, że mogłabym w to wejść, chociaż na chwilę w pełni kontrolując to, co się dzieje. Właśnie. Kontrola – dałoby się ją utrzymać, bez zaangażowanina? „Kobiety nie nadają się do romansów” – usłyszałam kiedyś rozmowę facetów. „Dlaczego?”. „Bo one zawsze prędzej, czy później się zaangażują”. Ale oni jednak nam te romanse proponują. Mówią, że to tylko seks wiedząc, że dla nas za chwilę będzie czymś więcej.

Może faktycznie nie jesteśmy stworzeni do monogamii. Instynkt przetrwania gatunku jest silniejszy. Podniecają nas atrakcyjni i pewni siebie faceci, bo to z nimi chciałybyśmy mieć równie atrakcyjne i znające swoją wartość dzieci. Czysta biologia. Gdyby tylko do takiej ją sprowadzić. Idziemy do łóżka nie zapominając o antykoncepcji. Bo przecież nie o te dzieci nam chodzi. Tylko o atrakcyjność. O pewność, że jeszcze umiem zdobywać i że ktoś chce zdobyć nas.

I znowu gapię się w ten cholerny telefon.

„Jesteś?” – jak rażeniem prądem. Tysiąc wersji w głowie: „Tak” – i czekać, co napisze. „Nie”-  i też czekać? Przecież nie podda się tak łatwo. Nie lubię tego rozedrgania. Wolę pewność. „To bez sensu” – piszę.

Bo tak też myślę. Choć od tego „zakochałem się” lekko uniosłam się nad ziemią. Bo przecież mógłby zakochać się w kimś innym. Bo niby kim ja jestem – wyjątkowa? Słyszysz siebie – zakochać się – jakie kochać? Hahaha wciąga cię w swoją grę, przeciąga na swoją stronę.

Wybrana? Z tłumu? I jeszcze te wątpliwości. Że może on jednak tak naprawdę. A co jak się zakochał? A ja go spławiam tak po prostu. W końcu fajny, na kawę moglibyśmy wyskoczyć, czy kolację nawet. Zawsze w ramach wdzięczności za pomoc przy ostatniej przeprowadzce. Zawiódł mnie instynkt. Że on tak bezinteresownie. A z drugiej strony, tyle czasu się nie zdradził. Może to prawda?

„Jesteś pewna?” – zapytał. Niech go diabli. Niczego nie jestem pewna. Już teraz. Wystarczyło kilka chwil, by z pewności, że to idiotyczny żart stanąć: „A co jak kocha?”. I rozważania, że może w to wejść. „Może kawa?”. Co będziemy tak pisać…

Zagrać w tę grę oszukując się, że z ciekawości? Przecież doskonale wiem, co czeka za kolejnym SMS-em.