Go to content

Najsmutniejsza prawda o związkach? Miłość jest działaniem, a nie pustymi słowami

fot. Love portrait and love the world/IStock

Kiedy zauroczenie, sympatia flirt przeradza się w poważne uczucie, związek staje na rozdrożu. Co będzie dalej, zależy jedynie od nas. Czy starczy nam siły i miłości, by stworzyć coś prawdziwego, trwałego, dobrego? Przetrwamy, czy potrwamy tak jeszcze chwilę i rozstaniemy się, bo jedno z nas (lub oboje) nie odważy się podjąć ryzyka. Bo postawi swoje poczucie bezpieczeństwa na pierwszym miejscu, nie zważając na uczucia i emocje drugiej osoby.

Jasne, miłość jest ryzykiem. Bo można zostać zranionym, oszukanym, bo można się rozczarować. Bo codzienność może okazać się o wiele trudniejsza niż spotkania w weekendy, wspólne wakacje. Bo kiedy mówimy:  „Pa Kochanie, do zobaczenia za tydzień, za dwa tygodnie, za miesiąc”, dopiero w tym momencie i przez ten następny tydzień, dwa tygodnie, miesiąc zaczyna się praca nad związkiem.  Piękne słowa miłości są miłe, potrafią nas przekonać, pozwalają uwierzyć w siłę uczucia drugiej osoby, ale tylko na chwilę. Tak już jest, że naprawdę liczą się tylko czyny. To, co realnie jesteśmy w stanie dla ukochanej osoby zrobić. To, co dla niej robimy.

Ona i on, od dwóch lat razem. Niby razem, bo wciąż osobno. On czterysta kilometrów od niej w innym mieście. Tam ma karierę, życie. Dodatkowo ciągle w delegacjach, miesiąc w Stanach, tydzień w Brukseli. Taka praca. Czasem nie widzą się przez kilka tygodni, choć mieszkają w tym samym kraju. Choć są parą. Choć jest miłość. I jest dobrze między nimi, kiedy są razem. Tylko, że to łatwo mówić o miłości, kiedy codzienność nas nie dotyczy. Kiedy naprawdę jesteśmy razem przez kilka dni i staramy się jak najlepiej ten czas wykorzystać. Żadnych kłótni, dużo seksu, książki, kino. Radość z tego, że mamy siebie tak blisko, w końcu. To daje adrenalinę. Daje moc. Tylko czy starczy je na następne, samotne tygodnie, które przyjdą?

On mówi, że kocha, bardzo. Że mu zależy.

Przyjeżdża do niej przecież. „Zobacz – mówi – jestem, już od dwóch lat”. I kładzie pudełko jej ulubionych czekoladek pod poduszką. Tylko, że jej to nie starcza. Ona chce być „naprawdę” razem. Wtedy, gdy człowiek jest chory i nie taki ładny, jak w weekend, kiedy się spotykają. Wtedy, gdy ma gorszy dzień, gdy pojawiają się problemy. Prawdziwe życie. Nie jakieś bajki, jak z telewizji. Ona chce wspólnego domu.

To ona inicjuje rozmowę o przyszłości wiele razy. Że trzeba zrobić jakiś krok do przodu, podjąć jakieś decyzje, coś zmienić. Bo kiedy są obok siebie, jest wspaniale. Ale kiedy go nie ma, tęsknota boli, fizycznie. Tak, jakby co chwila zrywali i do siebie zrywali.

Czas mija. Ona cierpi za każdym razem, gdy całuje go na pożegnanie. Jemu chyba też nie jest lekko, ale ma do tego jakby inne podejście. Zaakceptował taki stan rzeczy, choć bez problemu mógłby zmienić trochę swoje życie, by być z nią.  Tam, gdzie mieszka, nie ma zobowiązań – dzieci, byłej żony, chorych rodziców. Pracę w jej mieście znalazłby bez problemu, nawet w obrębie korporacji, w której pracuje. Ale nie umie podjąć ostatecznej decyzji, nie umie zrobić tego najważniejszego kroku. To jej byłoby trudniej dostosować swoje życie tu i zacząć nowe tam, u niego dla tej miłości. Więc rozmawiają teoretycznie, że on przyjedzie. Że ma taką możliwość, że to się w końcu wydarzy. I nic się nie dzieje.

Ona jest już tym wszystkim rozczarowana, zmęczona. I kocha, ale przestaje wierzyć. Nie widzi już tej ich przyszłości, widzi tylko piękną bajkę, bez dobrego zakończenia.  Zaczyna rozumieć, że jego słowa są puste. A na pustych słowach związku nie zbudują.