Go to content

On i jego… mama. Skąd miałaś wiedzieć, że ich relacja jest silniejsza niż to, co was połączyło

Fot. iStock / KatarzynaBialasiewicz

Spotykasz go na przykład u znajomych. Dowiadujesz się, że jest singlem, że od dawna samodzielny, ma dobrą pracę i robi dobre wrażenie, ma jakeś hobby, jakieś plany na przyszłość. Wydaje ci się „poukładany”, interesujący. Dużo rozmawiacie – to was zbliża. Proponuje kawę w jakiejś przytulnej kafejce. Zaczynacie się spotykać i czujesz, że chcesz zainwestować w tę znajomość więcej energii, czasu, że chcesz go lepiej poznać. Poza tym – pociąga cię fizycznie, to mężczyzna w „twoim typie”. Tak to powinno wyglądać, prawda? I wszystko wygląda naprawdę świetnie, dopóki na horyzoncie nie pojawia się… jego matka.

Na początku jeszcze nie panikujesz. Kiedy okazuje się, że z nią mieszka (w wersji „soft” mieszka nieopodal, tak, żeby mogła wpaść z obiadem), mówisz sobie „Może to chwilowe? Może odkłada na własne mieszkanie?”. Nie znacie się przecież jeszcze dobrze, każde z was ma swoją historię, inne doświadczenia. Polubiłaś go na tyle, że zaczynasz go usprawiedliwiać. 32 lata to w końcu wcale nie tak dużo. Utrzymanie mieszkania w dużym mieście kosztuje. Pewnie czeka na jakiś rozsądny kredyt. Dużo podróżuje, częściej nie ma go w domu niż jest.

Potem jednak zaczynasz zauważać, że telefony od „M” zdarzają się zdecydowanie częściej niż te z pracy, czy od znajomych. Widzisz, że to go trochę krępuje, że stara się nie odpowiadać, kiedy jesteście razem. Chcesz go ośmielić, więc mimochodem rzucasz kilka zdań o swojej rodzinie, o swoich relacjach z matką. Niby przypadkiem zadajesz jakieś pytanie. Na przykład, co robią jego rodzice. Chcąc nie chcąc opowiada. Widzisz, że „mama” jest dla niego ważna, że jest między nimi silna więź.

Odkrywa się przed tobą, zaczyna mówić o matce. Mówi ciepło, z miłością. Podoba ci się to, cieszysz się, że ten facet nie boi się uczuć. Angażujesz się coraz mocniej i kiedy na serio stajecie się częścią swoich żyć, zaczynają się kłopoty w raju. Bo okazuje się, że ona jest dosłownie wszędzie. Dzwoni kilka razy dziennie, spytać, czy już zjadł i co robi, o której wróci, jak było w pracy i żeby nie zapomniał o pieczywie. Kiedy on nocuje u ciebie, romantyczne tete-a-tete przerywają jej SMS-y. Wiadomości, które bardziej wyglądają na wyrzuty zazdrosnej żony niż informacje, które dorosła osoba wymienia z rodzicami.

Czytasz ukradkiem, przez ramię. I robi ci się niedobrze. Dowiadujesz się, że jesteś „tą lafiryndą” albo chociaż „tą kobietą”. Że powinien robić „coś poważnego” a nie mizdrzyć się z kochanką. Jesteś kochanką? Serio?

Próbujesz ratować sytuację, przekonujesz go, żeby poznał cię ze swoimi rodzicami. Kupujesz kwiaty, ciastka w wykwintnej cukierni i mimo wewnętrznego oporu próbujesz nie wyglądać na lafiryndę. Ona wita cię uśmiechem i obiadem i kiedy już zaczynasz się rozluźniać, zdaje pierwszy cios. „A, to nie jesteś z Warszawy? No tak, teraz już rodowitych Warszawiaków to tutaj nie ma. Nazjeżdżali się sami karierowicze”… Próbujesz ratować sytuację mówiąc, że w Warszawie spędziłaś już całe dziesięć lat, że tu studiowałaś, że masz przyjaciół, a Gdynia to przecież wcale nie taka „dziura”, ale to na nic. Następuje seria strzałów. Dziecko, praca, kariera. Stabilizacja. Mężczyzna. Jemu trzeba dogodzić.

Wydaje ci się, że masz déjà vu, że ten film z Jane Fondą i Jennifer Lopez to teraz twoje życie. Wiesz już, że nie będzie łatwo.

Z nadzieją zerkasz na niego, ale na próżno. Wydaje się teraz o głowę niższy, o wiele mniej umięśniony. Trochę jak mały chłopiec z niepewną miną. „Co jest grane?”- myślisz. Ale jeszcze się nie poddajesz.

To jedno popołudnie to taki przedsmak waszego dalszego życia w związku. Ona – kontroluje, ty starasz się uniknąć tej ciągłej kontroli. Kiedy w końcu on wprowadza się do ciebie, masz ją na głowie dosłownie non stop. Bo przecież nie możesz obrazić się za to, że „przyniosłam Wam obiad, bo oboje tyle pracujecie”, „daj ja tu trochę odkurzę, bo Paweł jest przecież alergikiem”, „te meble takie ciemne, Paweł depresji dostanie, pomyśl, żeby tu wprowadzić trochę światła, dla waszego dobra”. Czujesz się jak w pułapce.

Próbujesz rozmawiać. Najpierw z nim, bo chcesz znaleźć sojusznika. Na próżno. Czas mija, a ty widzisz coraz wyraźniej, że

a) jemu jest tak dobrze

b) jeśli miałby wybierać, wybierze spokój, czyli powrót do rodzinnego domu.

Jeszcze ostatkiem sił przypominasz sobie początek waszej znajomości i teraz już widzisz, że przy mamusi to zupełnie inny facet. Jeszcze próbujesz negocjować – z nią. Prosisz, żeby nie wpadała bez zapowiedzi, tłumaczysz, że cię to krępuje. Przez kilka dni masz spokój, bo ona jest obrażona. A potem skarży się synowi i w twoim domu nastają „ciche dni”.

Na koniec odchodzisz. Zrezygnowana, poobijana emocjonalnie. Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie musisz „wygrywać”, bo przecież nigdy nie chciałaś uczestniczyć w żadnej grze. Choć cierpisz, czujesz się wolna i bogatsza o nowe doświadczenie – związek z mężczyzną, dla którego najważniejsza będzie zawsze matka. I zarzekasz się, że jeśli kiedykolwiek będziesz miała syna, to nie zostaniesz taką teściową…