Go to content

„Moją żoną jesteś już tylko w dokumentach, a matką chyba nigdy nie byłaś…”

Fot. iStock / AleksandarNakic

Magdo…

Długo zastanawiałem się jak zacząć ten list, bo moją żoną jesteś już tylko w dokumentach, a matką chyba nigdy nie byłaś. Inaczej przecież nasz syn nie płakałby, gdy przychodzi bezsilność i nie pytał, co z nim jest nie tak, że nawet mama go nie chciała. Pamiętasz lato blisko 20 lat temu, gdy ty się śmiałaś, a ja snułem plany o naszej przyszłości. Opowiadałem ci, jak będą miały na imię nasze dzieci, po kim z nas będą miały uśmiech i że oczy koniecznie muszą mieć twoje. Szafirowe, głębokie i piękne, aż po zachwyt. Mówiłem o domu, który nam wybuduję, o hamaku, na którym będziesz zasypiać ciepłą wiosną.

Wtulałaś się we mnie, głaskałaś moją twarz i powtarzałaś, że to wszystko co materialne, jest takie odległe, że aż nieważne. Bo nasze szczęście starczy na wszystko. Urodził się nasz syn, ten wyczekany, wyśniony i wygłaskany przeze mnie jeszcze w twoim brzuchu. I nie przeszkadzało nam nic, nawet ta za ciasna kuchnia razem z imitacją łazienki, ani to podłe trzecie piętro, gdzie ciężko było wnosić wózek. Ja biegłem uskrzydlony do domu zaraz po pracy, bo wiedziałem, że na mnie czekacie. I nie było niczego ważniejszego. Niczego i nikogo ponad was. Aż któregoś dnia limit szczęścia, które miało wystarczyć na zawsze i załatać, każdą dziurę, się wyczerpał. A ponieważ ja tu miałem stałą pracę, a ty miałaś wyjechać tylko na chwilę, pomyślałem, że tak się zdarza. Że przecież w tych czasach, to takie normalne, że czasem na chwilę trzeba się rozstać, żeby znowu na zawsze móc być razem. Tylko ty kochana, zapomniałaś o czymś. Żeby żyć wspólnie, potrzeba cię tu. A ty zapomniałaś do nas wrócić.

Wczoraj po raz setny analizowałem tamtą decyzję i czas. Krok po kroku, słowo po słowie. Znowu, jak praktycznie każdej nocy, odkąd cię z nami nie ma, zastanawiałem się, czy aby nie powiedziałem czegoś nie tak. Może źle się zachowałem, za mocno przytulałem na lotnisku, za często dzwoniłem, żeby się upewnić, czy nic ci nie grozi. Może w ogóle nie powinienem się na ten wyjazd zgodzić. Ale to ty mnie przekonywałaś, że tak będzie lepiej. Miałaś jechać na trzy miesiące, żebyśmy mogli spokojnie dołożyć do większego mieszkania i wrócić. I wróciłaś. Ten pierwszy i jedyny raz. I już wtedy nie moja. Choć utwierdzałaś mnie, że tylko mi się wydaję, że to zmęczenie. Naszego syna, też już nie tuliłaś jak wcześniej. Gładziłaś tylko przelotem jego włosy i powtarzałaś, że jest zbyt dziecinny jak na swój wiek.

A przecież on po prostu tęsknił, nie dostrzegłaś tego, gdy biegł do ciebie z płaczem? Gdy rzucił ci się na szyję i nie chciał oderwać?  Aż wszyscy patrzyli ze wzruszeniem.  Bo ja to widzę, dopiero teraz. To jak on wręcz wnikał w ciebie i powtarzał bez końca: „Mamusiu już jesteś, nareszcie, mamusiu”, a ty stałaś jakaś taka obca, nieswoja. Jakbyś, chciała go odepchnąć. I w nocy, gdy w końcu mogliśmy porozmawiać, pierwsze co powiedziałaś, że musisz wracać tam, dla naszego dobra. Bo mieszkanie samo się nie umebluje, bo nasz Wojtuś za chwilę do szkoły, że trzeba na książki. Prosiłem, tłumaczyłem, że potrzebujemy cię tu i że jakoś sobie poradzimy. Odparłaś tylko, że nie chcesz żyć jakoś. Mogłaś już wtedy powiedzieć, że nie chcesz żyć z nami.

Nie umiałem cię zatrzymać, może dlatego, że naiwnie myślałem, że nie muszę tego robić. Bo przecież tu jest ktoś, kogo nigdy nawet myślą nie powinno się zostawiać. Nasz syn, który w tobie rósł, dojrzewał i rozkwitał potem na twoich oczach. Już nie pamiętasz swoich łez, gdy postawił pierwsze kroki? I swojej udawanej złości, gdy jego pierwsze wypowiedziane słowo brzmiało „tata”. Boję się tym napisać, ale pomyślałem, że może intuicyjnie czuł, że to ja z nim będę zawsze, a nie ty. Że to ja będę ojcem i matką, to ja będę mu gotował i pomagał pakować tornister do szkoły. I to ja będę przybiegał w nocy, gdy ma koszmarne sny. I to ja będę dzielił się z nim każdej Wigilii opłatkiem i zapewniał, że kocham go za nas dwoje. Patrzyłem, jak dorastał, jak stawał się mężczyzną. Jak miotał się, gdy pierwszy raz się zakochał. A ja się tak panicznie bałem, że nie podołam, że zawiodę. A ty w tym czasie, odkładałaś na potem kolejny powrót, coraz rzadziej dzwoniłaś, coraz mniej cię było w naszym życiu. Jedynym akcentem, twoim istnieniem są te przelewy, regularne co miesiąc. Jakbyś chciała systematycznością, zagłuszyć wyrzut sumienia. Tylko czy ma sumienie ktoś, kto wiedząc o tym, że kilkaset kilometrów dalej, ktoś kogo nosił pod sercem, ma kolejne urodziny. I kolejny raz zdmuchując świeczki, będzie patrzył na twoje zdjęcie i wzrokiem marzył. To jedno najważniejsze urodzinowe pragnienie. Żeby mama wróciła. A ty już nawet nie dzwonisz w ten dzień, mówisz, że to zbyt ciężkie i piszesz SMS. To jedno, znienawidzone już przez nas zdanie, żeby był dzielny, że życie nie jest łatwe i on to kiedyś, zrozumie.

A ja myślę, że to ty powinnaś już zacząć rozumieć, że nie chodzi o mnie. O to, że czuję się oszukany, zdradzony i zostawiony. Ty nie wiesz, jak to jest patrzeć na niego i czuć jego ból. I nie wiesz, jak serce ojca rozdziera bezsilność, który nie umie wytłumaczyć naszemu dziecku, dlaczego milczysz. Przestałem już wierzyć, że kiedyś się opamiętasz i przyjedziesz. Przestałem już wypatrywać cię w oknie z fotografią przyciśniętą do serca. Ale wiem, że za ścianą, w pokoju obok, pomimo buntu i blisko już 18 lat, on nadal to robi. Mój mądry, wrażliwy, odważny syn. Ten, który każdego dnia, daje mi milion powodów do lęków i do nieopisywalnej radości. Mój, bo już nie nasz Magdo. Zbyt wiele samotnych poranków, gdy patrzyliśmy na twoje puste krzesło, zbyt wiele pytań, tych bolesnych, dziecięcych pytań, bez odpowiedzi. Bo co powiedzieć 8-latkowi, który ze łzami w oczach pyta, dlaczego mama go nie kocha? Bo przecież gdyby kochała, czytałaby mu na dobranoc.

Ale nie martw się, jeśli znasz w ogóle takie uczucie. Moje szczęście nie ma limitu. Patrzę na nie każdego dnia. I czuję jego zapach i dotyk. I spojrzenie, które upewnia mnie w tym, że nie zawiodłem, że jestem i będę najważniejszy.  I gdy słyszę: „Jesteś najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać, tato”.

Za tydzień nasz syn będzie miał kolejne urodziny. Może tym razem, choć raz, będzie mógł zamarzyć o czymś innym.  I już nie będzie musiał patrzeć na zdjęcie, bo pomożesz mu zdmuchnąć świeczki na torcie. Wystarczy tylko, żebyś sobie przypomniała, że z każdej podróży zawsze można wrócić.