Go to content

„Miałam wrażenie, że mieszka i śpi z nami w łóżku była kobieta mojego Grzegorza. I nic nie mogłam z tym zrobić!”

fot. LightFieldStudios/iStock

Gdy rozstałam się z mężem, myślałam, że cały limit szczęścia już wyczerpałam. Ślub brałam z miłości, dziecko było owocem tego, co nas łączyło, mieszkanie dopieszczone. Nic tylko pisać bajkę pod tytułem „Żyli długo i szczęśliwie”. No cóż, bajkę naszą przerwało życie, rutyna, inne priorytety. Rozwód był jej ostatnim rozdziałem. Byłam po trzydziestce, z małym synkiem u spódnicy, walcząca o przetrwanie. Były mąż nie przeszkadzał mi w życiu, ale też nie pomagał. Był weekendowym tatusiem, takim od lodów, kina i piłki. Cóż poradzić? Ktoś musi grać rolę tego złego i dobrego policjanta.

Tamten weekend akurat miałam wolny. Przyjaciółki wyciągnęły mnie na imprezę. Od kilku lat obce mi były nocne wypady, jednak tym razem poszłam. Gdy zobaczyłam go na parkiecie, przepadłam. Ale tylko wewnętrznie. Zarumieniłam się i tańczyłam dalej. Nie dałam mu ani jednego znaku, że jestem zainteresowana. Zagadnął mnie przy barze. Nie był nachalny, nie prawił miliona durnych komplementów, był swobodny. Tym mnie ujął. Zatańczyliśmy kilka razy, śmialiśmy się, nikt nic nie chciał, żyliśmy tą chwilą. Pożegnaliśmy się jak kumple i każdy wrócił grzecznie do domu. Do dziś nie wiem, jak mnie znalazł na fejsie. Napisał raz, drugi, trzeci. Odpisałam raz, drugi, trzeci. Był sam, wspólnie z byłą dziewczyną wychowywał córkę.

Chciał tego samego, co ja  – bycia kochanym. Mieliśmy podobne pragnienia i priorytety. Życie nieco nas przeorało, więc wydawało się, że pakując się w kolejną relację będziemy dojrzalsi. Układało się dobrze, nawet nasze dzieci się polubiły i razem układały namiętnie tory wyścigowe Wadera. Wszystko zaczynało mieć sens. Nie chcieliśmy żadnego ślubu. Po prostu pragnęliśmy iść przez to życie razem, we dwoje. Kwestią czasu było jednak to, że w tym układzie będzie nas więcej. Ja jeszcze wtedy tego nie wiedziałam.

Punktem zapalnym była ospa wietrzna. Mój Wojtuś złapał ją w przedszkolu i zaraził Marysię, córkę Grzesia. Przedszkolaki ciągle chorują, nasza parka przechodziła chorobę naprawdę lekko, ja się nimi zajmowałam, więc byłam wielce zaskoczona, gdy pewnego ranka dostałam sms z niewybrednymi tekstami, jak się okazało od byłej mojego już (chyba) Grzegorza. Osłupiała gapiłam się w telefon, nie wiedząc, o co chodzi. Skąd ta kobieta miała mój numer? To raz. Skąd taki jad? To dwa. Zachowałam zimną krew i nie odpisałam. W końcu baby na oczy nie widziałam, ojciec sam mi dziecko powierzył, a ja zapewniłam mu najlepsze warunki. Zapomniałam o sprawie na kilka godzin. Wieczorem dostałam kilkanaście kolejnych „miłych” wiadomości.

Tym razem już chciałam ustalić z Grzegorzem jakieś reguły kontaktu Arlety ze mną. Liczyłam na to, że ją zruga, zabroni jej pisać, przyzna mi rację, bo ta przecież leżała po mojej stronie. Tej nocy nie było dane mi zasnąć. Z Grzegorzem pokłóciłam się okropnie. On bronił Arlety zajadle, robiąc ze mnie idiotkę. Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami i nie mówiąc mi, dokąd idzie. Wrócił dokładnie o 4.21. Pijany jak bela. Kolejnego dnia nie chciał rozmawiać. Nawet mnie nie przeprosił. Po prostu zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Arleta na tydzień dała mi spokój, potem znów nękała mnie pretensjami o obiad, o drugie śniadanie dla Marysi, o stresowanie jej córki i faworyzowanie Wojtka. Grzegorz nie reagował na moje prośby. Każda kłótnia kończyła się jego trzaskaniem drzwiami i alkoholem. Proponowałam terapię, przeprowadzki do innego miasta, wspólne weekendy. Nie zgadzał się na nic i każdą sprawę omawiał z Arletą. Po jakimś czasie miałam wrażenie, że ona z nami mieszka i śpi w jednym łóżku.

Gdy kazałam mu wybierać, na kolanach, z Marysią u boku błagał bym nie odchodziła. Zagrał na czułej stronie. Jak mogłam odmówić, gdy Maria wszystko widziała i słyszała? Potem okazało się, że i tak jestem potworem, bo naraziłam dziewczynkę na traumę. Zrywaliśmy kilka razy i scenariusz powrotu do siebie wciąż był taki sam. Grzegorz zarzekał się, że z Arletą go nic nie łączy, że jest tylko matką jego córki, po czym od Arlety dostawałam takie smsy, że wiedziałam, iż Grzegorz mówi jej wszystko. Nawet prezent dla mnie na urodziny wybierała ona. Po dwóch latach szarpaniny odeszłam na dobre, przypłaciłam to depresją, lękami (bałam się odbierać smsy), moja pewność siebie osiągnęła poziom ujemny.

Czułam się nic niewarta, wykorzystana, oszukana. Marysia kiedyś, spotkawszy mnie na ulicy pokazała mi język i powiedziała, że mamusia twierdzi, że jestem wiedźmą. Wtedy pojęłam, jak Arleta była zazdrosna o mój związek z Grzegorzem, jak bardzo nie radziła sobie z sympatią Marysi do mnie, jak nienawidziła samej siebie, skoro innym potrafiła zgotować piekło. Grzegorz też mnie nie oszczędzał. Dowiedział się o mojej terapii i uznał, że był w związku z kobietą chorą psychicznie i że teraz jest w końcu szczęśliwy.

Bolało mnie to bardzo, zapadałam się w nicość. Gdyby nie moja psychoterapeutka, nie wiem, czy uniosłabym ciężar tego wszystkiego. Dziś wiem, że Grzegorz jest po prostu uzależniony od Arlety, że ma też problem z alkoholem, że nie radzi sobie sam ze sobą i dlatego pozwala Arlecie o wszystkim decydować. Podobno ma nową miłość, podobno Arleta znów dostaje szału. Jak widać w niedużym mieście nie da się nic ukryć. A ja powoli staję na nogi. Odmówiłam Grzegorzowi przyjaźni, o którą pewnie kiedyś bym skomlała, ciesząc się okruchów uwagi, jaką mi daje. Pamiętam, jak błagałam, by mnie wysłuchał, jak starałam się, by nie wściekał się o reakcje Arlety.

Tak naprawdę nasz związek kręcił się wokół niej. Co ona powie, jak zareaguje. Nikt nie brał pod uwagę tego, co czuję JA!!!! W końcu to ja byłam szykanowana, bałam się spoglądać na telefon. A gdy zmieniłam numer Grzegorz ponownie poczęstował nim swoją eks. Gdy to ja wówczas dostałam szału, swoimi tekstami zmiażdżył mnie tak bardzo, że to ja go przepraszałam. Pragnęłam, by mnie nadal kochał.

Dziś wiem, że byłam ofiarą, że pozwalałam sobie na takie traktowanie, że byłam zbyt słaba, bo wierzyłam w jego uczucie. Terapia rzuciła nowe światło na ten związek. Ja dużo zrozumiałam, uspokoiłam się, uwierzyłam w siebie. Pracuję nad sobą i poważnie myślę o wyprowadzce tego toksycznego miejsca. Nie chcę wracać do przeszłości. Chcę skupić się na sobie i synku. Na związek się nie zamykam, wiem tylko, że nie pozwolę już żadnej eks zniszczyć mojego życia. A co najważniejsze, wiem, że miłość zaczyna się od kochania samego siebie, wtedy wiadomo, że można kogoś drugiego.