Go to content

Jestem chora. Kochany, uciekaj, póki na to czas!

fot. iStock/lechatnoir

Kochany,

W czasie jednej z twoich podróży napisałam ci o moim największym marzeniu – miłości walczącej do samego końca. Po powrocie spałam obok ciebie wykończona kolejnymi badaniami, gdy czytałeś tę wiadomość kolejny raz. Słyszałam, jak cicho płaczesz. Ucałowałeś mnie w czoło, szepcząc, że kochasz. Moje marzenie już się spełniło, choć do końca całej tej zabawy zwanej chorobą daleka droga.  Walczysz, choć może niepotrzebnie…

Powinniśmy planować wspólne życie, a nie kolejne wypady do specjalistów. Nawet jeżeli to idealne życie wcale nie byłoby tak perfekcyjne, spełnilibyśmy marzenie o tej drugiej osobie, która jest przy nas pomimo wszystko, czyż nie?  Znamy się tak krótko, przeszliśmy razem tak wiele. Zamiast tradycyjnych randek zmuszałeś mnie do wizyt u kolejnych lekarzy, badań i oszczędzania siebie. Czasem zastanawiam się, skąd bierzesz tyle siły, by co chwilę doprowadzać mnie do porządku – że nie będzie tak źle, że damy radę, że przecież muszę być zdrowa, bo ktoś musi pchać twój wózek na starość, bliższą niż się nam czasami wydaje.

Kiedy siedzieliśmy wtuleni w siebie na moim szpitalnym łóżku, w drzwiach stanęła pielęgniarka. Tak, ja też jej nie zauważyłam. Kiedy przyszła wieczorem zmienić kroplówkę, z stwierdziła, że już dawno nie widziała takiej miłości, którą czuje się każdym zmysłem na kilometr. Tacy właśnie jesteśmy – niemożliwi, jak z filmu, perfekcyjni w naszej niedoskonałości. Wtedy na przeszywającym do szpiku kości oddziale neurologii ciągle powtarzałeś, że stwardnienie rozsiane to nie wyrok, tylko małe utrudnienie, a lekarze mogą się przecież mylić. To była nasza wspólna mantra przez ostatnie kilka miesięcy, ale może czas spojrzeć prawdzie w oczy.

Chciałabym pewnego dnia obudzić się przy tobie i pomyśleć, że to wszystko, ten rok u lekarzy i wysłuchiwania coraz to nowszych rewelacji był po prostu złym snem, a nasze prawdziwe życie to wspólny dom, jeż, dwa koty i weekendy w górach, choć wiem, że wolałbyś nad morzem. Zamiast tego, kiedyś otworzę oczy i z przerażeniem stwierdzę, że nie potrafię zapanować nad ręką czy nogą, a ty z przerażeniem takim samym jak dziś w czasie rzutów, będziesz próbował masażem sprawić, że znów poczuję, że znów przestanie boleć… Czy na pewno tego chcesz?

Dziś żyjesz wyparciem, że to ciągle może być coś innego, że może przecież ktoś się pomylił, tak samo jak świat, który nie pozwala nam na normalne, nudne życie, kłótnie o to, że wyszedłeś z kolegami na piwo i zapomniałeś mi o tym powiedzieć, że wydałam za dużo pieniędzy na kolejną sukienkę, którą potem i tak z rozkoszą ze mnie zedrzesz, czy na wymigiwanie się od niedzielnych obiadów z twoimi rodzicami lub moją mamą. Pamiętasz naszą pierwszą, poważną kłótnię? Płakałam po niej całą noc. Spacerowaliśmy po parku późnym wiosennym wieczorem. Oświadczyłam, że mam dość chodzenia po lekarzach i nie pójdę na kolejną wizytę. Twoje słowa pamiętam do dziś: „dopiero się zakochałaś i już chcesz umierać?!”. Nie chciałam, dalej nie chcę.

Wszystko czego bym chciała i o czym marzę to twoje szczęście, uśmiech w tym burzowych ślepiach, które przeszywają mnie do szpiku kości. Obiecałam, że nie będę już więcej uciekać, że nie odejdę, myśląc, że tak będzie lepiej, ale czy na pewno by nie było? W czasie ostatniego nasilenia wszystkich możliwych objawów miałam wrażenie, że świat rozpada się na najdrobniejsze kawałki. Świat czyli My. Krzyczałam, kazałam ci szukać ładniejszej i zdrowszej dziewczyny, a ty tak po prostu pozwoliłeś mi ochłonąć rano pisząc tylko: „dzień dobry, przerażona królewno”. Masz rację, jestem przerażona.

Wyobrażasz sobie mnie na wózku? Nie potrafiącej biegać, żeby tylko dopiąć wszystko na ostatni guzik, zdążyć przed dedlajnem i widzieć na twarzy uśmiech kolejnych ludzi? Ja nadal nie potrafię dopuścić do siebie tego, że to już, zaraz, za chwilę… A przecież to ja miałam opiekować się tobą, czekać wieczorem z kolacją, wyciągać na weekendowe imprezy i wypady do naszego ukochanego miasta, w którym chcieliśmy zamieszkać.

Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, ale przede wszystkim nie wyobrażam sobie, że będziesz musiał poświęcić dla mnie tak wiele. Może nie dzisiaj i nie jutro, ale kiedyś. Tak, wiem; wyraziłeś się jasno – nigdzie się nie ruszasz, już wybrałeś i zdecydowałeś. Jesteś dla mnie ostoją, ogromnym wsparciem, rycerzem, który walczy, bo inaczej nie potrafi. Nie wiem, co nas czeka, czy dobrze, że wybierasz schorowaną dziewczynę. Jako twoja przyjaciółka powiedziałabym ci, że cię podziwiam. Jako twoja ukochana… dziękuję. I obiecuję, że się nie poddam. Nie poddamy.