Go to content

Dotknęłam kiedyś miłości… Lubię wtulać się czasem w twoje ramię, tak bezczelnie i bezkarnie znów być na chwilę blisko

Fot. Unsplash/Malcolm Green / CCO

(…)Odkąd cię poznałam, noszę w kieszeni szminkę, to jest bardzo głupie nosić szminkę w kieszeni, gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś w moich oczach widział gotycki kościół. A ja nie jestem żadną świątynią, tylko lasem i łąką (…)”*

I niby ukradkiem, bo czuję się winna, że tak bardzo chcę się tobie przypodobać, maluję usta. Rozkwitam. To lato trwa długo, jakby nigdy miało się nie skończyć. I jestem trochę twoją łąką i katedrą też. Ale wtedy ty już nie chcesz, żebym malowała usta, nie szukasz w nich ukojenia, pożądania, w ogóle tych ust nie szukasz. Szminka trochę pogniotła się w kieszeni, tak jak moja kobiecość, która tam upchnęłam.

Nie martw się – mówiłam do niej –  będziesz tam bezpieczna – choć wiedziałam, że kłamię. Wtedy pierwszy raz się okłamałam. Potem jakoś to poszło.

 „(…) Jestem Julią, mam lat 23, dotknęłam kiedyś miłości, miała smak gorzki, jak filiżanka ciemnej kawy, wzmogła rytm serca, rozdrażniła mój żywy organizm, rozkołysała zmysły, odeszła (…)”**

Rodziły się nam dzieci, a ty coraz bardziej odchodziłeś. Ze wspólnej kanapy i wspólnego życia. Co rano siadałam prawie szczęśliwa w kuchni – najpierw z tobą, a potem już sama – tylko z tą kawą, której tak bardzo potrzebowałam i nie znosiłam równocześnie. Nie wiem ile filiżanek już wypiłam, i czy trzy tysiące kaw, to dużo czy mało… i chyba się nie dowiem. Zresztą kto by się tym przejmował, życie potrafi być tak samo zabawne jak złośliwe, jeśli tylko się chce. Wtedy ja chcę bardzo.

Więc jestem twoją Julią następne trzy lata. Może już nie tak niewinną, inną na pewno. Ale nadal przeciągam palce po twoich włosach i smakuje całą sobą każdą linię malującą twoje ciało. Każdy szept, każde spotkanie. Coraz częściej wyglądam daleko, gdy tracę cię z oczu. A ty jeszcze tak często przesuwasz dłonią po mojej szyi i mówisz:

„(…) „przyjdę do ciebie nocą, gdy będziesz spała skulona jak ciepły mruczący kot”. I teraz czekam na ciebie przez te wszystkie wieczory(…)”

Nie przychodzisz.

Gdy wracasz kiedyś na chwilę, jesteś moim chaosem. Moją przystanią we mgle. I choć znam wielu, którzy wszystko chcieliby dać, za ten chaos, za niezaplanowane jutro, za ten taniec na krawędzi. Mówią to, siedząc wygodnie w fotelu i popijając kakao. Oni nie wiedzą, że w chaosie nie da się żyć. I nie da się być w nim ani łąką, ani lasem, ani gotycką katedrą.

Napiłabym się kakao. Owinięta w ciepły koc i ciepłe ramię. Tak nudno, zwyczajnie, oczywiście. Ileż Julia lat 32 dała by dzisiaj za tę rutynę i przewidywalność, której wszyscy tak się boją. Tę pewność, że rano będzie na nią czekała kawa z mlekiem, a wieczorem kochanek pod gwieździstym niebem. Zawsze tak samo – gdzie tak samo znaczy: „gdy jutro się obudzisz, nadal będziesz mieć swoje życie”. Bezpiecznie. Bo chaos w życiu – to nie dzikie przygody, niezaplanowane wycieczkę i seks na tym szekspirowskim balkonie. To  nicość, to taki moment kiedy wciąż czekasz na nieistniejące.

To chwila, w której patrzysz jego oczy i widzisz w nich tak wiele:
– nawet Julia kłamca doskonały, nie może już udawać przed sobą, że on chce tu być,
– nawet gdyby to ona wymyśliła miłość – nie dałaby rady kochać za kogoś,
– nawet zaciskając oczy, najmocniej, jak tylko się da, zasłaniając je ciemną nocą, nie sposób przegapić, że to wszystko jest pomyłką, ty, dzieci, i balkon i kawa. Ale jemu tak trudno przyznać się do błędu. Jakby pewnego dnia obudził się i był w życiu, które tak bardzo nie chciał, jakby to wszystko była pomyłka. Tego nie da się nie widzieć.

Rozglądam się z tego balkonu, a ich – tych którzy chcieli żyć inaczej ale nie mieli odwagi jest wielu. Każdy z nich ma swój balkon i swoją Julię, której nie potrafi puścić. To takie proste przecież, mieć ją tam, daleko, ale mieć…

„(…) Jest cała ziemia samotności i tylko jedna grudka twojego uśmiechu (…)”****

Lubię wtulać się czasem w twoje ramię, gdy śpisz. Ten spokój. Tylko wtedy jesteś  nim przepełniony. A ja mogę tak bezczelnie bezkarnie znów być blisko. Potem zamknąć oczy i pomyśleć, że dziś nie ma, jest wciąż nasze dobre „kiedyś”. Dlatego kiedyś będę musiała całkiem oddać ci twoje ramię, choć chyba zawsze będę za nim tęsknić. I zamienię swój chaos na samotność. Spokojną, przewidywalną, wybraną. Poukładaną, bez tego ciągłe strachu, że kiedyś umrę na tym balkonie czekając i nawet nie będę wiedziała kiedy. Tak trudno jest odmierzać czas, gdy wciąż patrzysz w jeden niezmienny punkt.

(…) Jestem Julią, mam lat tysiąc żyję (…)”**, zaparzam kawę, czasem trochę płaczę. Myślę ostatnio, o tym, co mówiła moja babcia: „dawać i prosić, to za dużo”. Może. Dotknęłam kiedyś miłości… a może byłam zbyt zachłanna, przecież ta miłość miała mi wystarczyć na całe życie…


Fragmenty wierszy autorstwa Haliny Poświatowskiej
*(…)Odkąd cię poznałam…
**
(…) Jestem Julią…
*** (…) Powiedziałeś: „przyjdę do ciebie nocą…
**** (…) Jest cała ziemia samotności