Go to content

Były mężu, myślę o Tobie jeszcze rok po rozwodzie. Po wszystkim podałam ci rękę, ale nie mogłam spojrzeć ci w oczy

Fot. iStock/Mixmike

Minął rok. To właśnie 12 miesięcy temu rozmawialiśmy ostatni raz. Od tego czasu nie dostałam od ciebie ani jednej wiadomości. To chyba dobrze. To znaczy, że poukładałeś sobie życie. Że nie potrzebujesz mnie już w swojej rzeczywistości. Że kiedy wstajesz, nie jestem twoją pierwszą myślą. Bo kto myśli o byłej żonie jeszcze rok po rozwodzie?

Nasze rozstanie przebiegło spokojnie – nie kłóciliśmy się o widokówki od znajomych, ani o talerze z IKEI. Raz zająknąłeś się, gdy spytałam czy mogę zatrzymać tę kolekcję encyklopedii z Wyborczej. Zbieraliśmy ją jeszcze na studiach.Wspaniałomyślnie oddałeś mi te książki. I kot został ze mną. Nigdy specjalnie nie lubiłeś Kota. Zresztą, on za tobą też nie przepadał, więc właściwie dobrze się stało. Zdjęcia schowałam w kolorowe pudełka. Nie wiem, czy ktoś ma w domu tyle zdjęć co my! Teraz chyba się już ich nie wywołuje, przerzuca się je jedynie do baz pamięci… A ja lubię trzymać zdjęcie w ręku, przypatrywać mu się, poczuć je… Śmiałeś się z tego, pamiętasz?

Byliśmy razem tyle lat. Nikt nie poznał mnie tak, jak ty. Nikt też tyle mi nie dał, z nikim tyle mnie nie łączyło. Z nikim nie spędziłam tyle czasu. Mieliśmy być razem już zawsze. Mieliśmy…

Co się stało? Nikt nikogo nie zdradził, nikt nie popadł w niszczący nałóg. Rozstanie było moją inicjatywą. Znudziłam się tym związkiem. Pewnego dnia, obudziłam się z poczuciem, że chcę czegoś więcej niż kawy do łóżka, wspólnych wakacji i wieczornego czytania książek, głowa przy głowie. Chciałam się znów zakochać, chciałam czuć się jak na początku naszego związku. Ubzdurałam sobie, że cię nie kocham, że zasługuję na więcej. Próbowałeś zrozumieć, walczyłeś, błagałeś… Nie chciałam cię słuchać. W końcu powiedziałeś, że nie zatrzymasz mnie na siłę…Wyprowadziłeś się.

Rozwód dostaliśmy na pierwszej rozprawie. Po wszystkim podałam ci rękę, ale nie mogłam spojrzeć ci w oczy. Wiem, że były w nich łzy. Ale wyszłam z budynku sądu z przeświadczeniem, że będzie dobrze. Że ty poukładasz sobie życie, że ja spotkam jeszcze kogoś, kto wywróci moje nudne i ustabilizowane życie do góry nogami.

Mój zachwyt wolnością trwał trzy miesiące. Wyjechałam na samotny urlop, poszłam na dwie – trzy randki z Tindera. To wszystko. Koniec. Bardzo szybko zrozumiałam, że nic nie zastąpi mi naszego małżeństwa. Że nikt nie zastąpi mi ciebie. Że byłam z tobą tak bardzo szczęśliwa. Że chcę wrócić. Ale było już za późno. Tak bardzo cierpiałeś, że odciąłeś się ode mnie zupełnie. Nie odbierałeś telefonu, nie odpisywałeś na maile. Postanowiłeś zniknąć.

Od tego czasu tęsknię za tobą każdego dnia. Bardzo. Brakuje mi tej codzienności we dwoje, spokoju, pewności, że jesteś, że mogę na ciebie liczyć. Brakuje mi ciebie, twoich małych manii, twojego porannego krzątania się po kuchni, twojego głosu. Okropnie się pomyliłam, pogubiłam w swoich emocjach. Po kilkunastu latach wspólnego życia zapragnęłam odmiany, ale zamiast ci to powiedzieć i spróbować uratować ten związek – uciekłam.

Zbieram palcami okruszki chleba. Tak, żałuję tego rozwodu. Z perspektywy czasu, patrząc wstecz wiem, że mieliśmy coś wyjątkowego: stabilny związek pełen wzajemnego szacunku, zrozumienia. Miłość i przyjaźń. Szczęście. Popełniłam najgorszy błąd mojego życia. Wybacz mi.