Go to content

A co, jeśli na końcu okaże się, że to jednak ja już nie kocham?

Fot. iStock / Oleh_Slobodeniuk

O miłości wiesz już wszystko. Masz za sobą 5, 10, 15 lat regularnego uczęszczania na kurs miłości wszelakiej. Może masz dyplom na miłość w kieszeni, wydrukowany starannie w głowie. A jednak pojąć jej nie umiesz. Nie nauczysz się tego tak długo, jak będziesz próbować.

A co takiego robimy? Och, bardzo wiele, w imię miłości oczywiście i dla miłości w ogóle. Bo tak bardzo nam się wydaje, że po paru latach dzielenia się kołdrą i zestawem z Maka, możemy występować w domowej, śniadaniowej telewizji, jako eksperci.

Eksperci od miłości i od drugiego człowieka, spece od brudnej, związkowej roboty. Uczeni w trudnej sztuce posiadania racji. A jakże często ta miłość 'wszechpojęta’ zmienia się w zwykłą przemoc, ucieczkę i nicość. Tylko dlatego, że sami nie potrafimy się z jej brakiem zmierzyć. A co, jeśli na końcu okaże się, że to jednak ja już nie kocham? – ta myśl paraliżuje.

Pan Miłości

Pan miłości jest tylko jeden, włada nią, potrafi ocenić, zmierzyć, sklasyfikować. Schować do albumu, by potem móc się nią pochwalić. Ma ją. I nie odda. Bo niby dlaczego? Nawet specjalnie nie żal, że ta już w albumie pożółkła i zaczęła się kruszyć. Może puszczona samopas zepsułaby się szybciej?

Lepszy wróbel w garści…

I tak całe życie Pan Miłości wmawia sobie, że ma wszystko, bo przecież ta miłość w życiu jest najważniejsza. Nie pieniądze,  nie zwyczajność, nic ważniejsze nie jest. Tak powiedzieli i tak jest. I tylko czasem, gdy pyta go ktoś, czym ta miłość jest dla niego, nie pamięta. Biegnie szybko do albumu i jedyne co potrafi powiedzieć, to że nadal ją ma.

– Uff – wzdycha głęboko, gdy widzi ja na swoim miejscu. Gdy ta robi kawę, choć wygląda już zupełnie inaczej niż kiedyś. Zaraz, zaraz, jaką ona te kawę lubiła? – przebiega mu przez głowę – nie wie. A może nigdy nie wiedział? – Zresztą co to za różnica, najważniejsze, że jest. Bo to w życiu najważniejsze.

Tak trudno przyznać, że tej miłości się nie rozumie, że może wcale jej nie ma, nie było? Że z trudem przed samym sobą wytłumaczyć jeszcze może dlaczego tyle rzeczy robi lub ucieka. Przecież kocha. A dla Pana Miłości to odpowiedź doskonała, totalna. Nie chce już szukać innych. Bo życie bez miłości nie jest warte funta kłaków.

A nawet jak się jej nie ma na wyciągniecie ręki, można jeszcze korzystać z tej oprawionej. Lepiej cokolwiek nazywać miłością, niż nie mieć nic.

Podobno…

A co, jeśli na końcu okaże się, że to jednak Pan Miłości nie kocha? – Nie ma co szukać dziury w całym – odpowie – no kto, jak kto, ale na pewno nie ja!

Pani Smutna

Też co nieco o miłości wie, nawet całkiem sporo. Bo ją po prostu kochać trzeba, z urzędu jej się to należy. Nie ma zbyt wiele czasu na oddawanie miłości, musi się skupić na sobie. Jest przecież taka smutna.

Smutna ma tyyyle problemów, choć żadnego nie rozwiązuje. Ma tyle trudności, choć nikt inny ich dostrzec nie potrafi, ani wyjaśnić.

Pani Smutna oddała dawno swoje serce temu jedynemu. I razem tak idą w parze, ona smutna od zawsze, a on z dnia na dzień coraz bardziej… Bo przecież, jak można by nie kochać takiego smutnego człowieka? Miłości mu trzeba.

– Halo! Więcej. Więcej, więcej, za mało. Juhu, czy ktoś tu mnie w ogóle kocha? Jak to, że ja mam coś w zamian dać, coś robić, dla miłości niby? W takim stanie? Kto by pomyślał, co za buta, człowiek ledwo noga za nogą powłóczy i jeszcze mu dokładają… – popłakuje sobie Smutna nad uciekającą od niej miłością.

Że smutnym całe życie być nie trzeba? Ale tak jest lepiej, prościej. Mniej odpowiedzialności na plecach. Nawet tej za miłość. Pani Smutna nie potrafi już zrozumieć, że raz zdobyta, znaleziona czy wypracowana miłość, sama z siebie trwać nie będzie. Szybko pęknie, jak bańka. Ukochany, to co innego, długo jeszcze będzie się trzymać naderwanej nitki, która kiedyś ich połączyła. Tak długo, aż zobaczy, że nigdy Pani Smutnej rozweselić, pocieszyć i nauczyć kochać mu się nie uda.

A co, jeśli na końcu okaże się, że to jednak ona już nie kocha? Nie, lepiej o tym, nie myśleć. Jakby to było przyznać, że kochać potrafi, ale tylko siebie. Takich ludzi się nie żałuje, nie pomaga, nie taszczy na plecach. Czy miłość wyśniona, prawdziwa nie powinna zawsze mieć siły za dwoje?

Lata mijają, ale każdy w parze ze Smutną, kiedyś zapyta: „o jakiej miłości mówisz, przecież ja z każdym dniem tylko znikam, nie ma w twoim życiu miejsca ani na miłość ani na mnie”, a wtedy trzeba będzie uciekać, a może lepiej „dać się porzucić”?

A ja dziś patrzę na Pana Miłości i na Panią Smutną i tak bardzo chciałabym, żeby starczyło im odwagi na to jedno pytanie: A co, jeśli na końcu okaże się, że to jednak ja już nie kocham?

Czasem długo można nie wiedzieć, ale nie całe życie. Może pora, by po prostu poszukać odpowiedzi?

Bo zawsze po drugiej stronie takiej opowieści, jest ktoś związany ich 'niemiłością’.