Go to content

Matka Polka Karmiąca – czyli o tym, jak kobiety wymyśliły sobie coś, czego nie ma

Fot. iStock / cunfek

Drogie Panie, chciałbym złożyć oświadczenia. A mianowicie: nie istnieje coś takiego jak dieta matki karmiącej. I nigdy nie istniała. A już z całą pewnością nie należy do nich picie bawarki, mlecznych mieszanek, herbatek, koperku czy egzotycznych soków z owoców o nazwach z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Wszystko zależy od kontekstu. Zgadzam się natomiast, co do dbania o gospodarkę wodną organizmu, czyli pilnowania odpowiedniego nawodnienia. Najlepiej  samą wodą. Ta w kranie ma na pewno więcej minerałów, niż źródlana w plastikowych butelkach. Jeśli zaś chcemy i lubimy pić wodę z butelki to ważne, aby była mineralna. Zawiera bowiem określone minerały w opisanej na etykiecie ilości.

Dieta matki karmiącej, czy nie karmiącej, tak jak dieta kobiety ciężarnej powinna być oparta w głównej mierze na świeżych warzywach z dodatkiem niewielkiej ilości owoców. Często bowiem jeśli kobieta świadomie rezygnuje z cukru, to podświadomie „przesiada się” na owoce. Bywa, że zjada kilka kilogramów mandarynek dziennie. Znam takie przypadki. Niestety jeśli ten nadmiar kalorii nie zostanie w ciągu dnia spalony, to będzie się odkładał w postaci niepotrzebnych kilogramów. Ważne jest natomiast, aby jeść również kasze pełnoziarniste. Dobrze jeśli w jadłospisie znajdą się oleje roślinne, nasiona słonecznika, pestki dyni, czy orzechy włoskie. Doskonale zastępują ochotę na drobne przekąski, ciasteczka, słodycze.

Generalnie jednak chodzi o proporcje. Jeśli najdzie nas ochota na  „fast fooda”, to byłoby dobrze, żeby był uzupełniony surowymi warzywami, surówką, kiszoną kapustą, czymś gdzie jest niezbędny błonnik. Ważne, aby dać szansę probiotycznym bakteriom na wzrost i działania chroniące naszą odporność i zdrowie, które zaczyna się w… jelitach.

Kolejną słabością kobiet, i nie tylko kobiet oczywiście, jest – kawa. I na zdrowie. Ale jeśli już pijemy kilka kaw/herbat dziennie, to byłoby dobrze, gdybyśmy przepijali” te cudowne używki wodą, która wyrówna jej niedobór po moczopędnym działaniu kofeiny. Zaburzenia bilansu wodnego organizmu często kończą się zaparciami, gorszym samopoczuciem, brakiem energii. Jeśli tych objawów nie zauważymy i odpowiednio nie skojarzymy przyczyn, to radzenie sobie na różne sposoby bez uzupełnienia wody w organizmie nie przyniesie odpowiednich efektów. A jeśli osłabienie próbujemy zmniejszyć poprzez wypicie energetyków, to przynajmniej miejmy świadomość tego, że efekt będzie chwilowy, a spustoszenia w organizmie długotrwałe i nieprzyjemne.

Ważną sprawą natomiast po porodzie jest fakt, iż może pojawić się niedoczynność tarczycy, która objawia się zaparciami i spadkami ciśnienia, a także osłabieniem sił, czasem depresją. Tylko leczenie przyczynowe, uzupełnienie niedoboru hormonu tarczycy pozwoli bezpiecznie wrócić do zadowalającego stanu zdrowia i samopoczucia.

Dieta matki powinna więc być podobna do tej jaką miała w ciąży. Natomiast po porodzie ważniejsze jest wspieranie fizjologicznej flory jelitowej noworodka. Można to osiągnąć najprościej poprzez karmienie piersią.

Podsumowując: dieta matki karmiącej, a więc  jak każdej kobiety, chcącej mieć więcej sił i energii do działania, powinna więc opierać się na surowych warzywach, pełnoziarnistych kaszach, białym mięsie. Dodatkowo wzmocnimy organizm pilnując prawidłowego bilansu wodnego.

Osobiście bardzo mi się podoba działanie natury, które zostało potwierdzone odpowiednimi badaniami. Kobiety w ciąży dostały talerze i z tzw. szwedzkiego stołu mogły wybierać ze wszystkich produktów jakie były na nim wystawione. Wybierały naturalne świeże warzywa a omijały otwarte puszkowane potrawy. Świadczy to o tym, że nawet podświadomie organizm wybiera to, co mu sprzyja. Często też zauważam, że kobiety ze skłonnością do zaburzeń jelitowych lubią buraczki w każdej postaci. Nawet nie zauważyły, że to ich dobre samopoczucie wywodzące się z jelit podpowiada świadomości, aby wybrać taki dodatek do drugiego dania.

Warto więc słuchać fizjologicznej natury, którą czasem zagłuszamy wybierając coś przyjemnego, ale niekoniecznie zdrowego dla nas i dla dziecka.