Go to content

Julia Wróblewska: Mam mieszane zaburzenia osobowości. Nie osądzaj! Zobacz we mnie człowieka

Julia Wróblewska

„Wiesz co, sądziłam, że to wszystko sobie wymyśliłaś. Bo wiesz, jak ktoś super wygląda i dużo się uśmiecha, nie leży w łóżku, to, że nic mu nie jest. Dlatego sądziłam, że nie warto słuchać tego, co mówisz, że to są tylko jakieś głupoty” – mówi stylistka.

„Nie osądzaj. Wspieraj osoby w kryzysie psychicznym. Zobacz człowieka” – odpowiada aktorka Julia Wróblewska.

To nowa kampania edukacyjna Ministerstwa Zdrowia, która ma zwrócić uwagę, jak wiele ludzi cierpi z powodu chorób i zaburzeń psychicznych. Nie wstydzą się, pracują, nie są wykluczani. Jedną z nich, która bardzo szczerze o tym opowiada,  jest aktorka, Julia Wróblewska. 

Dlaczego zaczęłaś mówić głośno o swoim kryzysie psychicznym?

– Czułam się silniejsza, bo od półtora roku chodziłam na terapię. Moja terapeutka zdążyła już przeprowadzić mnie przez wiele zagadnień. Byłam wtedy dziewczyną, która kompletnie nie odczuwała złości. I powiem ci szczerze, że nadal trudno jest mi ją poczuć. Jednak pewnego dnia podczas terapii zezłościłam się na to, że jako osoba publiczna muszę ciągle coś ukrywać, że boję się, że ktoś coś odkryje. Moja terapeutka bardzo się wtedy ucieszyła i powiedziała mi: „Pierwszy raz widzę twoją złość. To dobrze. Do tej pory opowiadałaś o różnych trudnych wydarzeniach ze swojego życia takim głosem, jakbyś jadła śniadanie”.

Faktycznie. Nigdy nie płakałam w jej gabinecie i mówiłam po prostu cichym monotonnym, głosem. Ale wtedy coś się zmieniło. Zaczęłam zastanawiać się: czemu ja się tego boję? Co by się takiego stało, gdyby nagle wszyscy dowiedzieli się, że Julka Wróblewska maturzystka i aktorka od szóstego roku życia, nagle ma kłopoty ze zdrowiem psychicznym? Co w tym jest takiego strasznego? Uznałam, że mam dość krycia się z czymś, co moim zdaniem jest całkowicie normalne. Nawet w moim środowisku jest wiele osób, które w sekrecie powiedziały mi, że zmagają się dokładnie z tamtymi samymi problemami. Chodzą do psychiatry, biorą leki, ale nie mówią o tym. Było mi zwyczajnie przykro, że wszyscy udają, że mają takie idealne życia.

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Julia Wróblewska (@juleczkaaa_jula)

Kiedy powiedziałaś o tym, że masz depresję i zaburzenia osobowości, poczułaś ulgę?

– Poczułam dużo wsparcia od ludzi. Odkąd zaczęłam o tym mówić głośniej, na początku straciłam trochę obserwujących w mediach społecznościowych. Po prostu przestałam być osobą, jakiej ludzie szukają na Instagramie. Nie byłam już ładnym obrazkiem, nie wrzucałam zdjęć z podróży z uśmiechem od ucha do ucha. Przestałam udawać. Wiele osób na Instagramie szuka takich kolorowych wyidealizowanych historyjek o aktorach, bo chcą mieć o czym marzyć i ja to rozumiem. Jednak uznałam, że mam dość udawania i życia w tym okropnym strachu, że ktoś odkryje jakiś mój sekret. Na szczęście bliscy mnie w tym wsparli. Moja mama powiedziała mi, że dopóki nie robię czegoś nielegalnego lub moralnie złego, to po co to ukrywać? Przecież nie zabiłam człowieka! Ja po prostu chodzę na terapię. To nie jest grzech, to nie jest nic strasznego.

Jaką na początku usłyszałaś diagnozę od swojego lekarza? Depresja? Zaburzenia borderline?

– Teraz nie mam depresji. Ale faktycznie był moment, kiedy się na nią leczyłam. Ostatnie miesiące spędziłam w szpitalu. Nocowałam na jednej sali z czterema innymi pacjentami. To było bardzo ciekawe, budujące doświadczenie. Nie mogę opowiadać o terapii grupowej oraz o innych pacjentach, bo obowiązuje mnie dyskrecja. Mogę tylko mówić o sobie. Jeśli chciałam, mogłam wychodzić z ośrodka, nie czułam się tam zniewolona. Byłam tam pół roku i dostałam nową diagnozę, inną niż miałam do tej pory. Kiedyś mówiono mi, że mam osobowość typu borderline, a teraz wiem, że mam mieszane zaburzenia osobowości. Nie mówię publicznie, jakie, ponieważ zaburzenia osobowości, szczególnie z grupy B, są nadal stygmatyzowane. Ale ja cieszę się, że w końcu wiem, co mi dolega. Kiedy wiem, mogę coś z tym dalej robić.

Wiele osób na Instagramie pisze mi, że nie stać ich na leczenie. Ja pojechałam do państwowego szpitala z oddziałem terapeutycznym, który zajmuje się tylko zaburzeniami osobowości i nerwicami. Nie powiem, która to była konkretnie placówka, ponieważ nie chcę. Ale jak ktoś do mnie pisze prywatnie z tym pytaniem, to odpowiadam, ponieważ w tym miejscu dostałam fachową pomoc.

Teraz wszyscy mówią, że do szpitala trudno się dostać. Długo czekałaś?

– To zależy, co dla kogo znaczy długo. Czekałam rok na konsultację i po niej dostałam już termin, kiedy zaczynam terapię. Wydaje mi się, że to była głównie kwestia mojej motywacji do leczenia. Ja po prostu chcę czuć się lepiej. Wiele osób deklaruje to samo, ale tak naprawdę nie są gotowi na ten proces. Nie wiem, czy to będzie dla wszystkich zrozumiałe, ale w trakcie terapii czasem okazuje się, że niektórzy nie są gotowi zostawić tego zaburzenia za sobą, bo tkwienie w swoim zaburzeniu jest bardzo wygodne. Mnie też było wygodnie leżeć w łóżku i nic nie robić, ale postanowiłam pracować, by stworzyć swoją osobowość na nowo.

Na przykład, jak już ci mówiłam, mam kłopoty z odczuwaniem złości. Nie potrafię na nią nawet adekwatnie reagować. Niedawno jednak nauczyłam się, że moje ciało dość szybko informuje mnie, że coś jest nie tak. Uczę się odbierać więc sygnały z mojego ciała. Mózg mi podpowiada: „Bądź dalej miła, uśmiechnij się”, a ciało mówi: „Coś jest nie tak! Uważaj”. Takich rzeczy teraz się uczę.

Czy trudno ci budować miłość?

– Trudno, choć informuję szczerze o swoich kłopotach, ale i tak potem słyszę: „Dlaczego jesteś nieszczęśliwa, przecież wszystko układa się dobrze”. A ja wtedy czuję, że mam niewielki wpływ na swoje emocje. Po prostu jestem smutna. I tak, złości mnie to, bo…

… to jest tak, jakby dziewczyna wzięła sobie chuderlawego chłopka i nagle zaczęła od niego wymagać, by stał się Arnoldem Schwarzeneggerem!

– Ludzie niby mówią, że rozumieją. A potem chcą, by ich miłość w magiczny sposób ciebie odmieniła. To nie działa!

Wiesz, co ludzie powiedzą po tym wywiadzie? Będą mówić: „To show-biznes ją zniszczył”. A jaka jest prawda? Twoje kłopoty ze zdrowiem psychicznym wynikają z traumy, show-biznesu, skłonności genetycznych?

– Miks wszystkiego! Mam za sobą pewne traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa, ale nie chcę o nich opowiadać. Mówię o tym tylko mojej terapeutce i uważam, że to wystarczy. Dziś jednak wiem, że ten miks sytuacji doprowadził do mojej choroby. Ponieważ tak wcześnie zaczęłam pracować jako aktorka, łatwo zyskałam umiejętność manipulowania swoimi emocjami.

Pamiętam taką scenę, kiedy miałam jakieś osiem lat. Płakałam na planie. To był dzień moich urodzin i nie chciałam pracować. I nagle ktoś krzyknął, że jestem potrzebna na planie. Na pstryknięcie palcem stanęłam przed kamerą uśmiechnięta szeroko. Pewnie wszyscy byli zadowoleni, że jestem takim rezolutnym dzieciakiem. Ale przyznam, że gdybym dziś zobaczyła taką scenę, że dzieciak w sekundę potrafi się uspokoić, bo przecież pracuje i czuje się jak inne dorosłe osoby, które nie kapryszą, to… byłabym szoku.

To właśnie wepchnęło mnie w mój mechanizm obronny. Złapałam to, co miałam najbliżej. A najbliżej było to, że mogłam udawać kogoś innego i w dodatku byłam za to chwalona. Udawanie trafiło na moje niskie poczucie wartości, więc rosłam w przekonaniu, że jestem coś warta – jeśli jestem kimś innym. Dlatego dalej manipulowałam swoimi stanami emocjonalnymi. Czułam, że za to właśnie jestem lubiana i ceniona.

A jak jest teraz? Wydaje mi się, że od momentu, kiedy wyznałaś publicznie, że jesteś chora, nie dostajesz wielu propozycji pracy.

– To prawda, taka jest cena szczerości. Jedna z firm, której nazwy nie wymienię, natychmiast zerwała ze mną rozmowy, które były prowadzone na temat współpracy. Ale uważam, że bardziej zaszkodziło mi kilka innych wpadek z młodości, o których nie chcę już przypominać.

Od trzech miesięcy pracuję jako kelnerka. Zrobiłam to, ponieważ nie chciałam siedzieć bez przerwy w domu. Najwygodniej jest zalegać w łóżku i nic nie robić. A teraz, kiedy rano wychodzę do pracy, to potem dzień toczy się już swoim rytmem i czuję się między ludźmi znacznie lepiej. Nie spóźniam się, nie zawalam.

Powiem jeszcze inaczej: przecież od dziecka trenowałam przekraczanie swoich możliwości. Jestem więc dziewczyną, która potrafi się zmobilizować. I fajnie mi w tej pracy. Uważam, że każda osoba medialna powinna przejść taki kurs normalności. Zobacz, siedzimy sobie teraz w restauracji i ja kątem oka obserwuję, jak ludzie schodzą się tu na lunch. Ale widzę też panią w kasie, osoby, które biegają i zbierają tace. Ja też dostaję teraz swoją szkołę życia.

Jak ludzie reagują na to, że jesteś kelnerką?

– Nie miałam najmniejszych problemów, by dostać tę pracę. Żaden menadżer nie powiedział mi, że jestem gwiazdą, więc między stolikami będę gwiazdorzyć. Po prostu usłyszałam: „Fajnie, zaczynasz od jutra, jeszcze nie pracował u nas nikt znany!” A ludzie reagują na mnie różnie. Większość się po prostu do mnie uśmiecha. Niektórzy proszą o autograf i to też jest miłe.

Niedawno wystąpiłaś w spocie reklamowym Ministerstwa Zdrowia, w którym mówisz: „Nie osądzaj. Wspieraj osoby w kryzysie psychicznym. Zobacz człowieka”. Dlaczego się na to zdecydowałaś?

– Temat tej kampanii jest mi bardzo bliski. Przed nakręceniem spotu bardzo długo rozmawiałam z reżyserem, czułam, że on jest naprawdę tym tematem zainteresowany. Ten spot, w którym występuję, niezależnie od Sebastiana Karpiela-Bułecki, bardzo mi się spodobał, ponieważ nie mówi się w nim o żadnej konkretnej chorobie ani konkretnym zaburzeniu osobowości. To dotyczy wszystkich: tych, którzy cierpią na depresję, schizofrenię, zaburzenia lękowe, maniakalno-depresyjne… Po prostu chodzi o to, że my też jesteśmy ludźmi. Przechodzimy kryzysy, ale to nie znaczy, że powinniśmy być odrzuceni, stygmatyzowani całe życie. Słowo kryzys to nie jest jakiś stan permanentny.

Wiesz, ja czasem czuję się lepiej, czasem gorzej. Pamiętam taki moment, kiedy leżałam w łóżku i nie miałam siły posprzątać mieszkania. Musiała do mnie, do dorosłej kobiety, przyjechać mama, by pomóc mi w sprzątaniu. Były też chwile jeszcze gorsze. Dlatego właśnie trzeba mówić, jak bardzo absurdalne są porady: „Zjedz czekoladę, poprawi ci się humor”, „Wyjdź na rower, to endorfiny zaczną krążyć”, „Ogarnij się, uczesz i idź na imprezę!”. Takie słowa nie trafiają do ludzi, którzy nie mają siły, żeby choćby wstać z łóżka.

Co mamy zatem robić, gdy ktoś za naszych bliskich jest w kryzysie?

– Jeśli ktoś grozi, że się zabije, to zawsze, ale – podkreślam – ZAWSZE dzwonimy pod 112. Nawet jeśli nam się wydaje, że ta osoba tylko nami manipuluje, grozi, ale nigdy nie zdecyduje się targnąć na swoje życie. Po pierwsze nie siedzimy w jej głowie i nie wiemy, co ona naprawdę czuje. A po drugie: nawet jeśli pogrywa, to my i tak mamy obowiązek pokazać jej, że nie damy wciągnąć się w taką narrację i sprawę traktujemy poważnie. Co jeszcze? Jak już powiedziałam, porady afirmacyjne nie mają najmniejszego sensu. Wystarczy być z taką osobą i ją wysłuchać. Kiedy ktoś ma możliwość się wygadać, to naprawdę pomaga. Nie musisz być ratownikiem takiej osoby. Nie musisz znać odpowiedzi na jej pytania. Daj jej po prostu mówić i bądź blisko, by nie czuła się samotna. Zobacz w niej człowieka, tylko tyle i aż tyle.