Go to content

Anita z „Sanatorium miłości”: Leczę się na depresję. Moje dawne życie było tylko jego marnowaniem

Anita z "Sanatorium miłości"

„Mam w sobie wiele żalu, ponieważ straciłam wiele lat w smutku. Jak sobie porównam dawny mój stan psychiczny z tym, jak się czuję dziś – to jest ogromna… przepaść. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć osobom, które boją się antydepresantów, że dawne moje życie było tylko jego marnowaniem”, mówi Anita z piątego sezonu „Sanatorium miłości”. To ona w tej edycji wzbudza najwięcej emocji. Mówi prosto z mostu o swojej chorobie: depresji dwubiegunowej, mężczyznach, którzy ją oszukali, także finansowo. Anita świetnie radzi sobie zawodowo, jest dentystką, ale cały czas szuka miłości. Niektórzy okrzyknęli ją czarnym charakterem piątej edycji. My sprawdzamy, jaka jest naprawdę.

Podczas jednego z pierwszych odcinków „Sanatorium miłości wyznała pani odważnie, że choruje od lat na depresję.

To jest choroba dwubiegunowa z komponentem depresji. Jednak przez całe życie radziłam sobie bez farmakologii. Czasem to była ciężka walka o wstanie z łóżka. W chorobie dwubiegunowej ma się wzloty, a potem upadki. Po czasie, kiedy miałam nadmierną energię, przychodził moment wycieńczenia i duży spadek nastroju. Z tymi stanami depresyjnymi zmagałam się w zasadzie od dzieciństwa. Zawsze byłam wrażliwą duszą, uczyłam się w szkole muzycznej. Pamiętam taki moment, miałam może 10 lat, kiedy powiedziałam, że jak nie zdam egzaminu z fortepianu, to rozkręcę gaz.

Moja przyjaciółka, która cierpi teraz na depresję, napisała niedawno do mnie, że miała w dzieciństwie dokładnie takie same myśli. Jednak w tamtych czasach nikt nie pomagał dzieciom. Dopiero jako dojrzała osoba poszłam na terapię. Życie miałam bardzo trudne i dziś wydaje mi się, że ponieważ wtedy nie miałam porządku i stabilności w sobie, wpadłam w złe romantyczne relacje. Dlatego dziś uważam, że szkoda, że w szkole uczy się dzieci rzeczy niepotrzebnych, a nikt nie uczy ich przynajmniej podstaw psychologii.

Kiedy zdiagnozowano u pani chorobę dwubiegunową i kiedy zaczęła się pani leczyć?

Dopiero dwa lata temu poszłam do lekarki, świetnej psychiatry, która wytłumaczyła mi, że mimo iż świetnie radzę sobie w życiu zawodowym i pomimo sukcesów i kariery, potrzebuję farmakologii. Wcześniej ratunkiem dla mnie była pasja śpiewania w chórze oraz moja cudowna praca. Dziś inaczej już postrzegam świat.

Mam w sobie jednak wiele żalu, ponieważ straciłam wiele lat w smutku. Jak sobie porównam dawny mój stan psychiczny z tym, jak się czuję dziś – to jest ogromna… przepaść. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć osobom, które boją się antydepresantów, że dawne moje życie to było tylko jego marnowaniem. Po tym wyznaniu w programie kilka osób się do mnie zgłosiło. Pisali do mnie znajomi, nieznajomi i pytali o samopoczucie oraz o lekarstwa. Czuję, że dzięki przyznaniu się do swojej choroby trochę dobrego zrobiłam. Ci ludzie zapisali się do psychiatrów, chcą się dziś leczyć.

Zrobiłam to też, ponieważ wiele osób myślało, że mam sielankowe życie. My dziś mamy tendencję do tego, by przechylać się super rzeczami, zwłaszcza na mediach społecznościowych. Mnie natomiast zawsze pomagały szczere wyznania innych osób. Staram się też otaczać właśnie takimi otwartymi ludźmi, bo wtedy jest mi łatwiej. Życie w ogóle jest ciężkie. Pamiętam, że kiedy byłam w depresji, wszystko mnie martwiło. Rozmawiałam z jedną z moich znajomych, która ma bardzo pogodne nastawienie do życia i spytałam ją: „Czy ciebie nie martwi fakt, że niedługo umrą nasi rodzice?”. A ona mi powiedziała, że w ogóle się nad tym nie zastanawia. Dziś, kiedy się leczę, lepiej rozumiem jej perspektywę. Też się mniej martwię, mam siłę, napęd do życia, chce mi się spotykać z ludźmi, zwiedzać, ćwiczyć. A jak byłam w depresji, to tak jakby moje koło zamachowe działało do tyłu.

W jednym z odcinków powiedziała pani dramatyczne słowa, że wiedząc, co panią czeka w życiu w kontekście choroby, wolałaby się pani nie urodzić.

Jestem osobą wrażliwą i płacę za tę wrażliwość całe życie. Owszem moje życie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby nie choroba. Do dzisiaj tak to postrzegam, że gdybym miała jeszcze raz to wszystko przeżyć, to wolałabym się nie urodzić. Myślę sobie: „Skąd ja miałam na to wszystko siłę?”.

Jestem osobą bardzo uduchowioną i wiara w Boga daje mi dużo siły. Nawet dziś wspiera mnie w walce z hejtem. Przetrwać pomogła mi też wrodzona ambicja, która jest silną motywacją. To właśnie ona nigdy nie pozwoliła mi nie iść do pracy.

Zobacz także: „Miałam odwagę powiedzieć publicznie, że nasze ciała nadal domagają się przytulania i aktów intymnych”

Anita z "Sanatorium miłości"

Jak pani radzi sobie teraz z hejtem po programie?

To bardzo trudne, aczkolwiek daję radę i nie żałuję tego, co powiedziałam i co zrobiłam. Jestem taką osobą, że nie żałuję tego, co było. Chcę raczej patrzeć w przyszłość i iść naprzód. Wchodząc do programu, świadomie chciałam powiedzieć o pewnych tematach tabu: depresji czy wykorzystywania kobiet. Chciałam, by kobiety zrozumiały, że nie wstydzę się i nie boję się powiedzieć głośno, że byłam wykorzystywana przez mężczyzn. Oczywiście bardzo mnie to boli, że niektórzy faceci, których spotkałam na swojej drodze mieli w sobie tak mało klasy, dżentelmeństwa. Ale to już przeszłość. Przetrwałam.



Dziś jestem osobą niezależną i kocham wolność. Nie lubię otaczać się drogimi przedmiotami, ja tego po prostu nie potrzebuję. Jestem dowcipna, obracam się w sferze pół-żartu, a nie każdy to rozumie i stąd te nieporozumienia. W jednym z odcinków zażartowałam, że chętnie poszłabym na randkę z dwoma mężczyznami i już teraz o sobie czytam, że trójkąty tylko mi w głowie. Natomiast ta randka w troje w jacuzzi, była jedną z najlepszych w moim życiu i mogę tylko podziękować produkcji, że taką dla mnie zorganizowała. Panowie mnie tam tak adorowali i tak walczyli o mnie, że jako kobietę to mnie bardzo dowartościowało (śmiech).

Czy przyjaźni się pani z uczestnikami programu?

Przyjaźnię się z kilkoma osobami, głównie z tymi, które mnie wspierały podczas tego, gdy hejt lał się na moją głowę. Wszyscy z sanatorium wyjeżdżaliśmy zaprzyjaźnieni, ale niestety w życiu jest tak, że prawdziwych przyjaciół poznaje się dopiero w trudnych sytuacjach. Co ciekawe, wsparły mnie osoby z poprzedniej edycji, najbardziej Ania, która też dostała kiedyś ogromny hejt. Zaprosiłam ją na swoje urodziny.

W programie opowiadała pani, że spotkała się na dziesięciu randkach z facetem, który zamówił dla pani tylko wodę. O co chodzi w tej historii?

Obracam się wśród singielek w wieku 60 plus, które mi opowiadają o różnych naprawdę upokarzających randkach. Prawda jest też taka, że większość moich ostatnich randek była niestety… słaba. Pewien bardzo dobrze sytuowany pan zapraszał mnie na spacery po parku. Spotkaliśmy się dziesięć razy i zawsze zamawiał dla mnie wodę. (śmiech) Był też mężczyzna, którego zaprosiłam do siebie na weekend i który podczas zakupów w sklepie wrzucał do koszyka kawior i inne frykasy, a potem przy kasie okazało się, że nie ma portfela. Ponieważ był moim gościem, postanowiłam tę sprawę przemilczeć, ale nie czułam się z tym komfortowo. Nie chcę już opowiadać o tym związku, podczas którego zostałam najbardziej oszukana.

Związała się pani z mężczyzną, który wyłudził od pani ponad 300 tys. złotych.

To prawda, ale nie chcę już wracać do tego tematu, bo to są bardzo bolesne wspomnienia. Każdy może wejść na Facebooka i odsłuchać nagranie mojej rozmowy z Martą na ten temat. Ma 650 tys. odsłon.

Dlatego proszę się nie dziwić, że w programie przebijał czasem przeze mnie cynizm. To kwestia perspektywy i prywatnych doświadczeń. Nie jestem materialistą, ale mam też świadomość, że wiele kobiet traktuje mężczyzn jako portfel. Ja akurat mam pieniądze i nie muszę tego robić. Nigdy nie wykorzystywałam facetów, nie jest to w moim typie osobowości.

Jednak po tych wszystkich swoich przeżyciach, wiem, że nie mogę związać się z mężczyzną, który nie ma pieniędzy. Tu nie chodzi tylko o odmienny styl życia. Nie wyobrażam sobie już, bym była sponsorem wspólnych wakacji, wyjść do restauracji, choć przyznaję, że w pogodni za miłością i takie rzeczy robiłam.

Nie widzę w pani „czarnego charakteru”, kiedy opowiada pani mi o tych sprawach. Widzę raczej kobietę bezkompromisową, odważną i ekstremalnie szczerą.



Byłam szczera w programie i za tę szczerość zapłaciłam… hejtem. Wyznałam w programie, że próbowałam różnych rzeczy, by się zakochać i stworzyć szczęśliwą relację. Związki silne emocjonalnie były dla mnie bardzo wycieńczające. Wbrew pozorom kiedyś nie byłam kobietą asertywną i nie zawsze potrafiłam reagować, gdy zapalało się tzw. czerwone światełko. Teraz już się tego nauczyłam i nie dam się już więcej skrzywdzić lub wykorzystać.



Próbowałam też wchodzić w relacje, kierując się racjonalnością i zdrowym rozsądkiem, bo na swojej drodze spotykałam też fajnych porządnych mężczyzn. Jednak nigdy nie kończyło się to happy endem, ponieważ w miłości musi być namiętność i zauroczenie. W przeciwnym razie jest to jednak jakiś rodzaj prostytucji.

Czy pani jeszcze wierzy w miłość?


Wierzę w miłość. Znam pary, które się kochają całe życie. Szczerze, nie jestem osobą zawistną, bo w pozytywny sposób im tego zazdroszczę. Zazdroszczę, że im się udało coś takiego stworzyć. Miłość jest jedną z najważniejszych wartości w życiu. Ja z powodu jej braku uciekam w satysfakcjonującą mnie pracę zawodową. Jednak fakt, że nie stworzyłam fajnego małżeństwa „chodzi” za mną i myślę, że „chodzi” za większością osób, które są w podobnej sytuacji.



Kiedyś powiedziałam, że moja córka jest najważniejszą osobą w moim życiu, bo jest dla mnie mocną podporą i pomimo mojego nie do końca szczęśliwego życia, ona niejako jest jego pokłosiem. Córka jest osobą bardzo szczęśliwą, ma fajne małżeństwo, filmowe życie pod każdym względem, także zawodowym. Jest ortodontką i kocha swój zawód, dobrze zarabia, a jej mąż niedługo zostanie profesorem, też jest lekarzem. Oboje mają trójkę wspaniałych dzieci. Widzę jak to małżeństwo wzmacnia moją córkę. Patrzę na to z wielkim podziwem, że oni oboje tak pięknie potrafią się wspierać.

Oczywiście, że żałuję, że czegoś takiego wspaniałego nie udało mi się do tej pory stworzyć. Jednak z drugiej strony obserwuję ludzi, którzy żyją w jakiś konformistycznych układach, a nie w prawdziwych związkach. Dlatego wolę swoje życie. Wolnej singielki. Mam dziś taką dewizę: nie poświęcaj się dla faceta, bo za to pomnika nikt ci nie postawi!

Zobacz także: Po dwóch latach leczenia depresji poczułam się, jakbym brała prysznic po upalnym dniu