Go to content

Uratowała mnie, bo każdego dnia, gdy na nią patrzę, widzę i czuję dobro. Moja córka jest dzieckiem z gwałtu

Fot. iStock/pecaphoto77

Wiem, o co chcesz mnie zapytać najbardziej. O to co czuję, gdy patrzę w oczy mojej córki. Chcesz wiedzieć, czy widzę w niej swoich oprawców.  Nie. Widzę tylko piękną, kruchą istotę, delikatną,  przepełnioną miłością i dobrem. Choć zrodzoną, z największego dla kobiety piekła. Piekła gwałtu.

Asia ma 35 lat, choć wygląda na  znacznie młodszą. Może to przez wymowny smutek, który choć skrzętnie skrywany, wylewa się z jej intensywnie zielonych oczu. Może przez zbyt szczupłą sylwetkę, poszarpane jeansy, T-shirt i trampki. A może przez to, że kilkanaście lat temu, ktoś w bardzo brutalny, bestialski sposób, odebrał jej poczucie godności. I zostawił lęk, którego nie pozbędzie się, już nigdy. I wstręt do siebie,  który wraca za każdym razem, gdy staje przed lustrem. I nocne koszmary, przez które panicznie boi się zasypiać. I rany na ciele, gdy pod prysznicem, usiłuje zmyć z siebie odór, który czuje do dziś. Ale oprócz, tych wszystkich złych emocji i tragicznych wspomnień, zostawił  coś jeszcze.  A właściwie kogoś.

– To nie był środek nocy, w szemranej dzielnicy, gdzie błąkałam się nietrzeźwa po imprezie, i szukałam przygód. Przyszli do domu, podczas nieobecności mojego chłopaka, z którym w zasadzie rozstałam się dzień wcześniej. Dużo pił, awanturował bez przerwy, bywał agresywny do tego stopnia, że czasem obrywałam, dlatego postanowiłam odejść. Moim błędem było to, że tam zostałam, na jego mieszkaniu, zamiast od razu się spakować i wynieść do rodziców. Ale było późno, a ja zmęczona kłótnią i wylanymi łzami, po prostu zasnęłam. Nie wiem skąd mieli klucze, najprawdopodobniej od niego właśnie, więc pewnie też wiedział, w jakim celu je im udostępnił. Brzmi jak scenariusz horroru, wiem, bo to co się później stało, było horrorem. Takim, który wydawał się nie mieć końca. Jeden z nich mnie trzymał, drugi coś na siłę podał, jakiś środek, po którym nie mogłam się praktycznie ruszyć, wydobyć z siebie, żadnego głośniejszego dźwięku. Ale cały czas, byłam świadoma i wszystko czułam.

Robili ze mną co chcieli, całą noc, na zmianę, a  czasem jednocześnie. Do tego bili, upokarzali wyzwiskami, śmiali ze mnie, pluli na twarz. Pamiętam, że przez cały ten czas, te kilka godzin, gdy byłam traktowana gorzej niż dręczone zwierzę, myślałam tylko o jednym. O tym, żeby zdarzył się cud i te łzy, które ciągle spływały po mojej zakrwawionej twarzy, zdołały mnie udusić. Żebym mogła się nimi zadławić, przestać oddychać i już nigdy więcej, nie obudzić. Zostawili mnie w końcu nad ranem, bo uznali, że już im się nie chce, używać trupa. Nie wiem jak długo tak leżałam, nie wiedziałam nawet, czy jeszcze żyje, bo czułam tylko odrętwienie. I  nieopisywalny fizyczny ból i rozpacz, taką najgorszą z możliwych. Taką, która zabiera wszystkie nadzieje na to, że kiedykolwiek jeszcze, będę umiała być kobietą.

Znalazła mnie koleżanka, zaniepokojona tym, że nie przyszłam do pracy i nie odbierałam telefonu. Szpital, zeznania, proces. To wszystko było jakby koło mnie, jakbym w tym w ogóle nie uczestniczyła. Cały czas, nie mogłam wymazać z pamięci obrazu mojego taty, do którego coś mówił lekarz, a on osuwając się po ścianie, płakał tak bardzo, że musieli podać mu coś na uspokojenie. I to, jak ściskając moja dłoń, ciągle mnie przepraszał za to, że nie zdołał mnie uchronić.  A ja chciałam tylko zapomnieć, wyjechać jak najdalej stąd i nigdy już, do tego nie wracać. Ale podłemu losowi, wciąż było mało i po dwóch miesiącach od całego zdarzenia, poczułam się bardzo źle. Zawroty głowy, omdlenie, potem mdłości. I napad paniki, w gabinecie ginekologicznym, gdy dowiedziałam się, że będę matką. Krzyczałam, żeby to ze mnie wyjęli, że sama to z siebie wyciągnę, uduszę gołymi rękoma. Albo siebie zabije, byleby tylko się tego pozbyć. Dziś, gdy patrzę na moją cudowną córkę, wstyd mi przed sobą, że mogłam o niej myśleć, w tak obrzydliwy sposób. Ale wtedy, nie wiedziałam co było gorsze. Gwałt czy to, co nastąpiło po nim.

Po powrocie do domu, podcięłam sobie żyły. Mama w porę zauważyła i tak znalazłam się w ośrodku,  gdzie prowadzono grupę wsparcia, dla takich kobiet jak ja. Oczywiście, ostateczną decyzję o tym, że jednak  urodzę, podjęłam sama, choć nie ukrywam, że terapie i rozmowy na ten temat, pomogły mi dokonać takiego wyboru . Do samego końca jednak, nie byłam pewna, czy zdołam ją zatrzymać, wiedziałam już, że to dziewczynka. I choć zdawałam sobie sprawę z tego, że dziecko nie jest niczemu winne, to jednak bałam się. Nie tylko tego, że każdego dnia będzie mi przypominać o tamtym zdarzeniu, że będzie podobne do któregoś z gwałcicieli, że nie będę umiała jej pokochać. Bałam się najbardziej tego, że ją skrzywdzę, że kiedyś w przypływie niepotrzebnych emocji, wykrzyczę jej, jak się znalazła na tym świecie. I będę obwiniać, za swoje niepowodzenia.

Po porodzie, nie chciałam jej widzieć.  Kazałam przygotować dokumenty, żeby się jej zrzec, żeby inna rodzina ją wzięła, wychowała i kochała.  Ale w nocy nie mogłam spać, snułam się po korytarzach porodówki. I natknęłam na salę, gdzie spały niemowlaki. Podeszłam do szyby i zamarłam. Od razu ją poznałam, po zielonych oczach. Weszłam tam, wzięłam na ręce i płakałam tak bardzo, jak wtedy mój tata, gdy nie zdołał mnie uchronić. Bo dotarło do mnie, że ta krucha, bezbronna istota, ma tylko mnie. I jest, tylko moja.  Gdy czasem pyta o swojego ojca, zawsze odpowiadam, że nasze życie ułożyło się tak, że mamy tylko siebie. Ona wtedy zawsze się uśmiecha, kładzie mi głowę na kolanach i odpowiada, że to jej w zupełności wystarcza. A ja głaszcząc ją po głowie, przełykam łzy, bo na myśl o tym, że mogłoby jej przy mnie nie być, pęka mi serce. Uratowała mnie, bo każdego dnia, gdy na nią patrzę,  widzę i czuje dobro, i cały ogrom bezwarunkowej miłości. I, że  ma nie tylko moje oczy, ale też barwę głosu i gesty. I nigdy nie myślę o niej inaczej, jak mój mały cud. Wymazała ze mnie, złe wspomnienia… Jakby tamta noc nigdy się nie wydarzyła.

Ale znam inne kobiety, które przeszły to samo co ja i podejmowały, różne decyzje. Usuwały ciąże, rodziły i oddawały do adopcji. Były też takie, które po  porodzie, widziały w dziecku, twarz swojego oprawcy i nie wytrzymywały. Czytałam później, że najpierw, zabijały te niewinne dzieciaki, a potem siebie. Ja tego nie komentuje i nie oceniam. Choć miałabym do tego większe prawo, niż ci,  którzy choć nie maja pojęcia o tym, co nas spotkało i jakie piętno na nas odbiło, wykrzykują, że trzeba być potworem, żeby oddać, czy usunąć własne dziecko. Więc odpowiedz mi. Skoro skrzywdzona do granic możliwości dziewczyna, która podejmuje i tak niełatwą dla siebie decyzje o aborcji, jest potworem, to kim są ci, którzy siłą i przemocą, gwałcąc i upodlając, na zawsze zabijają w niej kobiecość?

Gdy kończymy naszą rozmowę, po moją bohaterkę przychodzi jej córka z… dziadkiem, ojcem Asi.  Mężczyzna  wita się,  patrzymy przez chwilę na siebie i widzę, jak  szklą mu się oczy. Przytula mocno, obie dziewczyny, tak jakby je przepraszał.  I wtedy dociera do mnie, że w tej strasznej historii, ofiar jest znacznie więcej.