Go to content

Wróżba zniszczyła mi życie! Ludzie, po co chcecie znać swoją przyszłość?

fot. 9parusnikov/iStock

Zastanawiam się, dlaczego ludzie tak chętnie biegają do wróżek, tarocistek i jasnowidzów. Prosimy o stawianie sobie kart i wykreślanie horoskopów. Czy gna nas tam niecierpliwość? Czy nie potrafimy zaufać sobie? Zaufać życiu? Skorzystałam z tego dwa razy i za każdym razem było z tego więcej nieszczęścia niż korzyści.



Wiem, że jestem w mniejszości. Wiem, że większość ludzi kocha horoskopy. Wiem, że ludzie lubią ważną decyzję (taką, jak zmiana pracy czy ślub) skonsultować z siłą wyższą. Czymkolwiek by ona nie była. Powiem więcej, ja zazdroszczę nawet tym, którzy potrafią wierzyć, że przyszłość jest determinowana siłą przyciągania ciał kosmicznych albo „czegoś/kogoś innego mądrzejszego”.

Jeśli jesteś w tej grupie, proszę nie wściekaj się na mnie. Piszę o własnej perspektywie i zupełnie nie chcę cię do niej przekonywać. Naprawdę zazdroszczę tym, którzy mają odwagę i pokorę, by posłuchać kogoś zaufanego i korzystać z jego magicznej wiedzy. Wiem, że ona wielu osobom  pomaga w życiu. Ale nie mnie!

Wizyta u jasnowidzki

Opowiem ci o swoich dwóch doświadczeniach. Pierwsze pamiętam jak dziś. Miałam wtedy 33 lata i rozstałam się z chłopakiem. Moja przyjaciółka, w dobrej wierze, namówiła mnie na wizytę u popularnej warszawskiej jasnowidzki. Niestety ta kobieta miała wszystkie terminy na kilka miesięcy naprzód zajęte, ale był jeden wolny u jej mamy. Zdecydowałam się.

Już w poczekalni czułam się nieswojo. Zza zamkniętych drzwi dochodziły do mnie głosy dwóch kobiet jesnowidzek, rozmawiających z klientkami.
– Nie martw się, jesteś już w wieku chrystusowym. Masz mądrość, teraz już wszystko będziesz lepiej analizować i szczęście samo się pojawi – mówiła ta młodsza (córka) do kogoś. Nie chciałam podsłuchiwać, ale to zdanie wpadło mi samo do ucha.

W pewnym momencie otworzyły się drugie drzwi (od gabinetu starszej kobiety, czyli matki) i zostałam zaproszona do środka.

– Kawę czy herbatę – usłyszałam propozycję.
– Nie, ja dziękuję – odparłam.
– Ale musi pani, bo ja wróżę z fusów – odpowiedziała.

Ta sytuacja już była groteskowa. Ale potem zrobiło się jeszcze śmieszniej, bo usłyszałam:
– Masz 33 lata i jesteś już wieku chrystusowm i…”. Dalej to zdanie brzmiało tak jak to podsłuchane trzy minuty wcześniej w poczekalni. Zrozumiałam wtedy, że obie panie operują podobnymi „zwrotami-wytrychami” do swoich klientek. Może nawet nie powinnam być podejrzliwa. Bo niby co w tym złego? Nic!

Dalej usłyszałam wróżbę, że nie powinnam się martwić, bo ona widzi, że mój ukochany, ten wybrany „Jeden Jedyny” idzie już do mnie.

– Kochaneczko, on jest już w drodze. Zmierza do ciebie, byście byli szczęśliwi – mówiła jasnowidzka od fusów.
– A jak będzie wyglądał? – dopytywałam.
– Z zawodu będzie księgowym. A z wyglądu? Będzie miał okulary – dostałam odpowiedź.

Powiem wam tyle, że minęły trzy miesiące i na moim horyzoncie pojawił się dokładnie taki mężczyzna. Rozwodził się po dziesięciu latach z żoną, która go zdradziła. Księgowy. W okularach. Wszystko się zgadzało. Koleś był moim starym kumplem, znałam go jeszcze z podstawówki, wydawał mi się bardzo porządny i… bezpieczny. Zaczął do mnie dzwonić i proponował randki. Umówiłam się i choć ten związek trwał ostatecznie osiem miesięcy, był największą traumą mojego życia. Facet okazał się ściemniaczem i zwykłym złodziejem. Dobrze, że szybko się zorientowałam.

Jednak do dziś zadaję sobie pytanie, czy zwiodły mnie słowa wróżki? Czy gdyby nie jej przepowiednia, to oddałabym mu się cała z tak naiwnym zaufaniem? Czy bez przepowiedni nie byłabym bardziej uważna, bo musiałabym liczyć tylko na siebie? A tak weszłam w ten związek z marszu, polegając na hura-optymistycznej przepowiedni.

Już wiem, co teraz myślicie! Przecież przepowiednia nie zwalnia żadnej kobiety z suwerennego myślenia! Ja to wiem, a jednak… chociaż wyszłam od tej kobiety początkowo sceptycznie nastawiona, to cieszyłam się chyba na jej optymistyczne zapewnienia o rychłym szczęściu i o mojej zdolności (w wieku chrystusowym) do rozpoznawania prawdziwej miłości. No niestety! Dla mnie to działa trochę jak przekaz podprogowy. Niby nie wierzysz we wróżbę, ale gdzieś z tyłu głowy realizujesz przepowiedziany scenariusz, bo przyjmujesz go podświadomie za pewnik, na który nie masz wpływu.

Spotkanie z astrologiem

Coś podobnego zdarzyło mi się jeszcze raz. Po kilku latach poszłam do astrologa. Tym razem przyrzekłam sobie, że nie będę mu dawać znaków, nawet mimiką twarzy, o mojej sytuacji. Astrolog wydawał się bardzo kompetentny, mówił różne rzeczy, które absolutnie wbijały mnie w fotel. Opowiadał, jakie mam cechy charakteru. Dużo mówił o mojej przeszłości, szczególnie skupiając się na relacjach z matką i nawet o tym, że mam już dwóch synów. Podał nawet zbliżone daty ich urodzenia. Naprawdę byłam pod wrażeniem. Wszystko się zgadzało. Na sam koniec stwierdził, że mam wielkie intelektualne perspektywy, ale nie potrafię budować relacji z mężczyznami. „Cholera jasna”, pomyślałam. Znowu trafił! Ale nie dałam po sobie poznać. Siedziałam wyprostowana jak struna. W końcu nie wytrzymałam.

– Proszę mi powiedzieć, kiedy ja w końcu będę szczęśliwa? – zadałam jedno, jedyne niewinne pytanko.

A on zaczął coś długo wyliczać w tym swoim komputerze. Przyrzekam wam, że trwało to całe wieki. Minuty, sekundy dłużyły mi się niemiłosiernie. Słyszałam brzęczenie jego lodówki. I on te coś mruczał pod nosem: „Tu nie, nie, mmm, eh”.

– Pierwszy raz tak naprawdę to będzie pani szczęśliwa w 2038 roku – zabrzmiał werdykt.
Parsknęłam śmiechem.
– A czy świat wtedy jeszcze będzie w ogóle istniał? – spytałam oszołomiona.

Niby się śmiałam, ale te słowa zostały ze mną z całej tej rozmowy do dziś. Nic innego z półtoragodzinnego spotkania z astrologiem nie pamiętam. Tylko ten nieszczęsny rok odległego szczęścia.

 I co ja mam teraz zrobić? Niby się z tego śmieję. Opowiedziałam tę historię już chyba wszystkim moim przyjaciółkom na sto możliwych komicznych sposobów. Ale przyznam wam się po cichu, że od momentu tego spotkania już nie szukam miłości. Nie wchodzę na portale randkowe. Nie flirtuję z facetami, nie rozglądam się bacznie w sytuacjach towarzyskich. Chyba się poddałam. A może czekam do tego 2038 roku? Chyba tak!

Może to ze mną jest coś nie tak? Że tak mocno sugeruję się słowami astrologów i wróżek. Dziś jestem samotna i nieszczęśliwa. Jedno wiem na pewno, że już nigdy nie pójdę do takiej osoby, która ma kontakt z „wiedzą tajemną”. Boje się! A może lepiej nigdy nie mówić „nigdy”. Pewnie pójdę, jak coś mnie podkusi. A wy co o tym wszystkim myślicie? Mieliście podobne doświadczenia?