Go to content

Tomasz po śmierci synka: Ludzie muszą płakać, niezależnie od płci. Przy takiej miłości, nie da się od tego etapu uciec

O męskiej żałobie mówi się niewiele, o osieroconych ojcach prawie wcale. Na ten temat rozmawiamy z Tomaszem Oczkowskim – potrójnym ojcem, który w sierpniu ubiegłego roku pożegnał 14-letniego Jasia – swojego najmłodszego syna. Tomasz mówi: „Czy pojawiła się złość? Człowiek zawsze wścieka się na ten świat, tylko czy coś to zmieni? Śmierć jest zaskakująca, nigdy nie można się na nią w pełni przygotować. My parokrotnie ćwiczyliśmy „przymierzanie się” do śmierci, ale tym razem wydawało się, że ona po prostu się nie zbliża. Tymczasem stało się i teraz każdy musi przeżyć żałobę na swój sposób”.

Panie Tomaszu, w sierpniu zmarł wasz najmłodszy syn – Jaś – od tego dnia minęło kilka miesięcy. Czy upływający czas może w ogóle jakoś ukoić rany po stracie dziecka?

Powiem tak – zapomnieć się nie da. Najpierw jest się w szoku, potem następuje rozpacz i wreszcie rozpoczyna się żmudny proces radzenia sobie z życiem, które ulega diametralnej zmianie. Było dziecko, nie ma dziecka.

Ja jestem ojcem trójki dzieci z niepełnosprawnościami – można więc powiedzieć, że ojcem po przejściach, borykającym się wraz z moją wspaniałą żoną praktycznie przez całe rodzicielstwo z problemami, których nie znają rodzice dzieci sprawnych. Jaś był najtrudniejszym „pacjentem” z całej naszej trójki, wymagającym ogromnego wsparcia i wyrzeczeń praktycznie od urodzenia.

Jednocześnie był, jak to zawsze mówiłem, najszczęśliwszym gamoniem na świecie, bo tyle ile mógł – tyle dawał. Powtórzę się, ale zapomnieć się go po prostu nie da. Ta śmierć była bardzo nagła – właściwie nastąpiła po 10 latach walki. Jaś był po dwóch sepsach, które go mocno wyniszczyły i uczyniły całkowicie niesprawnym człowiekiem (co prawda był kontaktowy, ale w bardzo ograniczonym zakresie). Po wielu latach ciężkiej walki udało się go ustabilizować – to także ogromna zasługa mojej żony. W tym sensie Jaś był bardzo stabilny. Bardzo go kochaliśmy, a on kochał nas.

Śmierć Jasia to był szok nie tylko dla Pana, dla Pańskiej żony Agnieszki – ale też dla jego rodzeństwa – Franka i Ewy. Jak rozmawialiście Państwo ze swoimi dziećmi o śmierci Jasia?

Wszyscy wiedzieliśmy, że Jaś jest w najtrudniejszym stanie, i że tego rodzaju dzieci, z uszczerbkami na zdrowiu, umierają. Oczywiście nikt nie wiedział, kiedy to go spotka. Cały czas podkreślam nagłość tej śmierci, bo Jaś tak naprawdę już parokrotnie umierał, ale wtedy wszyscy widzieliśmy, że jest źle. Natomiast w sierpniu zmarł na serce, a zawsze, jak się wybierał na tamten świat, to wybierał się albo przez sepsę, albo przez problemy z płucami. Jeśli chodzi o poinformowanie naszych dzieci, to córka, Ewa, jest w pewnym stopniu zaburzona intelektualnie (z powodu późno wykrytej galaktozemii). Dlatego też jej powiedzieliśmy nieco później niż Frankowi, który dowiedział się o tym od razu.

To przyszło naturalnie. Może dlatego, że my zawsze o wszystkim rozmawiamy z naszymi dziećmi. O trudnościach intelektualnych Ewy, o braku ręki, cukrzycy i guzie Franka, o respiratorze Jasia. Rozmawiamy o tym nie tylko z naszymi dziećmi, ale też z ludźmi w ogóle – chyba trochę w ten sposób oswajając tematy niepełnosprawności w rodzinach. Wychodzimy z założenia, że rozmawiać po prostu trzeba – o śmierci również, bo przecież od śmierci nikt nie ucieknie.

Jakiś czas temu widziałam film, który nawiązywał do życia po stracie bliskiej osoby właśnie oczami mężczyzny. Ta żałoba była na początku skrywana, ale potem przekształciła się wręcz w złość, momentami agresję. Jak to rzeczywiście wygląda?  Mówi się, że chłopaki nie płaczą… Ale przecież każdy ma emocje.

Te porządne chłopaki chyba jednak płaczą. Myśmy z Frankiem przepłakali cały dzień. Wszyscy byliśmy bardzo zżyci z Jasiem. On był częścią domu, rodziny – był z nami praktycznie przez całe życie. Kiedyś, przez krótki czas przebywał w zakładzie opiekuńczo-leczniczym, ale zgodnie z decyzją żony, zabraliśmy go do domu. To właśnie ona dała mu 7 ostatnich lat wspaniałego życia. Ale wracając do pytania – ludzie muszą płakać, nieważne, jakiej są płci. Przy takiej miłości, nie da się od tego etapu uciec.

Czy pojawiła się złość? Człowiek zawsze wścieka się na ten świat, tylko czy coś to zmieni? Śmierć jest zaskakująca, nigdy nie można się na nią w pełni przygotować. My parokrotnie ćwiczyliśmy „przymierzanie się” do śmierci, ale tym razem wydawało się, że ona po prostu się nie zbliża. Tymczasem stało się i teraz każdy musi przeżyć żałobę na swój sposób. Jak już wspomniałem, złość niczego nie zmieni. Można jedynie zastanowić się, czy zrobiło się wszystko, co mogło.

Czy inni mężczyźni mówili Panu, by być silnym i nie pokazywać emocji?
Nie spotkałem się z tym. Wszyscy reagowali bardzo emocjonalnie. Oczywiście wobec nieszczęścia innych, nie zawsze potrafimy znaleźć odpowiednie słowo, nie wiemy, jak odpowiednio się zachować. Czasami uciekamy, boimy się zbliżyć. Rozmowa z kimś w żałobie wymaga pewnej dojrzałości i wrażliwości emocjonalnej. My na szczęście mamy wokół siebie bardzo dużo ludzi empatycznych, a jednocześnie twardych – w naszym środowisku nikt nie boi się okazywać emocji. Pytają nas szczerze, jak mogą pomóc, wyciągają nas na spotkania, proponują pogadać o Jaśku, powspominać. To pomaga.

Dziękuję za podzielenie się swoim doświadczeniem i historią.

Dziękuję.

Agnieszka i Tomasz Oczkowscy są rodzicami dzieci z niepełnosprawnościami: Ewy, chorej na galaktozemię, Franka, który urodził się bez prawego przedramienia, a także cierpi na cukrzycę typu 1 i guza podwzgórza mózgu oraz zmarłego w sierpniu tego roku Jasia, który przez 14 lat zmagał się podobnie jak siostra z galaktozemią, był dzieckiem leżącym i funkcjonującym dzięki respiratorowi podtrzymującemu oddech. Rodzina korzysta ze wsparcia Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” i Fundacji Siepomaga, które prowadzą dla niej zbiórki widoczne na stronie www.Trojedzieci.org