Go to content

„Matki. Pozwólcie dzieciom tworzyć baranki z żonkilami w dupie, kurczaczki w osranych skorupkach”

Fot. iStock / mgorthand

Moją największą traumą były zawsze prace techniczne i plastyczne. Serio. Dwie lewe ręce to mało powiedziane, chyba w tym jedna bez trzech palców, bo nigdy nic mi nie wychodziło, a rodzice gratulowali mi dobrych ocen w szkole tylko z tych przedmiotów. Wiedzieli, że przychodzą mi najtrudniej. Talent po matce. Bo jak mi kiedyś Jezuska pod choinką w zeszycie do religii narysowała, to nawet ksiądz się przestraszył. 

Ale skończyła się szkoła, a wraz z nią odeszły moje największe koszmary. Ku*wa zapomniałam tylko, że później to ma się dzieci. Cóż, te talent odziedziczyły – a jakże – po babci. Na szczęście na wszystkich dniach matek w przedszkolu bez problemu rozpoznawałam siebie na portretach, bo jako jedyna byłam naga i miałam… pępek. Nie wiem, co oni z tym pępkiem, ale to był znak rozpoznawczy, zakręcony jak ogon świnki. Taka karma.

A później się zaczęły – wspólne malowanie jaj, robienie kartek świątecznych, plakaty z okazji czegoś tam, makiety jakieś. Ja pie*dole, szkolny koszmar wrócił. Zwłaszcza, jak później oglądasz te wszystkie wymuskane prace, gdzie ręki dziecka nie widać, za to spełnienie ambicji rodzica jak najbardziej. Ja miałam w dupie. Serio. Dzieciaki robiły jak chciały. Ostatnio jak starszy karmnik dla ptaków zrobił, to taka dumna z niego byłam, jak oglądam go pośród wyheblowanych deseczek i pomalowanych daszków. U mojego widać było, że to jego praca. A jak młodszemu ucho od maski psa odpadło, czy to nie cudowne? I nigdy żaden z rodziców się nie zająknął, jak wychowawczyni na wywiadówce trąbiła: „Proszę pozwolić dzieciom się sprawdzić, nie robić prac za nich”. Ch*j. Jak grochem o ścianę. Matki uwalone od klejów, wełenek, szpilek i innych, później zapałkami w pracy powieki podtrzymywały, bo do piątej rano dziergały smacznie śpiącemu dziecku pracę do szkoły czy przedszkola.

No więc jak trafiłam na wpis jednej z matek, który tak blisko okazał się mojemu sercu, to nie mogłam go wam nie pokazać. Podpisuję się pod tym apelem dwoma lewymi rękami bez trzech palców i rękami moich dzieci, które utwierdzam w przekonaniu, że ich prace są piękne, bo zrobione przez nie samodzielnie!

 

„To matki matkom zgotowały ten los.

Kiedy na drzwiach przedszkola zawisł kawałek bristolu z wypisaną nań informacją, że do 16.03 dzieci mogą składać kartki wielkanocne na KONKURS, któren to rozstrzygnięty będzie w poniedziałkowy poranek, przyjęłam to ze spokojem. Jestem wszak matką- weteranką, przeżyłam przygotowania moich latorośli do niezliczonych odmian współzawodnictwa w świecie krasnali. Najbardziej hardkorowy był konkurs piosenki dziecięcej, gdy nagle okazało się, że tylko Małgośka śpiewała puszka-okruszka, reszta rodziców uznała bowiem, że „miłość miłość w Zakopanem, polewamy się szampanem, nanana” jest równie niewinna, jak dziewica Orleańska i opowiada o wyjeździe na ferie z rodziną, a „ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie” to współczesna historia miłości Dziadka do Orzechów i baletnicy. Także ten. Kartka świąteczna.
W sobotę wyjęłam z tajnej skrytki, jaką posiada każdy rodzic dzieci w wieku 5 wzwyż ( w której to skrytce jest zazwyczaj wszystko, tylko, klasycznie, nie to, co o 22 dziecko przekazuje, że potrzebne jest na jutro) wszelkiej maści arkusze pianek, filców, tekturek, piórek, rurek i innych przydasiów, posadziłam młodzież przy stole i zakrzyknęłam- róbta co chceta, byle zawierało jajko, kurczaka bądź inny element skojarzeniowy.
Radosna TFUrczość pięciolatki wyewoluowała w baranka, któremu z dupy wystają żonkile w fazie kwitnięcia. Podpisałyśmy dzieło inicjałem i zaniosłyśmy do przedszkola, gdzie powitały nas między innymi:
– naturalnej wielkości baranek zrobiony metodą quilingu, podpisany: Jaś, 4 lata, grupa Gwiazdek,
– ręcznie pleciony kosz wiklinowy 2 d z pełnym wyposażeniem wyszytym włóczką Zuzia, 5 lat, Słoneczka,
– wydzierganą szydełkiem białą serwetkę z zadziornie różowym napisem „Alleluja”- Kasia, Planetki, lat 3.
No kurfa.

Ja, oczywiście, nie odmawiam dzieciom talentu. Może rodzice powyższych progenitur zamiast gryzaków oswajali dziecięcia swe ze sztuką, rękodzielnictwem, eko-modą. Może zamiast wierszy Tuwima czytano takim brzdącom do poduszki dzieła klasyków greckich w oryginale. PRZYPUSZCZAM, ŻE WĄTPIĘ. Tym bardziej, że w szatni kiblujemy koło wspomnianej Zuzi, stąd wiem, że blondwłosy ten aniołek ma problem z założeniem kapci na prawidłową stopę i mimo że ma tylko dwie opcje, jest w stanie pomylić się pięć razy.

Matki. Pozwólcie dzieciom tworzyć baranki z żonkilami w dupie, kurczaczki w osranych skorupkach, zające z jednym oczkiem bardziej. Nie bądźcie jak mama Jasia, Zuzi, Kasi. Nie twórzcie klik Matek Współzawodniczących, Matek Cierpiętniczych, Matek Odpięciulatniewypiłamciepłejkawy. Matki, dajcie Matkom żyć!”

Amen!

 

Autorem wpisu jest: Nadmorscy.pl