Go to content

4 błędy wychowawcze, które popełniamy, zwłaszcza, gdy dzieci stają się nastolatkami

Fot. iStock/martinedoucet

Wakacje to taki czas, kiedy lepiej można się przyjrzeć swoim i cudzym dzieciom. Przynajmniej u nas – pełna chata, koledzy wchodzą, wychodzą, podobnie jak moi synowie – są i za chwilę gdzieś pędzą. Ze zgrozą na nich patrzę i zastanawiam się, kiedy tak urośli. To już nie maluchy biegające po domu, tylko chłopaki, którzy zajmują coraz więcej miejsce i coraz więcej jedzą…

Ale przychodzi też refleksja, zwłaszcza gdy można dzieciaki poobserwować, nie tylko te znajome, ale w ogóle – na polach namiotowych, plażach, nad jeziorami. I myślę sobie, że warto wyciągać wnioski i korygować swoje rodzicielstwo na bieżąco, żeby podążać za naszymi dzieciakami i nadal być przy nich blisko. Tymczasem nikt nie jest nieomylny, każdy z nas popełnia błędy, a ostatnio zauważam, że im dzieci starsze, tym coraz częściej zdarzają się nam podobne potknięcia.

Organizujemy im czas do bólu

„Mamooo, nudzę się” – to wakacyjny tekst, który mnie osobiście doprowadzaj do furii. Oczywiście nie nudziliby się, gdyby im pozwolić siedzieć przez telewizorem lub pograć. Ale my z tych okrutnych rodziców, co to telefonów do ręki nie dają, gdy nie muszą do nas dzwonić, telewizję i granie ograniczamy od zawsze. I jasne, że wakacje, to trochę czasu rozpusty, ale to nie znaczy, że gdy nie jeździmy rowerami, nie jesteśmy pod namiotem, na jakimś wyjeździe, to czas wolny spędzany jest przed niebieskim ekranem. W wakacje widzę wiele znudzonych dzieci, rozmawiam z rodzicami i ewidentnie to efekt organizowania dzieciom czasu – przez dodatkowe zajęcia w czasie szkolnym, zapełnianie im czasu do bólu, co później odbija się nam czkawką, bo one nie potrafią się nudzić, nie potrafią wymyślić same sposobu na wolne chwile. Odpuśćmy. Pozwólmy dzieciakom się nudzić. Mój młodszy syn właśnie pojechał rowerem na siłownię w parku, a starszy poszedł czytać książkę. Można? Można. Choć granice mojej cierpliwości wystawiane są na wielką próbę.

Podsuwamy pod nos to, czego chcą

Tego nie chcę, to mi nie smakuje, to jest bez sensu, a tamto mi się wcale nie podoba. Nieba byśmy przychylili tym naszym dzieciakom. Wszystko byśmy im dali, by ich dzieciństwo było dobre i kolorowe, by niczego im nie brakowało. Tymczasem więcej z tego strat niż pożytku. Bo nasze dzieci stają się skwaszone, rozpieszczone, wydaje im się, że wszystko co najlepsze właśnie im się należy, bo tak. O nic sami nie potrafią zawalczyć, po co, skoro mama czy tata dadzą, zapłacą, załatwią? I chodzą zblazowani, obrażeni, gdy im czegoś odmawiamy, bez żadnej refleksji, bez chęci spróbowania czegoś nowego. Smutny to obraz bardzo.

Nie jesteśmy konsekwentni

„Do końca tygodnia nie grasz” – słyszę, jak rodzic odgraża się nastolatkowi, który coś nabroił. Trzy godziny później widzę tego nastolatka siedzącego z nosem w telefonie. No przecież nie gra na laptopie, a na telefonie się nie liczy. Zupełnie brak nam konsekwencji, chcemy jakoś budować nasz autorytet, utrzymać jego resztki, więc stawiamy granice, wymagamy, określamy konsekwencje zachowań, tyle tylko, że tego nijak nie respektujemy. Na chwilę jesteśmy groźni, żeby później machnąć ręką. A dzieciaki o tym wiedzą, przeczekają pierwszą złość, a później wykorzystują naszą słabość, brak uważności. Mają w głęboki poważaniu nasze na chwilę tylko straszące ich zakazy.

Mało od nich wymagamy

Znam nastolatków, którzy sami sobie robią kanapki, herbatę, potrafią zrobić prosty obiad. Znam takich, co odkurzają, sprzątają. Ale jest ich zdecydowanie mniej w zestawieniu z tymi, od których nie wymaga się tych wszystkich rzeczy, którzy nie mają żadnych obowiązków. A nawet, gdy rodzice od nich czegokolwiek wymagają, to w efekcie i tak robią to za nich. Koszenie trawnika, sprzątanie pokoju, wyjście z psem – niby są im stawiane zadania, ale ociąganie się, dziesiątki powtórzeń i komentarzy sprawiają, że odpuszczamy. Znowu. Czego to uczy nasze dzieci? Że wystarczy trochę pomarudzić i niczego nie trzeba robić, wystarczy przeczekać i każdy obowiązek straci na ważności.

Eh zastanawiam się, co za pokolenie wychowujemy… Widzę już teraz 20-latków, którzy spędzają cały dzień przed komputerem, nie mają żadnych zainteresowań, pasji, ambicji. Nie przeszkadza im, że siedzą na głowie rodziców, bo w końcu gdzie mają iść, co robić? Rodzice nie wymagają, więc nie będą sami się wychylać.

Ważne, żeby dobrze się zabawić, żeby wszyscy dorośli dali im święty spokój i tak jak wcześniej nic od nich nie chcieli, niczego nie wymagali.

Trudno być krytycznym wobec siebie, zwłaszcza, gdy chodzi o wychowanie własnych dzieci, ale czasami naprawdę warto zweryfikować swoją postawę, jeśli chcemy wychować nasze dzieci na fajnych i mądrych dorosłych.