Go to content

Jeśli on cię zdradził, a ty wierzysz, że się zmieni, to przestań głupio wierzyć

Fot. iStock/gilaxia

Myślisz, że on się zmieni? Ile razy słyszałaś: to nie tak, jak myślisz, to pomyłka, ona nic dla mnie nie znaczy. Matko, jakbym czytała jakiegoś idiotycznego harlequina albo była jedną z bohaterek komedii pomyłek. Bo przecież wy mieliście być inni, przecież on miał być tym jedynym, dobranym specjalnie tak, byś przy nim czuła się bezpieczna i kochana. Nie brałaś pod uwagę nawet takiego scenariusza, bo przecież mieliście żyć długo i szczęśliwie. A nie długo, ale w kłamstwie i zdradzie.

Dzisiaj spuszczasz głowę na wspomnienie słów, które przyjaciółce mówiłaś kilka lat wcześniej, że głupia, że jak zdradził, to powinna odejść, a dziś? Dziś nawet się nie przyznajesz, że odkryłaś w jego telefonie wiadomości brzmiące jednoznacznie. Z datami, godzinami, miejscami i zdjęciami jej nóg, jej biustu… W jednym się nie pomyliłaś, że faceci są głupi i nie potrafią zdradzać dyskretnie, oni wystawiają się od razu na ostrzał, przynajmniej za tym pierwszym razem. Wystarczy zajrzeć do telefonu, przez pomyłkę zerknąć na nie wylogowaną pocztę i wszystko jest jasne, jeśli tylko chcesz to zobaczyć. Później fakt – są ostrożniejsi, wiedzą, że zaufanie trudno odzyskać, że ty dajesz sobie prawo do kontrolowania go, bo inaczej nie wyobrażasz sobie wspólnego życia.

Tak, w teorii jestem mocna. Za pierwszym razem to był przypadek, jeden SMS, który wywołał mój niepokój… Nie mogłam się pozbyć tego ścisku w żołądku, zaczęłam grzebać i znalazłam to, czego nigdy w życiu nie chciałabym znaleźć. Zamarłam. Bo jak to mogło mnie spotkać? Jak mnie – kobietę starająca się ze wszystkich sił być idealną, on mógł zdradzić? Nie, to na pewno nie on, to ona tylko naciskała, ale on na pewno się oparł. A jednak… Nie ma co się oszukiwać, że nie uległ tej pokusie, a kto wie, może to on dla niej stał się pokusą. Kto kogo zdobywał, kto kogo namawiał, czy w ogóle musiał namawiać? A może to jednorazowy wybryk, może taka zabawa. W ciągu kilku minut próbowałam zracjonalizować sobie wszystko to, co zobaczyłam, co przeczytałam. A w głowie najgłośniej brzęczało: TO NIEMOŻLIWE! To nie może być prawda! A zaraz za tym pytałam siebie: co ja takiego zrobiłam, czym sobie zasłużyłam, gdzie popełniłam błąd. Dlaczego on nie przyszedł, nie powiedział: „hej, źle mi, coś się psuje, zróbmy coś, bo nie wiem, jak to się skończy”. Nie, on poszedł na skróty. To wszystko, czego mu brakowało, znalazł sobie w innym łóżku, w innej sypialni, w innym zapachu.

Nie umiał wytłumaczyć, co się stało. Właściwie to nawet nie wiedział, kiedy, jakby cała ta sytuacja działa się poza nim, a on był tylko pionkiem do przesunięcia w prawo lub w lewo – ale zawsze jak najdalej ode mnie, od nas. Tak, ja, która zapierała się, że zdrady wybaczyć się nie da, wybaczyłam. Nie umiałam sobie wyobrazić siebie samej zamykającej drzwi jednoznacznie przekreślając to wszystko, co mieliśmy. Dobre to „wszystko”. Jak często posługujemy się takimi nic nie znaczącymi ogólnikami? Wszystko przekreśliłeś, wszystko straciłam – czyli co? Czym jest owo wszystko? Iluzją, którą próbujesz żyć, nadzieją, że to, co czujesz, to jest właśnie szczęście? Błagam cię, nazwij to „wszystko” punkt po punkcie, zapisz, co się na to składa, a czego na pewno nie ma. Ty się tylko łudzisz, że istnieje. A tymczasem on ma cię w dupie, w głębokim poważaniu. To jemu jest ciepło i wygodnie, bo kiedy tylko chce, ma gdzie wrócić, do kogo się przytulić i kogoś, kto mu gacie wypierze, bo on zupełnie nie ma do tego głowy.

Brzydziłam się sobą. Dzisiaj to widzę. Choć mówiłam, że wybaczyłam, tkwiłam w niewyobrażalnym rozczarowaniu. Najpierw sobą, później nami, a na końcu nim samym. Bo przecież miłość nie polega na ranieniu się, na wyliczaniu krzywd. Miłość to akceptacja, to zrozumienie. No więc ja jak taka idiotka próbowałam zrozumieć, próbowałam zaakceptować,bo tak się zdarzyło, bo przecież nikt nie jest idealny, każdy popełnia błędy. Ja sama nie wiem, jakbym się zachowała znajdując się w takiej sytuacji jak on, mając żonę zajmującą się dziećmi, pracą, domem, rzadko tak naprawdę zwracając uwagę na niego. DOŚĆ! Krzyczałam i zatykałam uszy. Jak mogłam to sobie robić, jak mogłam siebie obarczać winą za to, co on zrobił. Przecież on jest dorosły, on podejmuje decyzje i powinien ponosić za nie odpowiedzialność. Tymczasem ja nadal gotowałam jego ulubiony obiad, w weekend piekłam ciasta, a kiedy był zmęczony wychodziłam z dziećmi na spacer, żeby mógł odpocząć po pracy. Skoro nie chciał mnie tamtej idealnej, teraz musiałam być idealna jeszcze bardziej, żeby do głowy mu nie przyszło znowu wejść do obcej sypialni.

Każdy jego wyjazd, każde spóźnienie się do domu, każde przedłużające się zakupy wywoływały u mnie ból żołądka. Nie chciałam myśleć, co robi, gdzie i z kim jest, bo wyobraźnia podsuwała mi najgorsze scenariusze. A może to była intuicja… Intuicja, która nigdy się nie myli, choć tak bardzo byśmy chciały wierzyć, że tym razem nie ma racji.

Moja miała, choć zaprzeczałam jej bardzo długo, choć wysyłała mi sygnały, choć na mój bunt reagowała fizycznym bólem, to ja stałam murem za moją, nie za jej prawdą.

Rozsypywałam się tysiące razy czekając na zgrzyt kluczy w zamku, żyjąc nadzieją, że jednak wróci szybciej, że tym razem rzekoma służbowa kolacja się nie przedłuży. Nie chciałam sprawdzać, kontrolować, przecież obiecał, że teraz już na zawsze i tylko razem, przecież ja powiedziałam, że jeszcze jeden raz i koniec, może się pakować. Mówiłam poważnie, postawiłam granicę. A tymczasem miałam poczucie, że przesuwam ją coraz bardziej. Z każdym jego telefonem odbieranym w łazience, z każdym nagłym wypadkiem w pracy, wyjazdem tylko na jeden dzień, zapachem na jego koszuli, który nie był jego zapachem.

Zamykałam się na to wszystko. Zaciskałam granice na własnej szyi. To ja się dusiłam, a on miał coraz więcej przestrzeni, on był panem sytuacji. Matko, jaka byłam głupia, jak naiwna, jak uparcie wierząca, że mnie to nie dotyczy. Żyłam dziećmi, pracą, życiem mojej mamy, przyjaciółki, tylko na pytania, czy wszystko w porządku, odpowiadałam, że zmęczeni oboje jesteśmy. Ktoś zauważył, że go często nie ma, że nie wychodzimy razem. To chyba wtedy do mnie dotarło, to wtedy usłyszałam kierowane do mnie samej: kogo ty chcesz oszukać, on się nie zmieni. Nie był księciem na białym koniu, to już wiedziałam. Nie był doskonały – to też.

Powiedział: „Tak łatwo mi wybaczyłaś”, a we mnie wszystko krzyczało, że nie wybaczyłam, że udawałam, żeby nie uciekł, żeby został, żeby poczuł, że ma szansę wszystko naprawić. Kogo chciałam okłamać? On się nie zmienił, bo ja zostałam tą, od której uciekał. I to nie jest tak, że go usprawiedliwiam. Głupia byłam chcąc wierzyć, że jedna zdrada zdarza się w co drugim związku, a one jakoś są w stanie przetrwać ten kryzys. Nigdy nie spytałam, jak im się udało. Naiwnie wierzyłam, że moja wspaniałomyślność, moja dobra wola przebaczania wyrówna wszystkie doły, że ocalejemy, bo ja na to pozwolę.

Nie bądź głupia, jak ja. Proszę. Nie daj się zwieźć podszeptom strachu, który wkłada w twoje usta: „wybaczam, spróbujemy, tylko obiecaj, że już nigdy więcej”. Nie da się wybaczyć kierując się lękami, że co inni powiedzą, że kim będę w oczach innych – tą nieszczęsną i nie dość doskonałą, którą musiał zdradzić, bo miała jakieś braki? Nie musisz wybaczać, możesz spróbować, ale tylko i wyłącznie na twoich warunkach, na twoich zasadach z kłótniami, awanturami, z nieufnością – jeśli kocha, przetrwa i zostanie i będziesz go pewna, jak nikogo innego na świecie. Tak może się wydarzyć, bo każda historia musi mieć swój plan B, swoje szczęśliwe zakończenie. Bardzo chcę w to wierzyć.