Go to content

„Dostawał w tyłek, bo go kocham, bo chciałam go wychować na dobre dziecko. Biłam, bo nic innego nie pomagało”

Fot.iStock/wundervisuals

Biłam mojego niespełna 4-letniego syna. Dostawał w „tyłek” bo go kocham, bo chciałam go wychować na dobre dziecko, biłam bo nic innego nie pomagało, z bezsilności, bo zostałam sama z jego problemami. Nie zrozumcie mnie źle. Próbowałam opanować jego ataki agresji i wściekłości, jego ogromną chęć rządzenia wszystkim i wszystkimi. Na każde „nie” z naszej strony reagował furią. Prosiłam, tłumaczyłam, przekupywałam, groziłam klapsem, płakałam i błagałam. Ale niestety nic nie pomagało. Jedyne co działało to strach mojego dziecka przede mną.

Nienawidziłam tego robić, czułam wstręt do siebie i wyzywałam siebie od najgorszych. Ale kiedy syn znowu kogoś pogryzł czy pobił znowu go biłam. On płakał. Ja nie- byłam przy nim twardą, wredną suką. Swój płacz zostawiałam na noc, kiedy mały spał. Kładłam się wtedy koło niego i godzinami przytulałam go, mówiłam, że przepraszam, że go kocham.

Zaraz na końcu września, jak tylko syn poszedł do przedszkola, zostałam wezwana do pani dyrektor. Na podstawie jego zachowania (również tam był agresywny, nie było dnia bez awantury), razem z panią pedagog stwierdziły, że ma autyzm. Dały mi czas do końca października na poprawę, bo jak nie mam usunąć dziecko z placówki. Załamałam się, przepłakałam cały dzień ale wtedy też podjęłam decyzję, że nie poddam się tak łatwo.

Po kryjomu przed rodziną pojechałam z nim do neurologa. Pani doktor postawiła diagnozę: brak autyzmu, zaburzenia słuchu spowodowane przerostem trzeciego migdała, opóźniony rozwój mowy przy jednoczesnym rozumieniu poleceń, zaburzenia integracji sensorycznej i cóż , ogromne błędy wychowawcze. Rozpłakałam się wtedy. Tłumaczyłam, że jest mi ciężko cokolwiek z synem wypracować bo wszyscy w rodzinie go rozpieszczają, pozwalają mu robić co tylko chce (jedyny wnuk od jedynego syna oprócz dwóch córek). Od kiedy się urodził, nasza córka straciła z ich strony jakiekolwiek zainteresowanie. Była cały czas przez nich pouczana, że jest starsza to powinna mu ustąpić. A kiedy płakała jak ją uderzył, twierdzili, że nie ma o co robić afery bo nie uderzył jej zbyt mocno. Przyznałam się pani doktor, że go bije, że jest mi z tym źle, że córki, nigdy w życiu nie uderzyłam. Mówiłam, że kiedy tłumaczyłam im, że musimy być wszyscy konsekwentni, stanowczy, że to mu pomoże, to oburzali się, że przesadzam, że sam z tego wyrośnie.

Wróciłam z nim do domu, wyżaliłam się mojej mamie. I to ona powiedziała mi, że jeśli go kocham to powinnam o niego walczyć, żebym nie słuchała, co mówią inni, tylko robiła to, co mi podpowiada instynkt. Wzięłam się do roboty. Na początku telefon do rzecznika praw dziecka i  od razu moja wygrana – władze przedszkola nie mogą usunąć dziecka bez mojej zgody. Następnie internet i noce spędzone na poszukiwaniu różnych form terapii, które mogą pomóc. Już wtedy przekonałam się, że poleganie na samych państwowych poradniach pedagogiczno- psychologicznych to porażka. Znalazłam panią, która pracowała integracją sensoryczną, inna metodą Castillo Moralesa, psychologa, logopedę (niezastąpiona metoda krakowska), refleksoterapię, basen, zajęcia z hipoterapii. Postarałam się o opinię o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju, w ramach których dużo z tych zajęć miał bezpłatnie. I rozpoczęłam walkę.

Pierwsze pół roku wszystkich tych zajęć było koszmarem. Mały złościł się strasznie, bił, gryzł terapeutów i mnie, w ogóle nie chciał współpracować, krzyczał tak głośno, że zanim weszliśmy na terapię wszyscy wiedzieli, że się zbliżamy. Do tej pory pamiętam ten współczujący i oceniający wzrok innych rodziców. Dalej po każdej aferze na zajęciach dostawał ode mnie lanie za to, że był niegrzeczny. Również przed każdymi zajęciami ostrzegałam go, co go czeka jak będzie się źle zachowywał. Codziennie ćwiczyłam z nim też w domu, często w nocy jak już spał masowałam go, uciskałam punkty. Spałam po 3 – 4 godziny. Buntował się, złościł ale ja byłam stanowcza. Cały czas powtarzałam, że to ja rządze, nie on i tak dzień w dzień to samo. Mąż i teściowie złościli się na mnie, że go męczę, że ciągle gdzieś wiozę na jakieś zajęcia. Ale nie słuchałam ich. Czasami tylko jak bardzo mi dogryźli to sobie popłakałam z żalu w nocy w poduszkę.

Byłam zawzięta i nie odpuszczałam sobie ani małemu.

I wreszcie zaczęło się dziać to, na co tak długo czekałam. Powoli, powoli syn chyba zrozumiał, że nie wygra, że nie opłaca mu się robić awantur na zajęciach a nawet chyba z czasem pojął, że te „męczarnie” , na które musi chodzić mają jakiś sens. Wyciszył się, zniknęła jego agresja, zaczął o wiele lepiej mówić. Kiedy pani z przedszkola powiedziała mi, że zapytała syna, kto go nauczył tak pięknie mówić, on powiedział: moja mama, wybuchnęłam płaczem.

Teraz dalej ćwiczymy w domu, a na zajęcia syn biegnie w podskokach uśmiechnięty. Nie bije go. Zmienił się z agresywnego chłopca w gadułę, otwartego na ludzi i wesołego dzieciaka. Rodzina twierdzi, że sam wyrósł z „tego”, pedagodzy, którzy wcześniej twierdzili, że nic z niego nie będzie, nazwali „metamorfozą roku”, pani w zerówce nie mogła uwierzyć w to, że on był kiedyś niegrzeczny albo agresywny.  Bez problemu mogę z nim pójść do sklepu i zrobić spokojnie zakupy. Pomaga mi w domu- sam sprząta swoje zabawki, talerze i kubki po jedzeniu, wyciąga rzeczy ze zmywarki i nawet odkurza swój pokoik.  W wieku 6 lat pięknie czyta, dodaje i odejmuje do 10. A ja? Ja jestem tak mega, przeogromnie dumna z niego i  tego co osiągnął . Mimo, że wszyscy inni go rozpieszczali to do mnie pierwszej biegnie, żebym go przytuliła, mówi, że mnie kocha i że jestem najlepszą mamą.

Czasami myślę, czy kiedyś mi wypomni to, że go biłam, czy będzie mnie osądzał? A drugiej strony zastanawiam się jaki by był gdybym pozwoliła mu rządzić, bić, krzyczeć? Co by było gdybym odpuściła sobie chodzenie na terapie, ćwiczenia w domu, konsekwencje? Jaki by był ?

Koleżanka, która pracuje z trudnymi dziećmi powiedziała, że powinnam napisać książkę o tym, co przeszliśmy z moim synem, że zajęcia z dziećmi powinny najpierw zaczynać się od „terapii szokowej” dla rodziców, którzy najczęściej uważają, że to szkoła czy terapeuci są od tego aby pomóc dzieciom, którzy myślą, że jak raz na tydzień zabiorą syna czy córkę na terapię, powinno pomóc i nie chcą poświęcić swojego czasu na codzienne ćwiczenia z dzieckiem w domu.

Pamiętam, jak kiedyś przeczytałam słowa Korczaka do rodziców na temat zwalczania złych nawyków u dzieci. Owszem pokonałam je, ale niestety jedynym sposobem do osiągnięcia tego celu była moja przemoc wobec mojego dziecka. To w połączeniu z różnymi terapiami i konsekwencją oraz stanowczością podziałało. Piszę to wszystko chyba po to, żeby ktoś mi dał rozgrzeszenie za to co zrobiłam bo mimo tego, że widzę same pozytywne efekty mam wciąż wyrzuty sumienia, wciąż pamiętam co mu zrobiłam. Chciałabym, żeby ktoś powiedział, że mimo wszystko wykonałam kawał dobrej roboty, że byłam dzielna. Że jestem dobrą matką?