Go to content

„Weź kredyt, urządź sobie Wigilię”. Boję się myśleć, ile w tym roku wydam na Święta. Uważam, że to rzeczywistość wielu z nas

Fot. iStock/anyaberkut

Czytam już wszędzie o tych magicznych Świętach, wyjątkowej atmosferze, widzę, jak w mieście zapala się w coraz więcej światełek, a w moim brzuchu zaciska się coraz większy węzeł.

Chciałabym przespać ten czas, te Święta, nie myśleć o nich, nie zastanawiać się, ile karpia muszę kupić, jakąś ilość szynki upiec i jak najtańszym kosztem urządzić Wigilię.

Mam czteroosobową rodzinę, taki standard. Dwoje dorastających dzieci, ja i mąż, plus mama, która od wielu lat mieszka sama, mój brat z żoną i dzieckiem, siostra mojej mamy z mężem, bo oni nie mają gdzie iść na Święta – sami są. A ja liczę, choć niby wiem doskonale, że w te Święta nie chodzi o pieniądze, tylko o to, by spędzić wspólnie czas, kochać się i złożyć sobie życzenia, bla bla bla. Tymczasem mam ochotę powiedzieć, że za przeproszeniem to gówno prawda. Bo za coś jednak trzeba te Święta zrobić, jakoś przygotować.

Pracuję w budżetówce, nie dostaję żadnych ekstra pieniędzy na wyjątkowe okazje, mój mąż też pracuje, żyjemy na średnim poziomie tak, że starcza nam do pierwszego bez żadnych szaleństw. Coś odłożyć? Ciężko, i tak wydaję na zimowe kurtki dla dzieci buty dla wszystkich, jakąś dodatkową wycieczkę w szkole, potrzebną książkę. Każdy kto ma rodzinę wie, że to tak naprawdę studia bez dna. Niemniej żyjemy w miarę spokojnie, tylko te Święta spędzają mi sen z powiek.

Dzieci robią listę rzeczy, które chciałby dostać, wiadomo, że też mają swoje marzenia. Ola chciałaby super sweterek, upatrzony w sklepie, Marek nowy telefon. Mamie też zawsze kupuję jakąś drobnostkę, z mężem nawzajem też chcielibyśmy sobie zrobić choć drobne podarunki. Wiem, że można się dogadać, że nie wszystkim trzeba robić prezenty – tylko dzieciom w rodzinie albo losować, kto co komu da. Też staramy się tak to rozwiązać, ale pieniądze i tak trzeba wydać. Poza tym – kurczę no to też powinna być przyjemność móc dać komuś pod choinkę to, o czym marzy.

Trudno mi kupić prezenty szybciej, zwłaszcza, gdy od września początek roku szkolnego, wiadomo – wydatki, październik też jeszcze zawsze coś znajdzie, ogrzewanie w domu, listopad i wyjazd do męża rodziny na drugi koniec Polski, na cmenatrz. Naprawdę, jak sobie o tym myślę, to tylko płakać mi się chce, bo gdybyśmy nie pracowali, nie starali się, a i tak przez te głupie (przepraszam) Święta znowu czuję się beznadziejnie, jak jedno wielkie nic, któremu w życiu nie wyszło. Ja wiem, że nie powinnam tak myśleć, ale nic na to nie poradzę.

Patrzę na te reklamy uśmiechniętych dzieci, na te piękne choinki w telewizji i wiem, że za niecałe trzy tygodnie my też usiądziemy do stołu szczęśliwi, uśmiechnięci, pewnie biorąc głęboki oddech spojrzę na stół, na którym znowu będzie wszystko, co potrzebne i tylko ja będę wiedziała, jakim dużym kosztem zostało to osiągnięte.

Nie umiem cieszyć się na nadchodzące Święta. Każdego dnia kalkuluję, przeglądam promocje rzeczy, zabawek, w sklepach czekam aż obniżą ceny na produkty, które uznają za wyprzedane.

Tak – Polaku – zastaw się, a postaw się, tyle, że ja nie chcę się zastawiać. Ale skoro na Wigilię oprócz nas będą jeszcze trzy osoby dorosłe? Moja mama zrobi jakąś sałatkę i pewnie rybę po grecku, jak co roku, a reszta? Choinka, prezenty, jedzenie. Coś na obiad na pierwszy dzień Świąt, jak brat z rodziną przyjdzie i nie wiem, czy wujek z żoną się nie zjawi. I nie robię tyle, że zostanie i trzeba będzie mrozić i odkładać. Oduczyłam się szaleć i gotować jakieś ogromne ilości jedzenia, ale z roku na rok widzę i czuję po własnym portfelu, że jest coraz drożej. Niby nic, niby na co dzień się tego nie zauważa, ale w pewnym momencie pytasz siebie: „kurde zarabiam tyle samo, to czemu tym razem mi nie wystarcza”.

Słyszę te wszystkie reklamy chwilówek: „urządź sobie święta”, „niech te święta będą wyjątkowe”. Wszystko nakręca konsumpcjonizm i kasa. Wszyscy chcą więcej, więcej potrzebują, miarą tego więcej mierzą swoje szczęście. Im więcej dziecko dostanie zabawek pod choinkę, tym będzie szczęśliwsze, im więcej różnych potraw postawimy na stole, tym większą będziemy mieć namiastkę wyjątkowości. Tym więcej zagłuszamy wszystko dookoła. Im więcej wydasz pieniędzy, tym lepiej się poczujesz przez te dwa dni w roku.

Szczerze mówiąc – mam dość, wolałabym kupić dzieciom fajne prezenty, wieczorem w Wigilię zjeść wspólnie karpia, kluski z makiem, wypić barszcz z uszkami, a na drugi dzień iść na długi spacer. Rzygam tym wyliczaniem ilości pierogów, kawałków szynki i ryby w occie. Tym stresem, który towarzyszy mi nieustannie, czy na wszystko mi starczy, tym myśleniem – w tym miesiącu lepiej odpuść, bo przecież Święta.

Myślę, że wielu z nas tak żyje, że wielu w konsekwencji cieszy się na te Święta, ale przez kilka tygodni liczą skrupulatnie pieniądze z mniejszym lub większym lękiem. Każdy ma swój sposób – jedni kupują szybciej prezenty, inni mrożą jedzenie, ale czy naprawdę nie stać nas na to, by po prostu pójść do sklepu, kupić to, co nam potrzeba, zamówić dzieciom prezenty i naprawdę odpocząć, cieszyć się tym nadchodzącym czasem? Widzę tych, co w sklepach oglądają, odkładają, myślą, dzwonią, zastanawiają się. A wszystko przy lecących z głośników kolędach, bo to przecież taki cudowny moment w roku, więc niczego sobie i innym nie żałuj.

Ta przedświąteczna gorączka, to jedyny okres, kiedy czegoś żałuję – żałuję, że nie miałam bogatych rodziców, że moja praca jest słabo płatna, że mój mąż tak ciężko pracuje, a zawsze przed Świętami w portfelu widać dno. Mam wielką gulę w gardle i płakać mi się chce… jakie to nie w porządku, jakie niesprawiedliwe…