Go to content

Utknęłam, czułam się nieszczęśliwa, jak w pułapce. A to było tylko moje życie

Fot. iStock / bugphai

Życie mamy tylko jedno i powinniśmy je w pełni wykorzystać, robić to, co sprawia nam radość i daje satysfakcję – niby proste, ale od świadomości do wykonania daleka droga. Zdarza się, że wpadamy w życiowy impas, który nazywamy dołem lub kryzysem, stawiamy sobie pytania, ale nie znajdujemy na nie odpowiedzi. Marzymy tylko o jednym – wielkiej zmianie, przełomie, uwolnieniu się z bieżącej sytuacji. Dla jednych taką pułapką będzie praca, dla innych wypalony związek lub obowiązki domowe i rodzicielskie.

Karolina, lat 32 – „Oszukiwałam nie tylko jego, ale przede wszystkim samą siebie”

Byliśmy tacy… tacy oczywiści – to chyba najlepiej opisujące nas słowo. Razem od początku liceum, razem na studiach, nierozłączna para. Znajomi powtarzali, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że mamy szczęście, że znaleźliśmy swoje drugie połówki, wielu nam zazdrościło. Ja sama myślałam tak bardzo długo i byłam pewna, że Adam jest Tym Jedynym, z którym założę kiedyś rodzinę i zestarzeję się. Nie wiem kiedy z tej pewności wyrosło przyzwyczajenie, a miłość zamieniła się w przywiązanie, jak długo oszukiwałam nie tylko jego, ale przede wszystkim samą siebie. Gdy Adam oświadczył się automatycznie powiedziałam „tak”, choć wcale tego nie chciałam! Dlaczego nie powiedziałam, co naprawdę czuję? Nie umiałam go skrzywdzić odmową, bo nawet jeśli nie był miłością mojego życia, to nadal był jego bardzo ważną częścią.

Przez rok narzeczeństwa dzień w dzień biłam się z myślami, chciałam wyznać mu prawdę i zrzucić z serca ten ogromny ciężar. Na widok białek sukni dostawałam dreszczy, a planowanie wesela było koszmarem, odwlekałam to na ile mogłam. Poszłam nawet do mamy po radę, ale usłyszałam tylko, że to nerwy, że mam się nie wygłupiać, bo takiego faceta to dzisiaj ze świecą szukać. Przeryczałam wiele nocy wyrzucając sobie niewdzięczność i brak uczuć – przecież powinnam go kochać tak samo jak kiedyś, muszę go kochać! I wtedy spotkałam Piotrka – wiem, to takie typowe i banalne, ale co poradzić. Zakochałam się jak głupia, znowu TO poczułam, ale tym razem do zupełnie innego faceta. Nie doszło między nami do niczego więcej niż pocałunek, nie jestem aż tak zła – najpierw musiałam wyjaśnić wszystko z Adamem. Wybuchnął ogromny skandal, moja rodzina obraziła się na mnie, mama błagała wręcz bym się opamiętała, a najspokojniej przyjął to… mój narzeczony! Do dzisiaj pozostajemy w dobrych stosunkach i oboje ułożyliśmy swoje życia – jak się okazało, nie tylko ja postępowałam wtedy jak należało, a nie jak chciałam.

Joanna, lat 36 – „W pracy myślałam tylko o tym, jak bardzo nie chcę tutaj być”

To była mała firma, w której wszyscy dobrze się znaliśmy i tworzyliśmy niemal rodzinny zespół. Praca była wymagająca, ale szybko okazało się, że mam do niej dryg i bez problemu radzę sobie z powierzanymi mi zadaniami. Szef doceniał mnie pytając o opinię w sprawie nowych projektów, obdarzając zaufaniem, szybko stałam się ważnym członkiem zespołu. Czułam się dobrze, pewnie, bezpiecznie – i to właśnie mnie zgubiło. Mijały lata, a ja chciałam czegoś więcej, chciałam się rozwijać, iść do przodu, awansować, zarabiać lepsze pieniądze. Tutaj nie miałam na to szans, nie było wyższego stanowiska, lepszej posady, perspektyw na zmianę. Moje obowiązki stały się niemal rutynowe, dni niewiele się od siebie różniły, znudziłam się tą przewidywalnością. Doszłam do etapu, gdy w pracy myślałam tylko o jednym – jak bardzo nie chcę tutaj być.

Choć byłam lojalna i obowiązkowa, czułam się jak oszust – szef polegał na mnie, wszyscy znaliśmy się dobrze i niejedno razem przeszliśmy, a ja coraz częściej planowałam odejście. Marzyłam o zmianie, ale trzymały mnie wspomnienia i sympatie wobec współpracowników. Bałam się, że w nowej firmie będzie inaczej, że nie dam sobie rady, że ludzie będą zupełnie inni. Tkwiłam w swoim nieszczęściu ze strachu i wygody, niby szukałam czegoś innego, ale nie do końca chciałam znaleźć. Zdecydowałam się dopiero po interwencji przyjaciółki i męża – nie mogli dłużej patrzeć na moje wypalenie i rosnącą frustrację, dosłownie kazali mi złożyć wypowiedzenie. W firmie wszyscy byli w szoku, próbowali przekonać do zmiany zdania, namawiali, prosili. Na szczęście szybko znalazłam coś innego i musiałam zaryzykować. Dzisiaj wiem, że niepotrzebnie zwlekałam z tym tak długo, bo na nowo odnalazłam zawodową pasję, a praca znowu jest interesująca i przyjemna.

Monika, lat 35 – „Stałam się kurą domową, Matką Polką, kobietą od gotowania i prasowania”

Każdy dzień był podobny do poprzedniego, do bólu przewidywalny. Budzik dzwonił o tej samej porze, codziennie leniwie podnosiłam się z łóżka z tą samą myślą – oto kolejny dzień, który trzeba przetrwać. Przetrwać, nie przeżyć, bo życia było w tej mojej egzystencji niewiele. Utknęłam, czułam się jak w pułapce, nieszczęśliwa i smutna. Pranie, sprzątanie, pieluchy, smoczki, kaszki – to był mój świat, w którym tkwiłam, choć zawsze zarzekałam się, że ze mną będzie inaczej. Ja – kobieta aktywna, wykształcona, z sukcesami zawodowymi i ambicjami, stałam się kurą domową, Matką Polką, kobietą od gotowania i prasowania. Niezauważalnie, wbrew własnej woli, wbrew wcześniejszym planom i składanym sobie samej obietnicom.

Chciałam wrócić do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim, ale córka sporo chorowała, więc zostałam w domu. Mąż głośno się do tego nie przyznał, ale było mu to nawet na rękę, dobrze zarabiał, nie martwił się kwestiami finansowymi, a w domu był spokój, ład i porządek.  Starałam się być na bieżąco z nowymi trendami i zmianami w branży, nie chciałam całkiem „odpaść” zawodowo, ale z perspektywy piaskownicy i karuzeli wszystkiego nie mogłam dostrzec. Kiedy już myślałam, że będę mogła wrócić do pracy, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość o drugiej ciąży. Wstyd się przyznać, ale zanim zaczęłam się tym cieszyć, pomyślałam, że przez to będę musiała zostać w domu na kolejne lata, że utknę na zawsze w tych czterech ścianach, niczego w życiu już nie dokonam. Najpierw płakałam z rozpaczy i bezsilności, a dopiero potem ze szczęścia.

Dzisiaj, gdy syn ma już rok, a córka cztery lata, wciąż uczę się cieszyć życiem rodzinnym i macierzyństwem, doceniać czas spędzany z dziećmi i czerpać z tego satysfakcję. Pomaga mi też bardzo praca zdalna, na niewielką część etatu – dzięki niej mogę chociaż trochę poczuć się znowu częścią tej wielkiej, biznesowej maszyny. Mam nadzieje, że już niedługo będę mogła wrócić na pełen etat, bo choć kocham swoje dzieci, to chce być kimś więcej niż wyłącznie ich matką, nadal nie czuję się dobrze w skórze pani domu, to zupełnie nie moja rola.