Go to content

Reforma oświaty: miliardy na niepotrzebną rewolucję

Fot. iStock / alexeyrumyantsev

Miało być bez żadnych kosztów. Miłościwie panujący nam rząd zapowiadał, że oświatę zreformuje, gruntownie, ale tanio. W zasadzie bezkosztowo. Teraz, gdy rząd przyjął projekt ustawy likwidującej gimnazja, okazuje się, że dobrze to nie będzie.

W projekcie zapisano, że reforma kosztować będzie 900 mln. Samorządowcy się jednak z tymi wyliczeniami nie zgadzają. Ich zdaniem będzie to wydatek rzędu co najmniej 1.5 mld zł. Plus oczywiście nowe podręcznik dla nowej szkoły.

Może jestem sknerą, może nie mam rozmachu ani ułańskiej fantazji, ale wydaje mi się, że przehulanie, powiedzmy 2 mld zł i wydanie ich na coś, co działa, jest grubą przesadą.

Zgadzam się, że polska szkoła wymaga reformy. Ale wydaje mi się, że są pilniejsze problemy do rozwiązania. A rozsądne wpompowanie w obecną oświatę kilku miliardów złotych z pewnością byłoby sporym krokiem w kierunku uczynienia szkoły otwartej na wyzwania współczesnego świata. Szkołę, która nie tylko uczy, ale i wychowuje. Szkołę, jakiej życzyłaby sobie premier Beata Szydło i o której tak pięknie mówi za każdym razem zapytana o edukację.

Nasze propozycje? Bardzo proszę…

Dostosowanie budynków do potrzeb uczniów

Od września tego roku przestały obowiązywać przepisy posyłające sześciolatki do szkół i znoszące obowiązek przedszkolny dla pięciolatków. Tłumaczono, że rodzice najlepiej wiedzą, kiedy ich dziecko gotowe jest do rozpoczęcia edukacji oraz, że polska szkoła nie jest przygotowana do nauki tak małych dzieci. Pełna zgoda.

W zamian wprowadzono możliwość nauki w przedszkolach. I rzeczywiście, pięciolatki mają już komplet podręczników do nauki pisania, czytania, liczenia i angielskiego. Mają też nauczycielki, które potrafią pokazać dzieciom „jak z pary wodnej zrobić w słoiku deszcz” oraz jak zrobić kompot pełen witamin z sezonowych owoców – witaminy dzieciaki wymieniają jednym tchem.

Czy nie mogły by się tego uczyć w szkole? Z pewnością nauczycielki klas młodszych też potrafią ciekawie przeprowadzić zajęcia. Pewnie trzeba by było dać im większą swobodę i dostosować klasy – ale przecież mamy na to miliard albo dwa miliardy złotych. Nie rozumiem dlaczego łatwiej robić rewolucję w oświacie, zamiast do klas kupić dywany, dziecięce pomoce naukowe i napisać programy nauczania specjalnie pod małe dzieci.

Wspólna, wczesna, dobra szkoła z pewnością by wyrównywała szanse edukacyjne dzieci. Bo do przedszkola to jedne chodzą, inne nie.

Nie tylko nauka

Choć oficjalnych statystyk nie ma, w Polsce mówi się o 400 tys. – 1 mln niedożywionych dzieci. Są takie, które z uwagi na ubóstwo w rodzinie, tygodniami żywione są mąką pod różnymi postaciami a ryby na stole widzą raz w roku – na wigilię. A przecież można by wprowadzić darmowe, dobrej jakości obiady dla wszystkich dzieci. Czy zamiast wyrzucać miliardy na likwidację gimnazjum nie lepiej by było dać dzieciom w szkole zupę w połowie dnia? Z pewnością system opieki zdrowotnej też by na tym skorzystał.

Bez pracy domowej

Miliardy z rewolucji też można by było wydać na wybudowanie dużych świetlic, w których dzieci mogłyby spokojnie odrobić lekcje i bawić się przed zajęciami albo po nich. By skończyć z tym wariactwem, że jednego dnia dziecko zaczyna lekcje o 11. a drugiego ma na 8 rano. Raz odbierasz dziecko w południe, raz po godz. 15. Na świetlicę nie wyślesz, bo często jest tam taki upał i zaduch, że siekierę można powiesić. A dziecko po takim pobycie choruje trzy dni.

Wyobrażasz sobie, że odbierasz dziecko o 17, a ono już ma odrobione lekcje i macie wieczór dla siebie? A nie próbujesz ogarnąć z czternaście stron zadań z matematyki i z osiem z języka polskiego równocześnie piorąc i gotując obiad na jutro.

Sama wiedza to za mało

Przyzwyczailiśmy się, że ze szkoły dzieci mają wychodzić z konkretną wiedzą. I uczą się zaawansowanej matematyki, położenia złóż naturalnych w poszczególnych krajach czy różnic między mitozą a mejozą. Oczywiście, zgadzam się z tym, że wiedzę ogólną mieć trzeba, ale powinna ona iść w parze z konkretnymi umiejętnościami. Tymczasem w niewielu szkołach uczy się projektowo. Uczniowie nie potrafią pracować w grupach, dzielić się obowiązkami i współpracować przy rozwiązywaniu problemów. Szkoła staje się przykrym obowiązkiem, nauczyciele realizują przeładowane programy a uczniowie nawet młodszych klas są nagradzani albo karani ocenami (wiem, wiem teoretycznie w młodszych klasach nie ma stopni). Może warto dać i nauczycielom i dzieciom więcej luzu i skupić się na nauczeniu dzieci radzenia sobie z problemami. To z pewnością zaprocentuje w przyszłości. Bo tak naprawdę, która z nas (nie mówię o biolożkach) pamięta, w którym etapie mitozy dochodzi do rozpadu błony jądrowej? Wikipedię mamy w telefonie? Dzieci też.

Po co te kwity?

Czasami odnoszę wrażenie, że polscy nauczyciele są najbardziej wyedukowani na świecie. Dlaczego? Bo na wszystko muszą mieć kwity. Chcesz uczyć muzyki? Skończ wychowanie muzyczne. Masz jeden stopień szkoły muzycznej, dwadzieścia lat pracy artystycznej i uprawnienia pedagogiczne? To za mało. Lepiej, jeśli po jakimkolwiek kierunku zrobisz podyplomówkę na jednej z licznych uczelni. Praktyka wydaje się zbędna, ważne, że zapłaciłeś.

W obliczu zbliżającej się zapaści demograficznej nauczyciele kończą po kilka kierunków. Za własne pieniądze. Nikt nie widzi w tym niczego złego, gdy jeden nauczyciel uczy i języka polskiego, informatyki i muzyki. Byle tylko nie dać się zredukować, a to, czy ma predyspozycje do nauczania danego przedmiotu jest sprawą drugorzędną.

Teraz, razem z reforma oświatową, nauczycieli czekają zwolnienia. Rząd mówi że nie, ale szkoły wiedzą swoje i twierdzą, że redukcji raczej nie da się uniknąć. Najlepsi nauczyciele już szukają innej pracy i część z nich pewnie odejdzie z zawodu. W wielu szkołach zostaną często ci, którzy są za słabi, by poradzić sobie na rynku.

Rząd proponuje nauczycielom fundusze na przekwalifikowanie. Na przykład na kursy oligofrenopedagogiki. I nagle nauczyciel matematyki po kilku godzinach szkolenia zostanie nauczycielem wspomagającym. Bo przecież praca z osobami upośledzonymi to taki banał, każdy może się tego nauczyć chociażby w formie e-learningu. Bo co nas to obchodzi, czy ma on serce do pracy z dziećmi niepełnosprawnymi. Ważne, że zrobimy rewolucje i zlikwidujemy gimnazja. Nawet, gdy mają one niezłe wyniki w nauczaniu.