I miłość, mimo wszystko.

Dużo we mnie emocji. Bywa euforycznie, ale czasem i dojmujący smutek się wkrada. Czasami coś leciutko drga a czasem wręcz szarpie mnie od środka. Znowu skrajności wibrują. Czuję się tak, jakby coś koniecznie chciało ze mnie wyjść a jednocześnie głośno krzyczało – Ja tu zostaję! To, co było poblokowane prze wiele lat, coraz wyraźniej daje o sobie znać. Chwilami tylko jeszcze brakuje mi odwagi, żeby to ujawnić. Najważniejsze jednak, że uświadomiłam sobie, że coś takiego jest. Co? Chyba nie mam potrzeby, żeby to nazywać. Wiem jednak, że ulizana rzeczywistość na pewno nie jest dla mnie. Wolę swój emocjonalny tygiel, bo współgra ze mną. Jest prawdziwy. I nie dam już sobie założyć moralnego kagańca. Ani w dzień, ani w nocy. Zbyt mocno uwiera i ogranicza.
Jeśli więc chcecie się zbliżyć do mnie, to na własne ryzyko.
Fot. ET
Świat widziany wyłącznie w czarno-białych barwach jest dużo łatwiejszy w odbiorze, ale czy prawdziwy? Te dwa kolory zapewniały mi bezpieczeństwo i anonimowość. Sprawiały, że nikt nie wiedział jaka jestem naprawdę. Biel uwydatniała moją kruchość i podatność na zranienia. Dzięki czerni mogłam być nieprzystępna, zimna i zdystansowana. Mocno ograniczające skrajności. A prawdziwe życie to przecież feeria barw. Samej trochę trudno pokolorować świat, więc uzdolnieni artyści mile widziani. Wiem jedno. Zbyt długo żyłam w dwukolorowej matni. Czas na zmiany.