Go to content

Polskiej szkoły się nie wspiera, od niej się wymaga, ją się rozlicza i publicznie chłoszcze, szczując społeczeństwo na nauczycieli

fot. Fertnig/iStock

Anka wróciła z pracy. Jest połowa września. Szkolna machina już się rozkręca. Kobieta pracuje już od kilku tygodni, przygotowując sale, szykując podręczniki, uczestnicząc w radach i szkoleniach. Jej praca ma wiele plusów i minusów. Jak każda zresztą. Tylko Anka wciąż zadaje sobie pytanie, skąd ta wszechobecna niechęć do nauczycieli, która krótko po wakacjach szczególnie przybiera na sile?

Nagłówki w internetach krzyczą: jacy belfrzy są niedobrzy, ile wymagają, że dzieciaki po tyle godzin w szkole siedzą i przeżywają katusze. I z roku na rok coraz mniej się Ance chce się śmiać. Ileż można walczyć z hejtem, znosić przycinki, ciągłe niezadowolenie, obelgi? Ileż można uśmiechać się i udawać, że ma się to w nosie, jeśli raz po raz po tym nosie się obrywa? Czy można ponosić winę za plan, który zmieniany jest, bo w szkole brakuje sal, bo podstawa programowa jest przeciążona, bo nie ma nauczycieli, gdyż ktoś łączy dwa etaty lub właśnie złożył wypowiedzenie?

Czyżby społeczeństwo zapomniało, że nauczyciele to też ludzie, mający lekcje do siedemnastej i często będący rodzicami, także na złamanie karku pędzący po swoje pociechy?

Anka przyszła ze szkoły po dwudziestej. Była w szkole od rana, miała godzinną przerwę między lekcjami a radą, a że blisko mieszka to wpadła na chwilę do domu. Zrobiła dzieciom szybki obiad i pędem wróciła do pracy. Rada wrześniowa nigdy nie jest krótka. Trzeba omówić mnóstwo spraw, a prócz tego złożyć mnóstwo dokumentów. Na wczoraj oczywiście – plany, sprawozdania, innowacje, projekty. Anka jest nauczycielką od kilkunastu lat i zdążyła się przyzwyczaić, że na początku roku szkolnego jest tyle spraw do ogarnięcia, jednak po ostatniej radzie wróciła do domu milcząca, zamyślona. Wypalona? Nie, bo uwielbia tę robotę i nie jest w niej za karę. Wybrała ten zawód świadomie. Wiedziała, że będzie mało zarabiać i że lekko nie będzie. Skończyła jedne studia, potem kolejne, zrobiła kursy, szkolenia. Nie przerażało jej to. Podnoszenie kwalifikacji jest wpisane w ten zawód. Zresztą Anka jest wielozadaniowa, otwarta, lubi się uczyć i nauczać, jednak po ostatnim zebraniu w pracy czuje złość. Nie do dyrekcji, która o gawiedź szkolną dba jak o rodzinę. Nie do rodziców, którzy czasem potrafią dać w kość. Nie do dzieci, które bywają naprawdę nieznośne.
Anka czuje złość do systemu i tych, którzy nim zarządzają, którzy nie mają pojęcia, jak wyglądają realia w polskiej szkole, ale udają, że są w nich świetnie zorientowani.

Na pracowników oświaty nakładają coraz więcej obowiązków, polegających głównie na tworzeniu dokumentów. Owszem papier wszystko przyjmie, jednak czy samą papierologią stoi szkoła? Może cnotami niewieścimi, dobrem, prawdą (tak brzmią najnowsze chwytliwe hasła, nijak wyjaśnione, po prostu narzucone gronu pedagogicznemu)? A gdzie miejsce na kreatywność, swobodę, wolność słowa, krytyczne myślenie i co najważniejsze, gdzie jest miejsce na POMOC?

Współczesne panie i współcześni panowie na wysokich stołkach, w modnych garsonkach i garniturach, pozornie dbający o polskie szkolnictwo, tworzą piękne maksymy, media o nich huczą, jedni popierają, inni ostro krytykują. Spirala się nakręca, społeczeństwo się zagryza, motta krzyczą, wszyscy je słyszą, chcąc nie chcąc, a tego co najistotniejsze, niestety nie da się usłyszeć.

Nie usłyszymy niemego krzyku dziecka połykającego łzy, kiedy za drzwiami jego pokoju rodzice kłócą się o wszystko. Gdy latają talerze, wyzwiska, a ciemne okulary i fluidy przykrywają siniaki nabite podobno podczas spotkania z szafą.

Nie usłyszymy dźwięku żyletki, tnącej dziecięce ciało raz po raz. Ani niemego krzyku tegoż dzieciaka każdym cięciem wołającego o pomoc.

Nie usłyszymy bulimiczki wymiotującej obiad ani anorektyczki jedzącej pół jabłka dziennie, które szepczą do swojego odbicia w lustrze słowa pełne nienawiści.

Nie usłyszymy myśli samobójczych, strachu, lęku, depresji młodych ludzi, przerażonych pandemią, niepewnością, zmianami w ich ciele, na które nie mają wpływu i których nie rozumieją, bo przecież nauczyciel nie zawsze ma prawo wyjaśniać takie sprawy.

Nie usłyszymy hejtu pisanego na Messengerze ani wysyczanego do ucha.

Nie usłyszymy, jak nasze dzieciaki toną w przerażeniu i samotności. Te w podstawówkach, liceach i technikach.

Nie usłyszymy głosów w ich głowach, które miażdżą ich wewnętrznie.

Wiemy, ile mniej więcej pandemia zabiła ludzi. Ile ludzi chorowało, a ile wyzdrowiało. Nikt nie mówi natomiast, jak wielu uczniów pandemia złamała, dotknęła i uśmierciła wewnętrznie. O tym się milczy. Uparcie i tchórzliwie. Rzuca się hasła, promujące bliżej nieokreślone wartości.

Proponuje dofinansowanie wycieczki, która nie ma szans być zrealizowana, bo na rozpisanie dokładnego planu i kosztorysu ma się raptem kilka dni. Oferuje zajęcia wyrównawcze, które muszą być zorganizowane po godzinach, gdyż w przeładowanym do granic możliwości planie nie ma gdzie ich wcisnąć.

Mówi o odchudzaniu podstawy programowej, podczas gdy dzieciaki już w czwartej klasie mają po sześć czy siedem lekcji dziennie.

Strajkującym nauczycielom każe się iść pracować do hipermarketu, a gdy niektórzy faktycznie tam poszli i w szkole brakuje kompetentnych pedagogów, to tych pozostałych obarcza się za przeciążone plany, skrócone lekcje czy nagłe zastępstwa.

Dlaczego nikt nie mówi, że wakaty łata się naprędce?

Że w szkole Anki psycholog ma tylko pół etatu i jeśli chce pomóc wszystkim tym, którzy wsparcia potrzebują, to pracuje na wolontariacie?

Że zawsze na wszystko brakuje pieniędzy? Na papier ksero, na dodatkowe warsztaty, wsparcie psychologiczne?

Dlaczego na Ankę patrzy się spode łba, oczekując od niej, że będzie nauczycielem, wychowawcą, psychologiem, pedagogiem, mentorem, animatorem, pielęgniarką, mediatorem, trenerem? Anka by chciała po prostu uczyć. Najlepiej jak potrafi, a na serio jest w tym dobra.

Jej przestrzeń na uczenie jednak kurczy się w zastraszającym tempie, dając miejsce papierom, czekającym na wypełnienie. Anka chciałaby też pomóc podopiecznym, ale nie jest w stanie nauczać i robić terapii jednocześnie. Marzy o wsparciu wykwalifikowanych specjalistów, którzy pomogą jej uczniom pokonać demony i czerpać radość z życia. Póki co, dzieje się to w zakresie mniej niż ubogim. System bagatelizuje, ba, ukrywa problemy psychiczne dzieci oraz fakt, że szczególnie w okresie (po)pandemicznym potrzebują one godziwej opieki.

Anka nie ponosi winy za przeładowany plan lekcji, ciągłe jego zmiany, nasilone problemy uczniów, braki w kadrze nauczycielskiej, jednak jest za to wciąż punktowana. Jak i za swoją pracę, na temat której musi pisać elaboraty tylko dlatego, że ktoś tam z góry sobie tego życzy, nie będąc świadomym, że czas ten Anka mogła spożytkować na dodatkowe warsztaty czy szkolenia, dzięki którym wiedziałaby, jak pomóc tym najgłośniej krzyczącym niemym głosem i przerażająco spokojną twarzą.

Albo po prostu odpocząć, spędzić czas z rodziną, gdyż ona sama też do spokoju ma prawo.

Gdzie jest odwaga tych, którzy o szkole wiedzą rzekomo najwięcej, a jej progu nie przekroczą, udając, że wszystko jest w porządku? Wygodnie przemawia się z gabinetu w błysku fleszy, rzucając chwytliwe hasła, dając poczucie kontroli nad tym, o czym nie ma się pojęcia.

Anka i każdy inny nauczyciel, czy pracownik oświaty wie, że nie jest w porządku. Że dzieci i nauczycieli znów rzuca się na głęboką wodę, a społeczeństwo szczuje, by nie szanowało tych, którzy z dziećmi spędzają sporą część dnia. Polskiej szkoły się nie wspiera, od niej się wymaga, ją się rozlicza i publicznie chłoszcze.

Anka jak i dziesiątki tysięcy innych belfrów, pedagogów, psychologów, terapeutów dzielnie uczy i rozwiązuje problemy. Robi to dla dzieci, zagubionych w pocovidowej rzeczywistości. Oni wszyscy ciągną ten wózek, bo decyzję o zawodzie podjęli świadomie, chyba w przeciwieństwie do tych, którzy na szkołę patrzą z samej góry, głosząc chwytliwe maksymy, niemające z rzeczywistością nic wspólnego i nie chcąc widzieć ani problemów szkoły ani drzemiącego w niej potencjału.