Go to content

Po roku już nie było naszego związku. Argument w pozwie? „Oddała się cała firmie. Nie miała czasu dla rodziny. Zmieniła się”

fot. Asia-Pacific Images Studio/iStock

Dzwoni twój szef lub woła do siebie, do gabinetu. Najczęściej już mamy stres, bo nie wiemy, o co chodzi. Właśnie dowiadujesz się, że dostajesz zadanie do zrobienia na już, albo na wczoraj. Jakby nagle spadło z nieba. Nie ma wymówek, że masz inne priorytety. Wcześniej obiecałaś coś dziecku, mężowi, przyjaciołom. Trudno. Trzeba odwołać. Pracujesz w korpo, a tu szef jest tylko jeden. Znasz to? 

Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu #PracującaDziewczyna!

Pal sześć, gdy siedzimy po nocach i robimy tak, aby na następny dzień okazało się to potrzebne. Bo naprawdę było ważne. A co, kiedy trafia do szuflady? A szef mówi „dobrze, ale priorytety nam się zmieniły”. Wrrrr…

Nie raz zastanawiałam się, dlaczego w korporacji ciągle brakuje czasu i najważniejsze rzeczy są robione na ostatnią chwilę lub wszystko na raz. Tak, jakby był to instrument władzy nad nami, zasługiwania, pokazania, czy się nadajemy i czy sprostamy? Kolejny egzamin do zdania. Przecież to nie jest tak, że nagle jest pomysł i dawaj, zrób to! No chyba, że ktoś nie potrafi zarządzać i ma chaos wokół siebie. Wszystko w korpo ma swoje planowanie, ma kalendarz, czas. Mam wrażenie, że przetrzymywanie projektu do ostatniej chwili, to taki bacik, którym się sprawdza czyjąś lojalność, oddanie i pracowitość. Nie zapominajmy, że korpo to wielka szkoła manipulacji. Każdy, kto ma kontakt z korpo powinien mieć obkutego „Księcia” Machiavellego. Jeszcze dobrze, gdy pod naszą pracą, dobrze wykonanym zadaniem, możemy się podpisać. Zdarza się, że kto inny przypisuje sobie nasz genialny pomysł i rozwiązanie lub uzurpuje sobie do tego prawo.

No więc dostajemy to zadanie z terminem na wczoraj. A co na to my? Oczywiście godzimy się na ten „chory pomysł czasowy”. Godzimy się, bo zależy nam na pracy, stanowisku, uznaniu, pieniądzach. Przecież gramy w jednej drużynie i szefowi trzeba pomóc. Jesteśmy częścią zespołu. Ile z was powie przełożonemu NIE? No nie widzę lasu rąk😊. Tak więc, pokornie bierzemy robótkę do domu i siedzimy przez weekend, noce, aby sprostać wymaganiom zadania. Ten obowiązek nie dotyczy tylko pracowników niższych szczebli, ale każdego, kto pracuje w korpo. Prezesi też mają takie zadania od innych… swoich patronów. O patronach prezesów będzie w innym odcinku.

Jesteśmy w stresie. Dom postawiony na nogi, bo nie można żonie, mamie przeszkadzać. Nie mamy głowy do obiadu. No dobra, niektóre z nas są multizadaniowe to i jeszcze ogarniemy obiad, lekcje dziecka, męża, zakupy. Ale generalnie nasza równowaga i spokój psychiczny jest zakłócony, a czas który planowałyśmy dla siebie i rodziny, uleciał niby powietrze z balonika. Potrzebujemy ciszy i zrozumienia, a czasem rodzina tego nie rozumie. Bo coś innego obiecałaś… Przestajesz być wtedy też miła i wyrozumiała dla wszystkich, bo twój organizm ma już strażników korporacyjnych – strach i stres – dla których musisz wykonać zadanie. Jeszcze myśli w twojej głowie, czy na pewno podołasz i z kim by to z kolegów/koleżanek z firmy skonsultować, czy jest dobrze napisane? Przecież zawsze potrzebujemy czyjegoś potwierdzenia.

Takie zadanie w ostatniej chwili, to niezły sprawdzian dla nas i naszej wytrzymałości na stres i pracę pod presją. Szef jeszcze lubi w czasie weekendu zadzwonić parę razy, aby skontrolować i upewnić się, czy na pewno pamiętasz i czy robisz? No i moje ulubione… Czyli w chwili, gdy wszystko gotowe, dzwoni, że mu się koncepcja zmieniła i ta będzie lepsza. Pod twoim nosem tylko płyną nieme przekleństwa i pomstowania. Obiecujesz sobie, że to ostatni raz… Obiecujesz sobie i rodzinie, że jakoś im to wynagrodzisz.

A co, gdy takie sytuacje zdarzają się permanentne? Zaczynają się zgrzyty z partnerem, że praca jest ważniejsza, że jesteś jednym z tych korpoludków, że nie szanujesz rodziny i nic dla Ciebie nie znaczą? Znaczą. Ale Ty też chciałaś tej kariery, a pieniądze dają tę ulubioną przez wszystkich niezależność, no i zawsze lżej z domowym budżetem. Pieniądze zawsze się miło wydaje, ale w korpo jest coś za coś. Twój czas, oddanie, czasem i poświęcenie rodziny za pracę, awanse i kasę.

Pamiętam, jak dostałam list intencyjny od jednej z wielkich firm. W liście było stanowisko i wysokość wynagrodzenia oraz premie. Pokazałam wtedy mojemu partnerowi. Zapytałam się „czy jesteś tego pewien, że tego chcemy?”, „czy wytrzymasz w domu z menadżerką z taką odpowiedzialnością za firmę, prawie w ogóle mnie nie będzie, a głowę i myśli będę miała 24h na dobę w korpo?”. Odpowiedź była natychmiastowa „Bierz. Tyle kasy i na pewno się sprawdzisz”. Fajnie, że partner wierzy w Ciebie. Pieniądze i stanowisko dają poczucie władzy i wręcz nieomylności. Natomiast jest to pakt za Twój czas i wyłączność. Jesteś dla korpo, nie dla innych. Jesteś już niewolnikiem. Oddajesz siebie i część życia, zdrowia, jesteś dyspozycyjna. Wszystko, czego chcą, MUSISZ, a nie CHCESZ wykonać. Zadania na wczoraj i na przedwczoraj. Jesteś jak żołnierz, który ma wykonać rozkazy, a Twoje uczucia i emocje nie są istotne. Po roku już nie było naszego związku. Argument w pozwie? „Oddała się cała firmie. Nie miała czasu dla rodziny. Zmieniła się.”

Oooo tak. Korpo zmienia ludzi. O tym innym razem. Najbardziej krucho jest właśnie z czasem. Spóźnienia na spotkania lub trzy spotkania na jedną godzinę, bo wszyscy są ważni. Oczywiście, to kwestia poukładania priorytetów, jednak czasem w życiu jest wszystko ważne. I nie raz się żałuje, że się nie ma czarodziejskiego pierścienia Arabelli, który pomagał się przenieść momentalnie w inne miejsce, lub peleryny Rumburaka. Kiedyś kolega siedzący pod moim gabinetem przez dwie godziny, a przyjechał punktualnie, tylko ja się nie wyrabiałam, powiedział „masz helikopter w ogniu.”

Czas jest tym czego najbardziej brakuje. I czasu się nie da cofnąć, zmienić. Przemija, a z nim chwile, których naprawdę chcielibyśmy doświadczyć jak uśmiech dziecka, radość i miłość partnera. Chociaż są tacy, którzy twierdzą, że czas nie istnieje. Ja „znalazłam” czas gdy zaczęłam medytować, układać inaczej swoje priorytety i nie czuć się niezastąpioną. Kiedy zaczęłam kochać siebie i szanować. Zaczęłam dzielić się tym co mam do zrobienia i odmawiać pomysłów z sufitu. Na początku obawiałam się reakcji. Okazało się, że im bardziej ktoś się ceni i kocha siebie, to staje się mniejszym śmietnikiem na potrzeby i chciejstwa innych. Nagle zaczęłam znajdować czas dla siebie i na swoje potrzeby, a życie przestało rzucać we mnie talerzami, gdzie wszystkie chciałam połapać w powietrzu. Dużo od nas zależy i jak siebie traktujemy. Czy żyjemy w strachu przed szefem, czy przyjmujemy na siebie karmę niewolnika i rolę ofiary? Ludzie to czują i wrzucają nam jeszcze więcej, bo wiedzą, że nie odmówimy. A gdzie nasze granice i asertywność? Czy życie jest warte tych pieniędzy i braku czasu dla siebie i najbliższych?

 

 

Agnieszka W Sioła, Fundacja Projekt Szczęście oraz Inkubator Sukcesu, to autorskie inicjatywy fundatorki Fundacji. Na co dzień pisze na swoim funpagu Agnieszka W Sioła Fundacja Projekt Szczęście o potrzebach kobiet i ich drodze do odzyskania siebie, prawdzie, autentyczności, kobiecości i miłości. Dla Oh Me o świecie intymnym i delikatności wnętrza kobiecego, a także o życiu i o pracy w korporacjach. O tym jak praca dla innych, często ponad nasze siły, wpływa na nasze ciało i życie. Tworzy projekty, które pomagają ludziom dotrzeć do swojej świadomości, akceptacji aby zrozumieć swój cel życiowej podróży. Tworzy przestrzeń szczególnie dla tych, którzy po wyjściu z korpo chcą odzyskać siebie i żyć na swoich warunkach szczęścia. Jej projekty są szczególnym miejscem dla ludzi, bez względu na wiek, którzy po różnych związkach, relacjach i tych rodzinnych, i z pracą i z domem pragną ponownie doświadczyć szczęścia znaleźć swoje nowe miejsce na Ziemi.

Gromadzi wokół siebie szlachetnych i doświadczonych przez życie ludzi, którzy chcą się dzielić swoją wiedzą i kompetencjami dla dobra innych, dając unikatowe wartości i szczodrość swojego doświadczenia.

Agnieszka W. Sioła