Go to content

O święta naiwności… Uważaj, komu w co wierzysz

Fot. Unsplash / CC0 Public Domain

Są tacy, co wierzą we wszystko. W szkole miałam koleżankę, która z wielkiego zdziwienia rozdziawiała buzię za każdym razem, gdy kolega wmawiał jej, że jego dziadek  był pierwszym człowiekiem, który wylądował na Księżycu. Dziwiła się, ale wierzyła. No przecież tak jej powiedział kolega, dlaczego miałby zmyślać? Nawet w trakcie konfrontacji z rzeczywistością skłonna była przyjąć, że to Amerykanie przekręcili nazwisko Arabski na Armstrong. O ile jeszcze w dzieciństwie takie podejście bywa urocze i zabawne, zbytnia naiwność w życiu dorosłym sporo komplikuje.

– Idę się pouczyć z kolegami, będę późno – powiedział 20 -letni syn mojej sąsiadki mijając nas na korytarzu. – Idź synku, idź – uśmiechnęła się ona tłumacząc, że chłopak jest przemęczony przez te studia. No naprawdę ma tyle roboty, że brak mu czasu na odpoczynek. Kiedy wraca z tych spotkań z kolegami, to w zasadzie tylko pada jak długi na łózko i ona musi go rano budzić, żeby w ogóle zdążył na zajęcia…

Jakiś czas potem, wracając od przyjaciółki spotkałam go przy bramie, kiedy usiłował trafić kluczem w otwór zamka . –Uczyłem się z kolegami – wyjaśnił mi z marszu zionąc nieprzyzwoitą dawką alkoholu, ziół orientalnych i damskich perfum. Pół roku później zmienił kierunek studiów, a sąsiadka tłumaczyła mi, że to wszystko wina tego przeładowanego programu. Kiedy następne sześć miesięcy później żenił się przymusowo, by w niedługim czasie zostać pełnoprawnym tatusiem, była święcie przekonana, że dziecko nie jest jego. Przy takiej ilości nauki, gdzie on by miał tam jeszcze czas na dziewczyny?!

Znajoma czeka na przelew. Już kilka miesięcy czeka. Przyjaciółka zwraca jej pieniądze za ostatni miesiąc wynajmu mieszkania. Ale ciągle coś się dzieje. A to awaria banku, a to Internet wyłączyli w trakcie wykonywania transakcji, a to były nagłe i pilne wydatki, kiedy wujek okazał się śmiertelnie chory i trzeba było spełnić marzenie jego życia, zanim umrze. Dzięki Bogu nastąpiła remisja i wujek zdążył się nawet ożenić i urządzić huczne wesele. Póki co, wszystko jest u niego w porządku. Odpukać. – Wiesz – mówi moja znajoma – nigdy nie wiadomo, co się może komu przytrafić. Nie, nie wydaje mi się, żeby to było dziwne. K. mówiła, że w tym tygodniu zrobi przelew.

W. ma fajnego męża. Ale naprawdę fajnego: to dusza towarzystwa i jeszcze ma świetny kontakt z dzieciakami. Dlatego W. często zaczyna z nim rozmowy o powiększeniu rodziny. – Oj, kochanie, teraz to nie – mówi jednak on. – Zobacz tyle mam pracy, coraz więcej… I odsuwa się, unika bliskości. Do domu wraca coraz później, coraz bardziej zmęczony i nieskory by wspólnie spędzać czas. – On tak by chciał, żeby niczego nam nie zabrakło. Bierze nawet te wyjazdy weekendowe i prowadzi szkolenia. Trudno, zaczekam – zwierza mi się W. Czeka już dwa lata. Uparcie ignoruje sygnały, o których mówią jej znajomi. – Widziałem twojego męża w sobotę w sklepie. Był z jakąś blondynką. Znasz ją? – mówi jej przyjaciel. – To niemożliwe – upiera się W. – W sobotę Piotrek był na szkoleniu w Lublinie. Przysyłał mi link do strony z hotelem, w którym nocował.

Nie uwierzyła nawet wtedy, kiedy jej mama, a jego teściowa pokazała zrobione telefonem zdjęcie, na którym zięć obejmuje ową blondynkę ramieniem w kawiarni nieopodal domu rodzinnego W. – To pewnie ta nowa koleżanka z pracy, może się gorzej poczuła – skwitowała, jak zwykle zdziwiona.

Nie wiem, czy to jeszcze naiwność, czy też rozpaczliwa próba wypierania, że coś lub ktoś może być zupełnie inne niż byśmy chcieli, niż wierzyliśmy do tej pory. Wiem tylko, że prędzej czy później życie w takiej iluzji rozpadnie się w końcu na setki kawałków.  Co z tej katastrofy wyniknie? Dla jednych ból, rozczarowanie i mądrość, wiedza o tym, że zaufanie to kwestia bardziej doświadczenia niż chęci. Dla innych ból, rozczarowanie i ostrożność… do następnego razu.