Go to content

„Nie jestem już zła na Ciebie Tato, żal mi Ciebie i siebie samej żałuję…” List do ojca alkoholika

fot. Martin Dimitrov/iStock

„Żałuję, że nie porozmawialiśmy Tato…” oczyszczająca rozmowa z nieżyjącym już ojcem – alkoholikiem, kiedyś bardzo bliskim córce, potem odrzuconym przez nią z powodu traumatycznego dzieciństwa.

Tato,
już zapomniałam, jak to słowo brzmi… Minęło tyle lat od Twojej śmierci, a ja codziennie układam w myślach naszą rozmowę. Rozmowę, która się nie odbyła. Nie było mnie też przy Tobie, gdy po raz ostatni otworzyłeś oczy, jakbyś chciał jeszcze raz spojrzeć na świat przed odejściem… Podobno każdy z nas ma wyznaczoną ilość oddechów, jesteśmy jak zaprogramowana maszyna. Ciekawe, czy czujemy, gdy nadchodzi ten ostatni?…

Tato. Przestałam tak do Ciebie mówić na długo przed Twoją śmiercią. Jeszcze wcześniej przestałam tak o Tobie myśleć. W dniu, gdy moje serce pękło na pół z żalu nad utraconym dzieciństwem. Stałam (na) boso w śniegu, zapłakana, roztrzęsiona nocną awanturą, wyrwana ze snu, który nie był już niestety bezpieczną zatoką. Ciągłe czuwanie i w dzień i w nocy… Jak dzikie zwierzę, w gotowości do ucieczki lub obrony… Przyszedłeś jak zwykle w środku nocy, pijany i nie zważając na nic, z nikim się nie licząc, zażądałeś głośno obiadu. Tu i teraz, natychmiast, byle dobrego i dużego! Obiadu? O tej porze?! Mama wykonała charakterystyczny gest stukania palcem w czoło, jakoś dowcipnie odpowiedziała, że teraz to i na kolację za późno. Spytała, czy nie było poczęstunku… I się zaczęło… W powietrzu latały nie tylko bluzgi obraźliwych słów, ale i sprzęty domowe, słoiki z kompotami, mój szkolny plecak z książkami, a na końcu i my z Mamą wyleciałybyśmy przez balkon, gdybyśmy nie zdążyły uciec… W piżamach, w środku nocy, zimą, bez żadnych pieniędzy, dokumentów, ciepłych butów i ubrań…

Nigdy nie zapomnę tych godzin do rana, spędzonych w pobliskim kościele, a raczej jego holu, gdy skulona siedziałam z Mamą na klęczniku. Zimno kamiennej posadzki pod moimi gołymi stopami do dziś dnia powoduje u mnie dreszcze. Wtedy postanowiłam, że przestajesz dla mnie istnieć, nie miałam już ojca. Pojawił się za to „wróg numer 1”, którego trzeba pokonać, przechytrzyć, a najlepiej skutecznie się go pozbyć z domu…

Kolejne lata to czas Waszych wzajemnych złośliwości. Z przewagą Mamy w ciągu dnia, gdy Ty, trzeźwiejąc, marzyłeś tylko o ciszy i ciepłej zupie, a Ona hałasowała i krzyczała, jak tylko się dało najmocniej. To był Jej odwet za Twoją agresję, nieobecność w życiu rodziny, zaniedbania…W nocy, gdy my, zmęczone prozą dnia codziennego, chciałyśmy odpocząć, szala przewagi była po Twojej stronie. Byłeś panem awantur, scen niczym z horroru, przez Twoje głośne krzyki i śpiewy nie spałyśmy nie tylko my, ale i wszyscy w promieniu dwóch kilometrów! I taka naprzemienna „zabijanka” każdego dnia, siedem dni w tygodniu, trwała miesiącami, latami…

Na początku było mi potwornie wstyd, szczególnie w szkole podstawowej. Dzieci z mojej klasy mieszkały nieopodal, na szczęście w moim bloku żadne z nich. Często widziały Cię pijanego, gdy chwiejnym krokiem, prawie lądując w żywopłocie, pokonywałeś trasę do domu. Przestałam się przejmować dopiero w liceum, gdy wyrwałam się z „piekiełka” osiedla. Jeździłam do szkoły w centrum i nikt ze znajomych nawet nie domyślał się, jak trudne i obciążające są sceny rozgrywające się w moim rodzinnym domu. Niewyspanie i opuchnięte oczy były nawet modne, bo świadczyły o nocy zarwanej na imprezie i baletach w dobrym towarzystwie do rana. Nikt nawet nie pytał o to, tylko porozumiewawczo mrugaliśmy do siebie okiem i zajmowaliśmy się opowieściami o naszych wrażeniach z ciekawych klubów i dyskotek. Tego momentu życia nawet nie pamiętam tak negatywnie, większość czasu spędziłam jednak poza domem, dystansując się od Twojego konsekwentnego staczania się na dno…Byłeś mi tak obojętny, jak zeszłoroczny śnieg. Tak przynajmniej mi się wydawało wtedy. Na próby jakichś rodzicielskich gestów z Twojej strony pod tytułem: wyznaczanie godzin powrotu do domu, czy pytanie dokąd idę, prychałam z lekceważeniem. To doprowadzało Cię do szewskiej złości, czułeś, że już nikt się Ciebie nie boi, nie liczy się z Twoim zdaniem. Byłeś jak natrętna mucha, za słaby, żeby zaszkodzić, ale uciążliwy i dokuczliwy w swojej obecności…A przecież kiedyś bywało zupełnie inaczej, byłam „córą” tatusia, zawsze na pierwszym miejscu. Cotygodniowe „ciacho” w cukierni, niedzielne popołudnia spędzone na wspólnych spacerach, wyjazdach lub w atrakcyjnych miejscach. Jeszcze w piątej klasie szkoły podstawowej zdarzyła się nam wspólna wyprawa do kina. Pamiętam nawet tytuł filmu „ Pretty Women” z Julią Roberts i Richardem Gere. Czułam się taka dorosła w tym kinie. Potem wracaliśmy do domu tramwajem, pod który wpadł ktoś jadący na rowerze. Odwróciłeś mi głowę, żeby widok nie zapadł mi w pamięć, bo od takich brutalności chce się uchronić swoje dzieci. Chwilę później, a dokładnie po dwóch tygodniach, chciałeś wazonem rozbić mi tą samą głowę… Istny roller coaster emocjonalny w Twoim wydaniu! Albo gdy podczas obozu harcerskiego, miałam już wtedy jakieś 14 lat, nagle stanąłeś z plecakiem i namiotem pod pachą u progu obozowiska. Taki fajny i wyluzowany ojciec, mówili, ale ty masz dobrze. Chciałam w to wierzyć Tato, że tak właśnie jest i takiego Cię zapamiętałam, pomagającego Pani Bożence przy obiedzie w obozowej kuchni, smażącego rybki nad jeziorem i siedzącego z nami wieczorem przy ognisku, gdy właśnie zdobywałam odznakę „Trzy Pióra”.Gdzieś się zagubiłeś po tym wakacyjnym wypadzie, nie wróciłeś już do domu. Jakbyś wyruszył w swoją życiową samotną podróż. Mieszkał z nami zamiast Ciebie zimny, brutalny typ, który był w Twoim ciele. Dla niego liczyły się tylko wypady na karty w pijackim towarzystwie, a później to już nawet samotnie wypita flaszka wódki…

Chciałam Ci Tato powiedzieć, że szkoda mi tych lat, gdy zamiast wspólnie się wspierać, walczyliśmy osobno o każdy dzień. My z Mamą chcąc przetrwać, Ty chcąc zapomnieć… Musiałeś być bardzo nieszczęśliwy i samotny, Tato, ale wtedy nie miałam dla Ciebie zrozumienia i przeszkadzał mi Twój pijacki odór!
Przed czym uciekałeś, czego się bałeś?

Tego nie dowiem się już nigdy… Gdybym wtedy myślała tak jak teraz, mając 35 lat, pewnie inaczej zakończyłaby się ta historia. Mając świadomość i wiedzę nt. choroby alkoholowej próbowałabym pewnie udzielić Ci wsparcia, wyleczyć Twój żal i gniew… Ale byłam tylko rozgoryczoną i nieszczęśliwą dziewczynką, której ktoś „zepsuł” ojca.

Nie jestem już zła na Ciebie Tato, żal mi Ciebie i siebie samej żałuję…
Żegnaj, mam nadzieję, że jest Ci tam dobrze i świetnie się bawisz w wiecznym tańcu nicości…
Nie martw się o mnie, jestem silna i dumna po Tobie, potrafię zawalczyć…
A.