Go to content

Nie głodzimy dzieci. Wiemy, co dla nich najlepsze

Fot. iStock / RomanovaAnn

Popełniłam już jeden tekst o karmieniu piersią. Myślałam, że była to pierwsza i ostatnia moja wypowiedź publiczna na temat żywienia dzieci. Nie jestem specjalistką laktacyjną, nie jestem też terrorystką laktacyjną, nie uważam mleka modyfikowanego za największe zło, a mleko mamy nie jest dla mnie lekarstwem na wszystko. 

Zazdroszczę mamom karmiącym butelką, że w każdej chwili mogą zostawić dziecko pod czyjąś opieką i nie muszą się martwić, czy mrożonek im wystarczy… Ja wybrałam pierś, bo mleko nic nie kosztuje, bo w podróż, do znajomych, do lekarza zabieram tylko pieluchy i jestem gotowa do wyjścia z dzieckiem w każdej chwili, bo nienawidzę myć butelek, smoczków i przede wszystkim dlatego, że chciałam i mogłam karmić, miałam wsparcie w mężu, który zajmuje się wszystkim innym, gdy ja karmię (nawet jak karmienie przeciąga się do godziny przez czytanie Internetów)…

Karmię piersią, bo to dla mnie tanie i wygodne. Pierwszego syna karmiłam 9 miesięcy, z czego trzy ostatnie miesiące już tylko mlekiem odciągniętym, ponieważ Marek, po skończeniu pół roku, płakał, jak tylko rozpinałam stanik. Po trzech miesiącach przyjaźni z laktatorem poddałam się więc i postanowiłam zrezygnować z karmienia piersią definitywnie.

Dodam uczciwie, że mój starszy syn był dokarmiany mlekiem modyfikowanym, ponieważ szybko wróciłam do pracy i nie miałam cierpliwości i czasu ściągać tyle pokarmu, żeby wystarczyło na każde karmienie pod moja nieobecność. Gdy byłam w domu, karmiłam piersią.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda teraz. Mariusz ma już ponad 6 miesięcy i jest karmiony wyłącznie piersią, ew. pokarmem odciągniętym. Mimo cc na tak zwany „termin” (pojechałam do szpitala na wcześniej ustaloną operację – brak skurczów, rozwarcia i innych oznak porodu), krótkiego wędzidełka i mojego fatalnego samopoczucia, karmienie przebiegało od pierwszych chwil bez problemów.

Do pracy wróciłam około miesiąc po porodzie, ale pracuję w domu, przed komputerem. Jak wychodzę na spotkania, zabieram syna. Rzadko zostawiam go pod czyjąś opieką na dłużej niż 2-3 godziny, więc nie ma problemu z karmieniem na żądanie.

Zgodnie z zaleceniami WHO, karmię wyłącznie piersią, nie podaję napojów, w tym wody, nie dokarmiam. Syn skończył pół roku pięć dni temu. Szósty miesiąc to jakiś dramat dla mnie, jako matki karmiącej. Ileż ja usłyszałam pytań: „dlaczego nie dokarmiasz?”, „dlaczego nie podajesz innych pokarmów?”, „a jak on chce pić?”, „skąd wiesz, ile zjada, jak nie widzisz, ile leci z piersi?”. I złote rady do tego: „nie polecam ci karmić do dwóch lat” (takie jest moje założenie – jeśli syn będzie współpracował), „będzie miał problem z jedzeniem, bo za długo karmisz tylko piersią”, „od czwartego miesiąca bez problemu możesz podawać warzywa i owoce”, „dawaj na noc kaszę, będzie dłużej spał”.

Gdybym napisała wprost, jak się czuję, gdy słyszę te rady i pytania, musiałabym wykropkować wszystkie wyrazy, bo nie nadają się do publikacji na blogu rodzicielskim.

Nie głodzę mojego dziecka! To ja z nim jestem niemalże 24 godziny na dobę. To ja go bacznie obserwuję i widzę, czego potrzebuje, co go boli, co jest z nim  nie tak. Nie uważam się za bohaterkę, ale: zapalenie piersi, nawał pokarmu taki, że mrożonki jeszcze po trzech miesiącach miałam w zamrażarce, ból przy karmieniu w pierwszych dobach po porodzie, nieprzespane noce, zmiany bielizny  co godzinę, całe kartony wkładek laktacyjnych zakupione na zapas w drogerii, brak możliwości spania na brzuchu – tego wszystkiego nie robi się ot tak, dla frajdy. To wszystko robi się z miłości i z poczucia odpowiedzialności za swoje dziecko.

Mariusz ma skazę białkową. Dla mnie oznacza to wykluczenie z diety wszystkiego, co zawiera białko krowie. Dodatkowo alergia na cytrusy sprawia, że naprawdę z wielu rzeczy musiałam zrezygnować. Kiedy mam zły dzień, nie mogę go zagryźć czekoladą (bo mleko w proszku), pizzą (bo ser), herbatnikami (bo serwatka mleka krowiego), czipsami (patrz poprzednie). Muszę uważać na wszystko, co jem, czytać etykiety, składy produktów, ponieważ alergia jest tak silna u mojego syna, że kilka herbatników sprawiło, że podrapał kolana i głowę do krwi. Nie chcę, żeby się męczył, jednocześnie sama muszę zrezygnować z wielu rzeczy, które lubię. Schudłam w pół roku dobre 20 kg. Jestem już na minusie. Ważę mniej niż przed ciążą, ale ważniejsze jest to, że daję mojemu dziecku to, co jest naprawdę dla niego dobre, zdrowe i ważne w pierwszym okresie życia.

Zaczynam Mariuszowi podawać inne pokarmy. Nie jest to łatwe. Markowi podawaliśmy kaszki, więc, nie zmieniając konsystencji, uczyliśmy go nowych smaków, żeby później przejść na owoce, warzywa, mięso, jaja, ryże, makarony, zupy i tak dalej i tak dalej… Mariusz jest karmiony piersią. Próbuje smaku jabłka, banana, gruszki, śliwki, marchewki. Nie idzie to tak, jak w reklamach słoiczków, ale też nie ma ciśnienia, żeby po tygodniu zjadał całe jabłko i pół banana. Jest najedzony. To jest najważniejsze dla dziecka. W mleku dostaje wszystko, czego mu potrzeba.

Nie mówcie nam, mamom, jak mamy karmić, jeśli nie macie fachowej wiedzy. Wyrządzacie krzywdę nam i naszym dzieciom. Mądra mama wie, że dziś jest łatwy dostęp do informacji, umie je znaleźć, wie, kogo zapytać i wie, że pediatra (nawet najlepszy) nie musi być i najczęściej nie jest doradcą laktacyjnym. Zawsze powtarzam, że jedna wizyta u doradcy laktacyjnego jest tańsza niż rok karmienia mlekiem modyfikowanym. Prawdy i sądy, które powtarzały nasze babcie i prababcie wcale nie są tak dobre dla dzieci. Kobiety, które chcą karmić piersią potrzebują wsparcia. Babciu, ciociu, dziadku, jeśli chcesz pomóc, nie krytykuj, najpierw zapytaj, dowiedz się  z fachowych źródeł, jak cały proces powinien wyglądać. Pamiętajcie, fakt, że jakaś kobieta 15-20-50 lat temu wychowała 2,3,4,5, czy 6 i więcej dzieci, nie oznacza, że jest specjalistką od wychowywania, żywienia, i relacji międzyludzkich.

Mój drugi syn za tydzień idzie do żłobka, ja wracam do pracy w większym wymiarze godzin, poza domem. To będzie dla nas bardzo trudny czas. Będziemy nagle daleko od siebie przez kilka godzin każdego dnia, nie będę mogła karmić, gdy Mariusz będzie głodny, ale też nie będę mogła go przystawić do piersi, gdy pokarmu będzie za dużo. Musimy oboje nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości, która po poniedziałku już nigdy nie będzie taka jak teraz. I na pewno nie zrezygnuję z własnej woli z tych kilku chwil popołudniowego, wieczornego i porannego karmienia. Po pierwsze dla syna to świetny start w przyszłość, po drugie będę mogła bezkarnie poleżeć i poczytać Facebooka, nawet gdy w kuchni sterta naczyń, pies niewyprowadzony, a na podłodze slalom gigant… bo będę karmić 😉

Zajrzyj na mój profil na Facebooku i zostaw ślad po sobie. Jeśli się ze mną nie zgadzasz, też zajrzyj 😉