Go to content

Można żyć. Pięknie żyć, mimo AIDS czy HIV

Ludziom się wydaję, że jeśli nie mówi się o tym tak głośno jak kiedyś, że jeśli wyczyszczono dworce i zamknięto meliny, że skoro mamy dwudziesty pierwszy wiek to problem AIDS i HIV, przestał istnieć.
Fot. iStock / teksomolika

Bartek miał 32 lata, gdy jego matkę zaniepokoiła cisza.  Zawsze o tej godzinie już się tłukł, ból mięśni i głowy nie pozwalał mu spać. Głód narkotykowy zrywał go bardzo wcześnie. Czasem zza ściany dobiegał jęk, cicha prośba pomocy. Pani Barbara wiedziała o tym, że jej syn jest narkomanem. Że jeszcze kilkanaście lat wcześniej tylko palił trawkę, czasem zarzucił jakiś syrop z kodeiną. Wtedy wydawało się to takie błahe, takie wręcz zwyczajne, bo przecież każdy małolat z czymś tam eksperymentuje.

Był rok 93-ci, modny mak i gotowanie z niego zupy. Bartek też ją gotował i pił. Potem poznał innych ludzi, tych którym już nie wystarczały prochy czy palenie trawki. Oni chcieli większych doznań, większych odlotów. I Bartosz też. Dlatego gdy ktoś w końcu podał mu strzykawkę z brunatnym płynem, nie wahał się nawet przez chwilę. Czy wtedy za pierwszym razem, czy może za setnym zaraził się HIV tego nie wiedział ani on, ani nikt inny. Dowiedział się przypadkiem, gdy wycieńczony trafił na oddział. Nie ukrywał tego nigdy, ale też nigdy nie leczył. Tłumaczył, że skoro nadal jest w ciągu narkotykowym  to bez sensu zabierać leki komuś, kto chce się leczyć. Komuś, kto chcę z tym żyć. Bartek żył z heroiną i wszystkim innym, co dawało porządny haj. Choroba go wyniszczała, narkotyki dobijały. Tego poranka, gdy zaniepokojona ciszą matka, otwierała drzwi do jego pokoju, Bartka już nie było. Poleciał w swoja ostatnią podróż. Na pogrzebie ksiądz powiedział, że zabił go nałóg i ciężka choroba, na którą nie ma ratunku. Już wtedy, było to kompletną bzdurą. HIV i AIDS w Polsce zaczęto diagnozować i leczyć w 1985 roku.

– Najgorsze jest to, że ludziom nadal się wydaję, że to choroba narkomanów i homoseksualistów. I, że skończyła się wraz z ostatnim ćpunem na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Kiedy mówię komuś otwarcie, że jestem nosicielką reakcją nie jest ucieczka czy cofnięcie ręki, tylko głupi uśmiech. Jak to HIV? Przecież to było tyle lat temu w Afryce, albo środowiskach narkomańskich – Asia ma 26 lat, o nosicielstwie dowiedziała się dwa lata temu. Bierze leki, jest pod stałą opieką specjalisty. Pracuję w biurze projektów, jest szczęśliwą mężatką. – To nie jest tak, że jak ktoś daje w żyłę, czy prowadzi bujne życie seksualne i zapomina się zabezpieczyć, to łatwiej przyjmuje wiadomość o chorobie. Dołączyłam do takiej grupy wsparcia, różni ludzie, różne historie, ten sam finał. Pozytywny wynik, leki, strach. Mamy chłopaka narkomana, zaraził się pewnie skażoną strzykawką. Gdy usłyszał „wyrok” jak to nazwał, miał próbę samobójczą. Ludziom się wydaję, że jeśli nie mówi się o tym tak głośno jak kiedyś, że jeśli wyczyszczono dworce i zamknięto meliny, że skoro mamy dwudziesty pierwszy wiek to problem AIDS i HIV, przestał istnieć. A to nie tak. Całe życie zdrowo się odżywiałam, uprawiałam sport a z narkotyków, może ze  dwa razy paliłam trawkę. Szczerze, to do dziś nie wiem jak się zaraziłam. Może u któregoś stomatologa lub podczas zastrzyku w przychodni. Może podczas stosunku. Partnerów miałam zawsze stałych, ale z niektórymi byłam miesiąc lub dwa. Zdarzało się spontanicznie, nie do końca „bezpiecznie”. A może któryś z nich, też nie wiedział? Starałam się to ustalić, ale się nie udało. Mnie cieszy, jakkolwiek strasznie to nie brzmi ale cieszy to, że tak szybko zostałam zdiagnozowana.

Dzięki temu mogę żyć dalej, w zasadzie niewiele zmieniając. Na plakatach czy filmach dokumentalnych nierzadko straszy się, że HIV to śmierć, to cierpienie i wybroczyny ociekające ropą. Tymczasem my żyjemy wśród was. Załatwiacie u nas sprawy w urzędach, kupujecie rowery, tańczycie z nami na weselu. Rozumiesz? Najgorsza dla mnie wtedy była nie sama rozmowa z lekarzem, to że się dowiedziałam. Bałam się o Pawła, mojego wtedy jeszcze narzeczonego. Okazało się na szczęście, że jego ominęło, że teraz musimy być bardzo ostrożni. Ale też bez przesady. Kiedyś mnie znajoma zagadała, że ciężko tak musi się nam żyć, bo ciągle trzeba pilnować, żeby sztućców  nie pomylić. Nie bardzo wiedziałam o co jej chodzi, dopiero w domu oprzytomniałam. Ludziom się wydaje, że Paweł dotyka mnie w gumowych rękawiczkach, a obiad pewnie jem na tarasie, a nie przy wspólnym stole. Nie wiem skąd to się bierze, te mity które powielamy, które się za nami ciągną przez lata. Że z tym się nie da normalnie żyć, funkcjonować, pracować czy założyć rodzinę. A przecież to choroba jak wiele innych. Jeśli odpowiednio dbasz o profilaktykę, przyjmujesz regularnie leki, pilnujesz, żeby nie narażać innych, możesz żyć całkiem dobrze.

Nie komentuje osób, które to ukrywają, jeśli oczywiście świadomie nie zarażają innych ludzi. Nie wypowiadam się też na temat ciąży, bo sami myślimy o dziecku. Jeszcze się nie zdecydowaliśmy, bo dziecko to drugi człowiek, za którego życie odpowiedzialni są rodzice. Choroba i ryzyko istnieją zawsze, dlatego o tym dyskutujemy, pytamy lekarzy, radzimy się. Nie ukrywam, że marzę o byciu matką ale muszę być pewna, że zrobiłam wszystko by ustrzec moje dziecko przed zagrożeniem HIV. Nie myślę o tym, że w mojej krwi pływa wirus, że mi zagraża. Bo wtedy można tylko zwariować, załamać się, stracić wszystko. A po co, skoro można żyć. Pięknie żyć, mimo AIDS czy HIV.

Każdego dnia o zakażeniu wirusem dowiadują się trzy osoby.  Niestety, strach i niewiedza  nie każdemu pozwala na zbadanie się. A tylko to daję szansę na wczesne wykrycie i leczenie choroby. Daję szansę na życie.