Go to content

Marzyłam, żeby chociaż w Wigilię było normalnie…

fot. Valeria Boltneva/Pexels

Od wczesnego dzieciństwa marzyłam o świętach przy kominku, z pachnącą choinką, prezentami pod nią. Pragnęłam takich świąt jak z reklam czy teledysku zespołu Wham, „Last Christmas”. Marzyłam o wielkim stole zastawionym smakołykami, przy którym wszyscy się zmieszczą. O ciekawych rozmowach podczas wigilijnej kolacji, kiedy wszyscy są dla siebie mili i podają sobie półmiski. Patrzą na siebie z uśmiechem w oczach i nawet żartując nie robią sobie przykrości. Wszystko pachnie, jest czyste i miłe w dotyku, gra świąteczna melodia. Jest ciepło, miło i bezpiecznie w taki dzień, jak sądzę… U mnie nigdy tak nie było!

Nie było odświętności… było jak co dzień, chociaż naiwnie myślałam, że kolejna Wigilia będzie jak ta wymarzona. Niestety, nie było świątecznego stołu. Upragnione słodkości zastępowały żal, smutek i krążące w głowie pytanie: po co się urodziłam? Rzadko, nie licząc parówek na ciepło gotowanych w folii, bo nikt mi nie powiedział, że się ją ściąga przed gotowaniem, pojawiała się w naszym domu dodatkowa potrawa. Chociaż pamiętam, że Mama robiła czasami kurczaka z chrupiącą, spieczoną skórką. I cebulką przysmażaną, która wszyscy wyjadali później z chlebem i…

Nie brakowało za to kłótni, wywoływanych przez pijanego ojca, który miał gdzieś Boże Narodzenie, rodzinę i wspólne świętowanie. On „świętował” bez specjalnych okazji. Przepity lub niedopity klął na mamę, wyzywał nas, obwiniał, że w innych domach jest normalnie tylko u nas jest chujowo, że jesteśmy wszyscy do zabicia, bo nie potrafimy zorganizować Świąt. Świąt?! Jakich Świąt?! Przepijał wszystkie pieniądze. Mama starała się chować w różne miejsca pieniądze, zawsze znalazł, rozbijał nasze skarbonki bo potrzebował na wódkę.

Pamiętam też zimno, gdy z nosem przyklejonym do szyby wisiałam na parapecie okna. Patrzyłam na płatki śniegu, na niebo czarne, a równocześnie takie rozświetlone. Tak ładnie wyglądały pomarańczowe latarnie na ulicy, gdy padał śnieg. Najpierw ludzie chodzili z siatkami zakupów, na plecach niosąc drzewka choinkowe, wtedy wzajemnie sobie pomagali. Jeden trzymał z przodu, ktoś inny z tyłu. Potem było ich na ulicy już coraz mniej, a po południu zupełnie niewielu. Czasem przemykał ktoś w dużym pośpiechu, bo było już późno. Kiedy pojawiła się „Pierwsza Gwiazdka”, ludzie zaczynali zasiadać do wigilijnego stołu. Dzieci z ciekawością patrzyły na prezenty leżące pod choinkami, nie mogły się doczekać, gdy rozwiną szeleszczący papier i zobaczą, co jest w środku. I na pewno było dużo radości, ciepło i tak miło, kiedy świecą kolorowe światełka – to przecież nie może być smuto.

Nigdy nie doczekałam się w rodzinnym domu mojej wymarzonej Wigilii, choć może jedno z moich wigilijnych marzeń spełniło się. Wreszcie go nie ma. Rok temu ojciec zapił się na śmierć – tuż przed kolejną Wigilią.

Jedno się nie zmieniło, dalej czekam na Wigilię. Przecież nie może w nieskończoność trwać ta moja zła historia. Wierzę, że poczuję magię szczęśliwych świąt dosłownie, a nie tylko błysk z ekranu telewizora, który oglądam w zimowy wieczór. Poczuję własną radość, wzruszenie i uścisk ciepłych życzeń. Będę miała dla kogo się starać, wybierać świąteczne nakrycie stołu, robić zakupy, gotować smakołyki. Napracuję się strasznie podczas porządków przedświątecznych, ale z radości czekania nie poczuję nawet zmęczenia. Wszystko będzie pachnące, czyste i miłe w dotyku, zagra świąteczna melodia. Będzie ciepło, miło i bezpiecznie w taki dzień, jak sądzę…