Go to content

Magdalena Boczarska: Fizyczność jest drugoplanowa. Najważniejsza jest samoakceptacja

Bądźmy dobrzy dla swojego ciała – zachęca Magdalena Boczarska przy okazji premiery filmu „Różyczka 2”. Na temat wyzwań i sensualności w sztuce filmowej, rozmawia z aktorką Agnieszka Grün-Kierzkowska.  

Powiedziała pani kiedyś, że najbardziej kobieco i atrakcyjnie czuje się pani, odkąd skończyła 40 lat. Czy może pani coś więcej powiedzieć na ten temat? Wiele kobiet ma problem z przekroczeniem tej granicy wiekowej, mają poczucie straty związane z upływem czasu.

Trudne pani przede mną postawiła zadanie. Wydaje mi się, że jest tak dlatego, że przeszłam tę drogę, a w sumie ciągle jestem w drodze, żeby siebie zaakceptować. To jest jakaś nieustanna lekcja, którą odrabiam. I też wydaje mi się, że im więcej człowiek ma takich doświadczeń życiowych, to zupełnie inaczej patrzy się na różne rzeczy. Dwudziestolatka nigdy nie zrozumie czterdziestopięciolatki, która będzie jej mówić, że nie warto tak wszystkim się przejmować. Ja od dobrych nastu lat świadomie dbam o siebie, uprawiam sporty, staram się zdrowo żyć. Uważam na to, co jem, chodzę do kosmetyczki na różne
zabiegi. Natomiast wiem, że nie każdy może sobie na to pozwolić. Chociaż moim zdaniem, nawet jeżeli się nie ma zasobów finansowych, to też można dbać o siebie na miarę swoich możliwości. Ja na przykład, gdy miałam małe dziecko, to ćwiczyłam tylko na macie w domu i zawsze starałam się po prostu ten czas jakoś wygospodarować dla siebie, żeby poćwiczyć.

Albo z dzieckiem trenowałam, traktując jego ciężar jako swoisty obciążnik. Nawet jeżeli ktoś nie ma środków finansowych, żeby dbać o siebie w gabinecie kosmetycznym, to zawsze może coś zmienić: zdrowiej się odżywiać, wysypiać, ćwiczyć. A co do upływającego czasu… uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę młodsza, niż teraz. Akurat to, czy się ma lepsze, czy
gorsze ciało w pewnym wieku, jest kwestią dyskusyjną. Ja się lepiej czuję teraz w swoim ciele, niż jak miałam dwadzieścia lat.

Czuję się teraz w pełni świadomie i kobieco, dużo bardziej lubię swoje ciało, niż miało to miejsce wtedy. To pewnie też przyszło ze sportem, bo moje ciało pod jego wpływem się po prostu zmieniło. Natomiast to wszystko się zaczyna w głowie i psychice. Znam osoby, które nie kanonicznie piękne, a jednak są tak charyzmatyczne i w tym, jak sądzę, tkwi ich magnetyzm. Spotykam kobiety, które nie są piękne w klasycznym tego słowa znaczeniu, a mają niebywałe powodzenie u płci przeciwnej i płeć piękna też postrzega je jako bardzo atrakcyjne, bo to piękno po prostu z nich emanuje.

Ja w ogóle uważam, że piękno jest połączeniem akceptacji i charyzmy. To jest coś, czym się emanuje, a fizyczność jest zupełnie drugoplanową sprawą. Najważniejsza jest samoakceptacja.

Czy świadomość własnego ciała pomaga pani w podejmowaniu decyzji zawodowych? Szczególnie mam na myśli role wymagające udziału w scenach erotycznych.

To nie ma absolutnie nic do rzeczy, dla mnie jedynym kryterium w podejmowaniu decyzji o udziale w scenach erotycznych jest to, czy widzę ich zasadność w scenariuszu. Bo namiętność, czy nagość może być różnie pokazana w filmie. Może to być nagie ciało leżące w kostnicy, może być nagie ciało osoby uprawiającej z kimś seks. Kontekst nagości filmowej bywa potwornie różny, więc jeżeli ja dla danej nagości znajduję uzasadnienie, to jako aktorka nie mam z tym problemu. Nagość dla samej nagości mnie po prostu nie interesuje, więc ona zawsze musi mieć dla mnie umocowanie w scenariuszu. Albo musi być służąca opowieści, albo musi być przedłużeniem emocjonalności bohaterów.

Nagość nie zawsze musi być erotyczna. Pani doskonale to stwierdzenie udowadnia w swoich odważnych ujęciach fotograficznych, prezentujących ciało, podkreślających kobiecość. Czy taka otwartość jest pani naturalnie bliska, czy jednak wymaga przełamywania własnych barier i ograniczeń?

Trudno opowiedzieć historię o ludzkim dramacie w trójkącie, tak jak na przykład miało to miejsce w przypadku filmu „Różyczka”, pomijając tak ważną sferę w życiu człowieka, jaką jest erotyka. Bardzo trudno też opowiedzieć historię kobiety, jak w „Sztuce kochania”, która poprzez własną seksualność, a raczej własny deficyt seksualności, brak pewnych emocji, poprzez drogę, którą przeszła sama ze sobą również, chciała nieść pomoc innym osobom i je edukować. Ale to, że ja takie role ściągam, wcale nie oznacza, że to jest łatwe dla mnie doświadczenie.

Dostrzegam dużo naturalności, zarówno w pani twórczości zawodowej, jak i w kontakcie z wirtualną publicznością. Dzieli się pani niektórymi wydarzeniami z życia prywatnego, pokazuje sceny z życia zawodowego, komentuje rzeczywistość. Czy to wrodzona cecha?

Cieszę się, jeśli to jest postrzegane jako naturalne. Wychodzę z założenia, że jeżeli już w jakiś wyjątkowych okolicznościach ujawniamy swoją prywatność, to jednak zawsze trzeba ją mimo wszystko chronić. Dzielenie się sobą jest ok, szczególnie, gdy świadomie decydujemy się na prowadzenie mediów społecznościowych. Ale też uważam, że w momencie, kiedy już się ktoś
dzieli swoją prywatnością, to kreowanie czegoś nieprawdziwego, jakieś „kokoszenie się” ze sobą nie ma zupełnie sensu. Więc może rzeczywiście tak jest, że wybieram do dzielenia się te aspekty, z którymi się po prostu czuję dobrze i wtedy przychodzi mi to naturalnie. Nie tworzę wokół tego dodatkowej historii, niczego nie kreuję. Myślę, że to też przychodzi z doświadczeniem życiowym i z wieloletnim „byciem samej ze sobą”, znajomości siebie.

Nie twierdzę, że nie można pokazywać swojego życia, ale pewne elementy trzeba po prostu chronić i w jakimś sensie reglamentować. Wiem na pewno, że jeżeli o czymś opowiem, czy coś pokażę, jest to poprzedzone świadomą i przemyślaną decyzją.

Kobiety używały kiedyś swojej seksualności jako swoistej broni, czy tak jest nadal pani zdaniem?

Odpowiem na to pytanie w kontekście filmów „Różyczka” i „Różyczka 2”, które uważam za dobry przykład różnorodnego przedstawiania i postrzegania kobiet. Dla mnie jest to takie znamienne, że o ile w pierwszej części Różyczka (przyp. główna bohaterka) była elementem układu, ofiarą polityki i ofiarą systemu, uwikłana w trójkąt z dwoma mężczyznami. Wtedy
rzeczywiście seksualność staje się swoistym elementem gry. O tyle w drugiej części obserwujemy zupełną transformację kobiecości. Joanna, jej córka, jest jej kompletnym przeciwieństwem. Jest kobietą, która rozdaje karty w polityce, nie chce „dać się jej zjeść”. Zaczyna grać w grę z dużo bardziej wytrawnymi od siebie graczami, mało tego, ma dobre karty. Joanna chce żyć w prawdzie i dąży do tej prawdy. Stawia też ważną tezę, która mi się bardzo w tym filmie podoba, że życie w prawdzie jest możliwe, ale również zastosowanie jej w polityce.

W filmie „Różyczka 2” padają ważne moralnie pytania: Czy można uprawiać politykę bez kłamstwa? Czy możliwa jest polityka oparta na prawdzie? Pierwsza część „Różyczki” jest opowieścią zbudowaną na kłamstwie, manipulacji. Druga jest rozważaniem o tym, czy żyjemy w prawdzie, ale też, czy aby nie rządzi nami polityka.

Ja myślę, że to, o czym pani mówi, już dawno, nie ma miejsca. To jest jakiś schemat wyciągnięty z lat dwudziestych, trzydziestych. Kiedy rzeczywiście kobiet lekarzy, czy kobiet na ważnych stanowiskach było bardzo mało i kiedy to, używanie seksualności, było czasami jedynym sposobem na zapewnienie sobie statusu społecznego, ale też i ochronę swojej rodziny. I ja tego nie oceniam. Kinematografia na szczęście upomniała się o kobiece podmiotowe bohaterki, ten trend przyszedł z Hollywood. Współczesne kino wypełnione jest herstoriami widzianymi kobiecymi oczami. To pozwala zatrzymać już nieaktualne, stereotypowe kalki i obrazy, często negatywnie przedstawiające kobiety.

Czy pani role życiowe: matki, partnerki mają wpływ na działalność zawodową?

Wszystko ma znaczenie, taka jest moja praca. Elementem gry aktorskiej jest odpowiedzialność, że jeżeli mam do zagrania rolę, w której są na przykład emocje, namiętność, łzy i płacz, to decydując się ją przyjąć, muszę wszystkie te elementy składowe roli po prostu wykonać. Fakt, że jestem matką, czy partnerką, czy się kiedyś pokłóciłam, czy rozstałam, to wszystko jest tym czymś, co się składa na życiowy bagaż. Na nasze zaplecze, taką naszą bazę danych, które powodują, że jako aktor, ale i jako człowiek, mamy coraz więcej do oddania i powiedzenia od siebie. Im więcej mamy przeżyć, więcej zmarszczek na
twarzy, tym też o wielu emocjach, które gramy, możemy szerzej mówić w danej scenie.

Może tego, co gram, nie przeżyłam, ale przeżyłam coś innego, podobnego i dzięki temu potrafię bohaterkę zrozumieć. Więc raczej bym powiedziała, że doświadczenia mają wpływ, ale niezbędna jest także plastyczna wyobraźnia. Nie trzeba być złym człowiekiem, żeby doskonale zagrać zabójcę.

Role dotykające własnych przeżyć i doświadczeń – czy są trudne z perspektywy aktorki?

Bardzo często używa się własnych doświadczeń, żeby opowiedzieć o jakiejś emocji, pokazać ją w filmie lub w teatrze. Nie sposób będąc aktorem przeżyć wszystkie życiorysy postaci, które gramy. Czasami, żeby zbudować rolę, bazujemy na zupełnie innych emocjach albo doświadczeniu, niż to przewidywane w ramach sceny. Taka retrospekcja pozwala nam na
uzyskanie odpowiedniego efektu, poczucia spójności u widza, który sądzi, że myślimy o tym, o czym rzeczywiście mówimy. Dotykamy tu tematu techniki sztuki aktorskiej, sposobu, w jakim każdy aktor pracuje, żeby wiarygodnie wypaść w stanie skrajnych emocji.

Ja w ogóle wychodzę z założenia, że postaci przychodzą w nieprzypadkowym momencie życia. I nas sobie wybierają, z aktorskiego punktu widzenia, wtedy gdy jesteśmy gotowi je zagrać. Kiedy wachlarz emocji i przeżyć, które mamy, jest już na tyle wystarczający, żeby pomóc nam ulepić taką, a nie inną postać. A czasami po prostu najnormalniej w świecie nadchodzi czas na taką postać.

Aktorstwo wiąże się z ogromnym wysiłkiem emocjonalnym, dlatego że jeżeli przeżywamy emocje na planie, a ja mam szczęście do bardzo emocjonalnych bohaterek, to przeżywamy prawdziwie. Kiedy płaczemy, często płacz też musi być prawdziwy. Wprowadzamy się w stan katatonii, odczuwania bólu, rozpaczy. Aktor często otwiera w sobie takie drzwi, które w
normalnych okolicznościach są pozamykane na sto spustów, żeby jakąś traumatyczną emocję w sobie przywołać.

To nie jest też zawód, o którym się zapomina po godzinach, jak się wraca do domu. Zakończenie pracy nie oznacza natychmiastowego wyjścia z roli. Są emocje, które się w sobie bardzo długo nosi. Na przykład dla mnie cena za zagranie roli Różyczki była bardzo wysoka. To są role, które zostawiają taką wyrwę emocjonalną, po których się bardzo długo wraca do siebie. Czasami też z pomocą osoby, która pomaga przez to przejść, podobnie, jak u sportowców po zawodach. Obecność psychologów w życiu aktorów jest zjawiskiem normalnym. Tak uważam, aczkolwiek dopiero niedawno do tego dojrzałam. Dobrą praktyką jest pozwolenie sobie na chwilę oczyszczenia, czasami ktoś musi nam w tym pomóc. Jest to nawet niezbędne, gdy na przykład, jakaś rola zostawia w nas zbyt głęboki ślad. Mamy kłopot z rozstaniem się z bohaterem, odczuwamy zagubienie, stratę, nie potrafimy wrócić do naszego życia.

Czy udało się pani uciec przed zaszufladkowaniem w kategorii „symbol seksu”?

Wydaje mi się, że role, które gram są tak różnorodne i mają życiorysy też często oparte na prawdziwych, przez co nie czuję, żeby kinematografia mnie w taką szufladkę wkładała. Raczej odnoszę wrażenie, że wkłada się mnie w rolę specjalistki od trudnych emocji. Natomiast symbol seksu? Ja się z tym w ogóle nie mierzę. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby bohaterka była podmiotowa, żeby historia coś w sobie zostawiała. Chcę, żeby film budził jakieś pytania, albo komentował w jakiś sposób rzeczywistość. W ostatnich moich filmach gram role głównie oparte na emocjach, to jest moje kryterium podmiotowe bohaterek. Nie czuję się z rolami, które dostaję skonfrontowana i nie uważam też, żebym musiała coś udowadniać. Jeżeli ktoś mówi o mnie „symbol seksu”, to w ogóle nie czuję w tym niczego obraźliwego, to dotyczy moich kreacji aktorskich, a nie mnie jako osoby.

Rola w filmie „Różyczka 2” to kompletnie inna postać, niż w pierwszej części „Różyczki”. Nie mają wspólnego mianownika, jeśli chodzi o erotykę, ale trudne emocje już tak. ”Różyczka 2” to głęboka opowieść o szukaniu siebie, trudnej relacji matki z córką, potrzebie prawdy.

Wymagające role stały się pani znakiem rozpoznawczym, odważne, skłaniające do refleksji. Chciałam zapytać o największe wyzwania, przed którymi stanęła pani w filmie „Różyczka 2”, prezentując „aktorstwo w 3D”- poprzez rolę Joanny Warczewskiej i Kamili Sakowicz w dwóch odsłonach ( lata 60 i współczesne ).

Na pewno dużym wyzwaniem było to, że moja bohaterka jest pierwszoplanową postacią w ciągu całego filmu. Wspomniałam już, że miałam do zagrania trzy postaci: Joannę Warczewską – córkę Kamili oraz Kamilę Sakowicz w dwóch różnych odsłonach wiekowych- jako młodą kobietę oraz przeszło 70-letnią. Największym zadaniem była emocjonalność wszystkich postaci. Właściwie od początku filmu, od pierwszych scen przez cały film, Joanna jest w bardzo skrajnych emocjach. To duże
wyzwanie dla aktorki, jak taką postać wypełnić i ją pokolorować. Jak te emocje poprowadzić, żeby były czytelne w swoim przebiegu, jednocześnie, aby odbiór ich był aktualny i wiarygodny.

Wydaje mi się, że nasza rozmowa ukaże się pewnie już po wyborach, ale okres, kiedy rozmawiamy, to czas szczególnego napięcia związanego z polityką. Natomiast mam nieodparte wrażenie, że scenariusz „Różyczki 2”, który znam od bardzo
wielu lat, porusza parę aspektów, które czynią ten scenariusz niebywale aktualnym. Dla mnie też jest takie znamienne w tym filmie, że pokazujemy, że tak naprawdę polityka się w ogóle nie zmienia. Czy jest zakorzeniona w latach sześćdziesiątych, czy jest teraz, to mechanizm jest ten sam. Zmieniają się tylko narzędzia, a ta „przysłowiowa teczka” jest niezmiennie symbolem, że ktoś ma na kogoś haka. Niestety informacja zawsze może być źródłem manipulacji, gdy intencje są nieczyste. Gdyby ludziom chodziło o prawdę w polityce, mogłaby ona wyglądać zupełnie inaczej. Myślę też, że temat rozliczenia między pokoleniami jest nadal ważny. Teza, że nasze decyzje, szczególnie w okresie wyborczym, będą mieć wpływ na przyszłe pokolenia, jest bardzo aktualna. Prorocze mogą okazać się słowa, że kobieta na wysokim stanowisku w polityce, pełniąca rolę prezydenta, jest jakąś nieuchronnością. Mam nadzieję, że szybciej niż później, to tylko kwestia czasu.

W końcu Izrael, w którym mieliśmy zdjęcia, też ma dla mnie głęboki wymiar, szczególnie w obliczu ostatnich dni. Kręciliśmy sceny nad Jeziorem Galilejskim z widokiem na wzgórza Golan, gdzie teraz pisze się zupełnie inna tragiczna historia. To wszystko powoduje, że w obecnej chwili inaczej myślę o swoich rolach w „Różyczce 2” i widzę kolejne przesłania płynące z naszego ponadczasowego tematu filmu.

Chciałam zapytać panią o pojęcie prawdy w kontekście relacji matka – córka, w filmie obserwujemy dylematy obu bohaterek, dotyczące odkrywania tajemnic sprzed lat.

Na życie składa się mnóstwo relacji międzyludzkich, więc wiadomo, że gdzieś zawsze może się zdarzyć sytuacja, że będziemy się musieli do nich jakoś dopasowywać. Nie wszystko jest proste i naturalnie się układa. Nie zawsze też w każdym momencie życia możemy się zachować tak, jak czujemy, bo możemy kogoś zranić, urazić, skrzywdzić. Jesteśmy uwarunkowani relacjami, w pewnym sensie zależni od ludzi, szczególnie jeżeli są nam bliscy.

Nasz film nie ocenia Różyczki, jako bohaterki i jej decyzji, tylko pokazuje, że motywy stojące za ludzkimi życiorysami są czasami bardzo różne. Jako aktorka, wchodząc w rolę, nie mogłam jej oceniać, bo inaczej nie mogłabym wiarygodnie i dobrze zagrać.

Niemniej jednak myślę, że każda decyzja niesie swoje konsekwencje. I czasami nie wiadomo, które rozwiązanie rzeczywiście byłoby korzystniejsze dla osób biorących udział w danych okolicznościach życiowych. Często po latach dowiadujemy się o czymś, co było tajemnicą i uznajemy jednak za słuszne i zasadne, że wcześniej nas w tą sytuację nie wprowadzano. Być
może Różyczka chciała swoje dziecko chronić. Myślę, że podobny scenariusz mogłoby napisać życie, generując wiele różnych odpowiedzi na pytanie, czy prawda jest zawsze słuszna.

W ostatnim czasie wśród kobiet ujawniła się swoista „siostrzana więź”, potrzeba współdziałania. Czy zdarza się pani robić coś z intencją, aby poprzez swoje działania wyrazić jakiś gest w kierunku kobiet?

Myślę, że to generalnie wymusiła polityka i to, co nas otacza we współczesnym świecie. Kobiety, ale i mężczyźni również, za kobietami po prostu się ujęli. Ta solidarność z kobietami, w tym kontekście, wydaje się, że jest dużo bardziej namacalna. Natomiast jeżeli chodzi o taką solidarność kobiecą, to ja już od dłuższego czasu w różnych aspektach ją obserwuję, w moim otoczeniu, w moim życiu jest bardzo ważna.

Z drugiej strony sądzę, że to ma związek po prostu z pewnego rodzaju buntem. Niezgodą na to, że polityka weszła w obszary życia, szczególnie te dotyczące kobiet, w których absolutnie nie powinno jej być. I wydaje mi się, że ta kobieca solidarność jest mocna i przez to bardzo widoczna. Ale nie tylko kobieca, bo też widzę męską solidarność z kobietami bardzo silną. Oczywiście nie w każdych środowiskach, ale jednak jest jej coraz więcej. I to jest pozytywna nadzieja na zmianę.

Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów osobistych i zawodowych!