Go to content

Kto się boi szczęśliwych, rozwiedzionych kobiet? Szczęśliwe, zadowolone z życia mężatki

Kto się boi szczęśliwych, rozwiedzionych kobiet? Szczęśliwe, zadowolone z życia mężatki
Fot. iStock/fladendron

Mają po trzydzieści, czterdzieści a może pięćdziesiąt lat. Całkiem niedawno, albo już jakiś czas temu rozwiodły się, zmieniły swoje życie. Są szczęśliwe, wolne, mają swoją niezależność, oddychają pełną piersią. Wreszcie, po związkowych, małżeńskich falstartach, cieszą się życiem, znowu mogą być sobą. Realizują swoje pasje, rozwijają się, mają więcej czasu by o siebie zadbać. Wyglądają jak milion dolarów. Komu to może przeszkadzać? Koleżankom.

Ewa ma 35 lat. Sama wychowuje sześcioletniego synka. Rozwiodła się dwa lata temu, po wyczerpującej batalii sądowej, takiej z wyciąganiem brudów kilka pokoleń wstecz.

– To był toksyczny związek – mówi.– Mój mąż jest człowiekiem dobrze sytuowanym, ale nie panuje nad złością i agresją. W pełni odczułam to dopiero wtedy, kiedy okazało się że zaszłam w ciążę. Była zagrożona od początku. Musiałam zrezygnować z pracy, byłam kompletnie uzależniona od męża. A on, jako świeżo upieczony pracownik olbrzymiej firmy, na wysokim, odpowiedzialnym stanowisku, wszelkie frustracje wyładowywał na mnie, w domu. To było jak uzależnienie. Nie chciał podjąć terapii, nie chciał rozmawiać, nie chciał nic zmieniać. Po drugich urodzinach Adasia, odeszłam, uciekłam właściwie, ze strachu o dziecko i o siebie. Rozwód był piekłem, mąż straszył mnie, że porwie dziecko, że mnie zniszczy. Dziś wreszcie jest między nami spokój, bo ja jestem silna i nie daję się zastraszyć, choć zdarzają się napięcia.

Przyjaciółka wspierała ją od samego początku. Ona i kilka jej dobrych znajomych. Kiedy Ewa się wyprowadziła od męża, razem szukały dla niej miejsca, w którym mogłaby zarzucić kotwicę. Udało się i Ewa zamieszkała razem z małym Adasiem w dwupokojowym mieszkaniu. Tu wreszcie poczuła, że jest wolna, że świat stoi przed nią otworem. A po rozwodzie, „nowe życie”  zaczęła od… remontu, żeby jeszcze mocniej odczuć, że znów wszystko zależy od niej, że ster jest w jej rękach.

Szybko okazało się, że mimo szczerych chęci, nie jest w stanie sobie sama ze wszystkim poradzić. W Warszawie ma świetną pracę jako ceniona i naprawdę dobra księgowa, ale jest sama, znikąd pomocy, jej rodzina pochodzi z południa Polski. Poszukując męskiej, fachowej pomocy, zadzwoniła do przyjaciółki, której mąż niedawno przeprowadzał remont domu.

– Poprosiłam o przekazanie moich pytań Maćkowi, razem z prośbą, czy mógłby przyjść obejrzeć ściany w łazience – mówi Ewa. – Piętnaście minut później przyjaciółka oddzwoniła. Maciek niestety nie może pomóc, powiedział, że nie zna się i że teraz jest bardzo zajęty.

Trudno, pomyślała Ewa. No to poszuka w Internecie, zapyta w sklepie budowlanym. Jakoś sobie poradzi. – Znamy się kilkanaście lat, do głowy by mi nie przyszło, że ta prośba może być odebrana jako coś nieprzyzwoitego – mówi.

Kilka dni później spotkała męża koleżanki w sklepie. Okazało się, że prośby o pomoc żona mu nawet nie przekazała. Wyszło niezręcznie, pośmiali się trochę, ale pozostało takie „dziwne” wrażenie. Ewa wolała już nie pytać Maćka o zdanie w kwestii łazienki.

Później podobna sytuacja powtórzyła się, kiedy zaczęła biegać. Odprowadzała syna do przedszkola i biegała  przed wyjściem do pracy. Kilka razy spotkała męża bardzo dobrej koleżanki. Raz pobiegli wspólnie fragment trasy. Nawet nie rozmawiali specjalne, zwykłe „cześć”. Ewa nie zna go dobrze. Nie ukrywali tego przed nikim, nie umawiali się, zwykły przypadek. Mimochodem, przy jakiejś okazji, Ewa powiedziała tej koleżance, że wie, że jej mąż też biega. Więcej ich drogi się nie skrzyżowały. Zmienił trasę i godzinę biegania, o czym doniosła jeszcze inna koleżanka. Podobno była babska narada,  że co ta Ewka, teraz wolna, biega, dobrze wygląda, to nie wiadomo co jej do głowy przyjdzie…

Zdziwiona Ewa usiadła w domu przed lustrem i pierwszy raz od dawna, zobaczyła w nim „atrakcyjną” siebie.  Ale żeby zaraz odbijać mężów koleżankom?

– Dopóki byłam nieszczęśliwa i zaniedbana, byłam niegroźna – śmieje się Ewa – teraz nie zapraszają mnie nawet na spotkania towarzyskie. Oficjalnie? „Bo wiesz, wszyscy będą z kimś, a ty sama jesteś. Żebyś nie czuła się nieswojo”…

Żeby jeszcze była typem „flirciary”. Ale zrobiła rachunek sumienia – jej stosunek do znajomych mężczyzn, mężów i partnerów koleżanek nie zmienił się po rozwodzie. Jest chyba jeszcze bardziej zdystansowana.

Karolina jest 7 lat po ślubie. Ma 43 lata, wysportowane, zadbane ciało i uwielbia się śmiać. Z uśmiechem jej pięknie i bardzo do twarzy. Rozwód był dla niej prawdziwym przełomem. Mąż, znany prokurator, znęcał się nad nią psychicznie.  – Żyłam w tym związku z przekonaniem, ze jestem nikim, że nie mam nic, bo tak naprawdę wszystko należy do niego – opowiada. Nie mieli dzieci, na szczęście. On musiał być zawsze na pierwszym miejscu, dziecka by nie zniósł. Po rozwodzie Karolina długo chodziła na terapię, długo uczyła się od nowa, że jest kimś wartościowym i mądrym.

Pozbierała się, razem z siostrą założyła własną firmę tłumaczeniową, jest szczęśliwa, dobrze zarabia. Jednak z licznego grona koleżanek, zostały jej jedynie dwie.

­– Miałam zawsze dużo znajomych. Wszystkie zgodnie twierdziły: „powinnaś go rzucić, zacząć nowe życie, znaleźć faceta”. Z tych, z którymi nadal jestem blisko, jedna jest samotna z wyboru, druga szczęśliwie zamężna. Szczęśliwie – podkreśla Karolina – czyli nie obawia się rozwódek. Karoliny nie zaprasza się na spotkania towarzyskie, odkąd zafundowała sobie „metamorfozę” – nową fryzurę i kolor, które odmłodziły ją o dobre 10 lat. No i odkąd okazało się, że ma całkiem niezłe nogi. Na Sylwestra chodzi do kina, na seanse filmowe, albo wyjeżdża w góry. Karolina chciałaby się zakochać, ale nie goni za miłością. Uważa, że jak coś ma przyjść, to przyjdzie i nie należy tego przyspieszać. Na ostatnim spotkaniu towarzyskim z dawnymi koleżankami – imieninach jednej z nich – miała na sobie piękną, niebieską sukienkę odsłaniającą ramiona.  Bała się przywitać z partnerami koleżanek, bo czuła niespokojne spojrzenia ich żon. A panowie, owszem spoglądali, zagadywali. Na wszelki wypadek odpowiadała monosylabami.

– Śmiałyśmy się potem z tymi moimi dwiema koleżankami, „które zostały”. Że dorośli ludzie, a się tak pilnują. Że tyle lat związku, a pojawia się „wolna” kobieta i nagle panika. Ale tak na dłuższą metę, nie czuję się z tym dobrze.

Karolina i Ewa uważają, że ich otoczeniu nie na rękę z tą ich wolnością, niezależnością, na nowo odkrytą kobiecością.  – Zobacz – mówi Ewa – tyle się mówi, żeby kobiety o siebie walczyły, żeby uciekały od złych relacji. Ale kiedy to się dzieje, kończy się babska solidarność…