Go to content

Iwona Blecharczyk: „Podjęłam decyzję, której absolutnie nie żałuję i nigdy nie będę żałować”

„Chciałam zrobić coś dla siebie, po swojemu, chyba tak naprawdę pierwszy raz w życiu. Zostałam kierowcą tira.” Drobna blondynka w szoferce 70 – metrowego tira, autorka książki „Trucking girl”, bohaterka programu telewizyjnego i polska barbie shero 2019 – Iwona Blecharczyk, wielu znana jako trucking girl – kobieta, która zrywa ze stereotypami i udowadnia, że jak się chce, to można osiągnąć wszystko.

 

  • Praca za biurkiem nie była moją życiową pasją, nie była moim powołaniem. Wtedy też postanowiłam, że muszę coś w swoim życiu zmienić – mówi Iwona Blecharczyk
  • Moja praca daje mi wszystko to o czym marzyłam – rozwijam się, pracuję, podróżuję i poznaję świat. Czego chcieć więcej?
  • W naszym kraju utarło się, że jak ktoś już pojedzie do Ameryki, tej krainy mlekiem i miodem płynącej, to już nigdy nie będzie chciał wrócić – to nieprawda

Klaudia Kierzkowska: Jest pani „zawodową kierowczynią w transporcie specjalistycznym wielkogabarytowym”. Łamie pani stereotypy i udowadnia, że kobieta może wszystko. Jak to się stało, że w pani życiu pojawiły się tiry?

Iwona Blecharczyk: Zawsze chciałam podróżować, zwiedzać świat. Kilkanaście lat temu byłam zakochana w chłopaku, który jeździł na busach. Na studiach, w weekendy, pomiędzy zajęciami zaczęłam jeździć z nim do Anglii. Nie ukrywam, było fajnie, te nietypowe podróże sprawiały mi wielką przyjemność.

Kiedy skończyłam studia zaczęłam pracować w szkole – z wykształcenia jestem nauczycielką. I co się okazało? Praca za biurkiem nie była moją życiową pasją, nie była moim powołaniem. Wtedy też postanowiłam, że muszę coś w swoim życiu zmienić.

Jak wspomniałam, kochałam podróże jednak wiadomo, podróżowanie jest bardzo kosztowne i zajmuje dużo czasu. Z jednej strony chciałam poznawać świat, a z drugiej chciałam coś w życiu osiągnąć na polu zawodowym – chciałam zbudować swoją ścieżkę kariery. Chciałam zrobić coś dla siebie, po swojemu, chyba tak naprawdę pierwszy raz w życiu. Zostałam kierowcą tira. Duże maszyny, ciężarówki, ciężarówki amerykańskie zawsze przykuwały moją uwagę, dlatego też pomyślałam – może warto spróbować?

Podjęłam decyzję, której absolutnie nie żałuję i nigdy nie będę żałować. Moja praca daje mi wszystko to o czym marzyłam – rozwijam się, pracuję, podróżuję i poznaję świat. Czego chcieć więcej?

Dlaczego akurat specjalistyczny transport wielkogabarytowy?

Przez lata rozbudowała się we mnie potrzeba podejmowania nowych wyzwań, rozwijania się i uczenia. Nie zapominajmy, na początku, przez pierwsze trzy lata pracowałam w takim zwykłym transporcie, jeździłam po Europie. Jeździłam ze standardową naczepą, plandekami, chłodnią i naczepą lotniczą – postanowiłam nauczyć się jak najwięcej, nie lubię stać w miejscu.

Znalazłam swoją pasję, dlatego też chciałam wiedzieć jak najwięcej o swoim zawodzie, chciałam rozwijać się w różnych kierunkach. Jednak nastał taki moment, w którym stwierdziłam, że w firmie, w której pracowałam, niczego więcej nie mogę się nauczyć, nic więcej nie mogę już osiągnąć. Wtedy też zaczęłam myśleć o zmianie miejsca pracy.

Myślałam o Skandynawii, choć decyzji do końca nie podjęłam. Jedno było pewne – wiedziałam, że potrzebuję nowego wyzwania, zmiany. Wtedy też dostałam propozycję pracy od firmy, w której de facto pracuję po dziś dzień – i były to właśnie gabaryty. Od samego początku czułam, że to jest właśnie to czego szukałam.

Jeździ pani głównie nocą, a za dnia – odsypia, a potem zwiedza świat?

Wszystko zależy od projektu i od tego, ile kursów do danego miejsca muszę wykonać, ile razy muszę dojechać. Czasami daną pracę wykonuje się w jedną noc, co jednak zdarza się stosunkowo rzadko, zazwyczaj jedna trasa zajmuje dwie, trzy noce.

W nocy pracuję, jeżdżę, zazwyczaj tak do godziny 4 lub 5 nad ranem. A potem śpię, od 4 do 6 godzin – 6 godzin to jednak już takie maximum. O dziwo tyle snu mi w zupełności wystarcza. Potem wstaję, przygotowuję jedzenie i rozpoczynam życie influencera – nagrywam firmy, robię zdjęcia. Następnie przychodzi noc i znowu jadę. Można powiedzieć, że prowadzę takie podwójne życie (śmiech). A w międzyczasie jeszcze załadunki i rozładunki oczywiście – w końcu taki jest cel mojej pracy.

Zwiedziła pani pół świata, które miejsce zapadło pani szczególnie w pamięć?

Lodowe szlaki w Kandzie – bez dwóch zdań.

Podróżowała pani po Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, a teraz wróciła do Polski. To tęsknota za krajem i polskim chlebem?

Bardziej za smakiem rosołu niż chleba. (śmiech) Jestem wielką fanką rosołu mojej mamy. A tak zupełnie na poważnie, w Kanadzie miałam roczne pozwolenie na pracę, tak zwane pozwolenie otwarte, oznacza to, że można pracować w każdym zawodzie, w każdej firmie i u każdego pracodawcy.

Byłam pełnoprawnym, równowartościowym pracownikiem Kanady. Rok szybko minął, a kolejne pozwolenie na pracę, które jest już zdecydowanie dłuższe, musi niestety załatwiać firma. Firm, które uczestniczą w programie imigracyjnym jest naprawdę niewiele. W związku z tym, że to firma musi zająć się wszystkimi dokumentami, całą biurokracją, dosyć często zdarza się, że otrzymuje się już o wiele gorsze wynagrodzenie, a zmiana miejsca pracy wiąże się z kolejnym załatwianiem wielu formalności. Dlatego też jest się w pewnym sensie „niewolnikiem” danej firmy. Oczywiście można zmienić pracę, jednak jest już dużo trudniej.

Wyjechałam do Kanady bo chciałam poznać tamtejsze życie, tamtejszą kulturę, chciałam pozwiedzać. Nigdy nie planowałam zostać na stałe. W naszym kraju utarło się, że jak ktoś już pojedzie do Ameryki, tej krainy mlekiem i miodem płynącej, to już nigdy nie będzie chciał wrócić.

Owszem, dobrze zarabiałam, zwiedzałam, ale tu jest mój kraj. Zawsze powtarzam, że nie chciałam i nie chcę być imigrantką, dlatego wróciłam. Mam swój kraj, w którym wiadomo ostatnio dzieje się różnie, ale zawsze lepiej u siebie.

Pojechałam, zwiedziłam więcej, niż chciałam, więcej niż kiedykolwiek sobie wymarzyłam. Zobaczyłam lodowe szlaki i pola naftowe, których nawet nie miałam w planie. Wiedziałam, że takie są, ale nigdy mi nawet przez myśl nie przeszło, że mogłabym je zobaczyć. Ludzie oczywiście bardzo się dziwili, że wróciłam. Ci, którzy myślą stereotypowo, że z
Ameryki wraca się najwcześniej po 10 latach docinali mi, że sobie nie poradziłam. To oczywiście kłamstwo, bo poradziłam sobie świetnie.

Wydała pani książkę „Trucking girl – 70-metrową ciężarówką przez świat”, jak zrodził się pomysł na jej napisanie?

Pomysł tak naprawdę zrodził się już wiele lat temu. Na samym początku kiedy zaczęłam jeździć tirami, Eryk, postać która pojawia się w książce, powiedział mi „Iwona, rób sobie notatki. Kiedyś na ich podstawie napiszesz książkę. A po kilku latach nie będziesz pamiętała jak to było na samym początku.”

I rzeczywiście, z pierwszego roku mam kilka dzienników – każdy dzień opisany szczegółowo, kto co powiedział, co zrobił. Aczkolwiek tego dziennika jeszcze nie otwieram. Może kiedyś, nie wykluczam.

Temat książki gdzieś tam zawsze się pojawiał, jednak wszystko było na kiedyś, na później. Myślałam, że kiedyś, kiedy przestanę jeździć napiszę książkę. Jednak kiedy od Wydawnictwa Muza dostałam propozycję napisania książki stwierdziłam, że zawsze wszystko odkładam na później, a nie wiadomo czy to „ później” kiedyś nadejdzie. Dlatego też zaczęłam działać. Nie musiałam zastanawiać się, o czym ta książka miałaby być. Po prostu otworzyłam notatnik i zaczęłam pisać. Anegdoty same się sypały, zaczynałam pisać o jednym, a już w głowie miałam kolejny temat.

Niedawno na Discovery wystartował pani program „Przygody truckerki” – jakie to uczucie oglądać siebie w telewizji?

Może jestem dziwna, ale nie robi to na mnie jakiegoś większego wrażenia. Tak samo było w przypadku barbie shero. To oczywiście ogromny zaszczyt, wspaniałe uczucie, ale podchodzę do wszystkiego na spokojnie. Czekając w kolejce na stacji benzynowej na prysznic dostałam maila z informacją, że zostałam barbie shero. Był to pewnego rodzaju paradoks – barbie shero siedząca w takich niezbyt komfortowych warunkach czekająca na prysznic.

Ja cały czas żyję normalnie – pracuję, jeżdżę po nocach. Wszystkie dodatkowe projekty, dodatkowe programy robię w ciągu dnia, w swoim wolnym czasie, w czasie swojego odpoczynku. Owszem, odbieram różne nagrody, wyróżnienia, ale to moje podstawowe życie kierowcy zawodowego wcale się nie zmienia.

Myślę, że mogę nazwać się człowiekiem wielozadaniowym. Wykonam konkretne zadanie, odhaczam i dalej, dalej. Wydałam książkę nagrałam program, o czym kiedyś nawet nie śmiałam marzyć, jednaka te moje sukcesy nie zmieniły mnie i mojego życia. Myślę, że wszystko dotrze do mnie z opóźnieniem dopiero wtedy, gdy się zatrzymam i obejrzę za siebie.

Czyli nie czuje się pani „gwiazdą”?

Oj nie, absolutnie nie. Jestem w szoku, że ludzie zaczęli na mnie inaczej patrzeć, inaczej mnie postrzegać, inaczej traktować. Czasami sobie myślę „ O co wam chodzi”? Ja cały czas jestem tą samą Iwoną.” Staram się też nie myśleć o sobie jako o „gwieździe” by się nie zatrzymać, nie osiąść na laurach. Cały czas patrzę do przodu, nie odwracam się za siebie.

Gdzie widzi pani siebie za 10 lat?

Ojej, dziesięć lat to strasznie dużo. Logika podpowiada mi, że chyba nie powinnam już jeździć. Jednak wiadomo, czasy są bardzo niepewne i nigdy nie wiadomo jak nasze życie będzie wyglądać. Dlatego niczego nie wykluczam, czas pokaże.