Go to content

Czy pesymistka może stać się optymistką? Przez lata myślałam, że się nie uda

Fot. iStock/jacoblund

Dlaczego pesymista próbuje się zmienić w optymistę? Bo ma dość siebie. Tego biadolenia, stania w jednym miejscu, męczenia siebie. Bo pesymizm źle wpływa na zdrowie– rośnie poziom kortyzolu we krwi, do krwi uwalnia się adrenalina i noradrenalina, to tak jakbyśmy nieustannie byli w sytuacji stresowej.

Najgorsze jest to, że człowiek nawet nie wie, że jest pesymistą. Wielu z nas myśleć pesymistycznie nauczyło się już w dzieciństwie. Jak często słyszeliśmy w domu i w szkole: „To się nie uda”, „siedź cicho”, „ludzie są złośliwi”, „świat jest straszny”, „powinnaś się bardziej starać”. Itd, itp. Jak tu więc cieszyć się życiem, gdy frustrujące słowa nasuwają się same. Do tego przecież: „tak już musi być”, „nie każdy ma szczęście”, „taka karma” „z pokorą trzeba znosić swój los”. Przez lata nadmierny optymizm był po prostu przejawem ciasnego umysłu. Bo jak można być optymistą w tych czasach, gdy na świecie tyle zła. Krystyna Romanowska w swoim artykule w magazynie Forbes na temat optymizmu napisała: „Głuptaki cieszące się z byle czego” – do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, byli postrzegani optymiści. Optymizm był raczej przykrym deficytem charakterologicznym, oznaką niedojrzałości i słabości charakteru.W kontrze do niefrasobliwego, wesołkowatego stylu życia (świetnie pokazanego w filmach „Śniadanie na Plutonie”, „Forrest Gump”, czy w serialu „Jak rozpętałem II wojnę światową”) stała realistyczna ocena widoków na przyszłość, zbalansowana, dojrzała – ona była symbolem psychicznej siły”. Czyli przerąbane – pesymizm świadczył o mądrości i realnym spojrzeniu na świat.

Spojrzeć na siebie obiektywnie

Bez tego nie ma szansy na zmianę. Przez lata myślałam: a to się nie uda, a jaka niemiła ta sąsiadka, a dlaczego są bułki w sklepie, a nie ma ciemnego chleba, jakie to macierzyństwo jest trudne, nie mam siły, ta szefowa jest straszna i w ogóle dlaczego muszę tyle pracować. A po co, i tak wszyscy umrzemy, to nie ma sensu. Ble, ble, ble.
Tak, znałam życiowych optymistów. Ale byli to zwykle ludzie, którym – moim zdaniem – wszystko się układało. Mieli pieniądze, zdrowie, dobre rodziny, zdrowe dzieci itd. „Nic dziwnego, że są wiecznie zadowoleni” – mruczałam.

Z czasem zrozumiałam, że to nieprawda. Większość z nas ma problemy. Zawsze można znaleźć sobie powód do narzekania. Niektórzy mają ich więcej. Psycholog rozwojowy Erik Erikson twierdził, że ci, którzy mieli „przewidywalne dzieciństwo” zazwyczaj wzrastają w podstawowym poczuciu zaufania, podczas gdy dzieci, które miały „nieprzewidywalne dzieciństwo” są mniej skłonni do zaufania wobec innych ludzi i wobec różnych okoliczności. I ci optymizmu muszą się nauczyć.

 Zrozumieć dlaczego to robimy

Nie można się zmienić, jeśli nie wiemy dlaczego coś robimy. Co nam to daje? Czym możemy to zastąpić. Pesymizm jest charakterystyczny dla ludzi z syndromem ofiary. Daje pozorne poczucie bezpieczeństwa. To nic innego, jak mechanizm obronny. Przecież jeśli coś się stanie, już to wiedzieliśmy. Jesteśmy przygotowani. Możemy sobie powiedzieć: „A nie mówiłam”.

Druga sprawa – czasem narzekanie ma sprawić, że inni będą się czuli przy nas okej. Oni narzekają, my narzekamy – wszystko gra. Zrozumiałam, że tak było u mnie. Nie chciałam się chwalić przed koleżanką singielką mężem, więc nieustannie mówiłam o jego wadach – żeby nie czuła się źle, że mam stałego partnera. Narzekałam na pracę, bo wiedziałam, że ona jej nie ma. Albo komuś było smutno, więc mówiłam, że mi też. Tylko, czy komuś potrzebna jest przyjaciółka pesymistka? Czy raczej ktoś, kto dodaje energii?

Robić listę rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni

Ten sposób poleciła mi terapeutka, codziennie zapisuj rzeczy za które jesteś wdzięczna. I niech to codziennie będzie coś nowego. Podchodziłam do tego, jak pies do jeża. Nie przepadałam za nowym nurtem psychologii pozytywnej, nie chciało mi się nic pisać. Ale potrzebowałam nowych nawyków. Zamiast więc pesymistycznej pogadanki z przyjaciółką, która drenowała mnie z energii, brałam kartkę i pisałam dobre rzeczy. Od tych najważniejszych: „Jestem wdzięczna za zdrowego syna, rodziców, partnera”, po –wydawałoby się –drobiazgi. Wypiłam dobrą kawę, kot się do mnie przytulił, pies ucieszył na mój widok, miła dziewczyna uśmiechnęła, czy mam pachnącą pościel. Przyznaję, marudziłam przy tym, ale potem widziałam ten swój zapisany notes i czułam się o wiele lepiej. Po prostu lekko. Ale jestem szczęściarą, myślałam. Oczywiście, życiowe porażki wybijały mnie z tego, ale wtedy zaczynałam od początku.

Znajdować plusy innych ludzi

Uff, to niełatwe, co? Przecież uwielbiamy narzekać na innych, bo to trochę odwraca uwagę od nas samych. Ale przysięgłam sobie, że będę o nich myśleć dobrze, a nawet, jak pojawi się jakiś „chochlik” w mojej głowie – zatrzymam go.

Męczyła mnie koleżanka, natychmiast znajdowałam kilka jej cech, które lubię. Mało mnie słucha? Dobra, ale jest wesoła i zawsze mogę na nią liczyć. Zanudziłabym się bez niej.

Mąż jest za mało wylewny? Nieee. On taki ma charakter – ile razy jego spokój ratował nas z opresji. Zwariowałabym z kimś podobnym do siebie. I też zawsze mogę na niego liczyć.

Tak robiłam z każdym, rodzicami, dzieckiem, współpracownikami. Efekt był taki, że stawałam się dla nich milsza, mniej się czepiałam. O dziwo, oni na to reagowali – też stawali się fajniejsi. Czyli działało.

Nie bojkotować siebie

Z tym było najtrudniej. Byłam mistrzynią. Dziś koleżanka powiedziała mi, że byłam zahukana. Hmm, no nie wiem, ale rzeczywiście wolałam trzymać się z boku. Mówiłam sama do siebie, że to, co robię nie jest tak dobre, powinnam bardziej, lepiej. Wciąż myślałam: to się nie uda, nie jestem aż tak zdolna. Któregoś dnia rozejrzałam się wokół. Mnóstwo ludzi wokół osiągnęło swoje cele. Czy byli zdolniejsi ode mnie? Na pewno nie we wszystkim. Po prostu każdy ma swoje mocne i słabe strony. Ich siła polegała na tym, że optymistycznie patrzyli w przyszłość. Czuli się sprawczy. To nie znaczy, że nie ponosili porażek. Ale podnosili się i szli dalej. Zrozumiałam, że też tak mogę. Ponieważ człowiek nie jest nagle w stanie zmienić wszystkich swoich przekonań – jak dopadały mnie czarne myśli, walczyłam z nimi – włączałam medytację, dzwoniłam do optymistycznej koleżanki, albo mówiłam sobie: „Patrz tylko pod nogi”. Czyli, na przykład, codziennie rób rzeczy, które mogą doprowadzić cię do celu. Drobiazgi. Terapeutka dała mi taki przykład: jeśli patrzysz z dołu na szczyt góry, myślisz: „w życiu tam nie wejdę, jak to wysoko”. Ale jak założysz sobie, że masz po prostu wejść kilka kroków pod górę, to już się nie wydaje nie do zrobienia. Prawda?

Pamiętać, że dzień tworzą drobiazgi

Tak, o tym zapominamy. Jeśli wsiadam rano do auta i od razu się wściekam na kierowców, jestem nabuzowana i zła.  Siłą woli zaczęłam wyłączać codzienne marudzenie. A że ktoś kubka nie umył, wali młotkiem od rana. I tak dalej. Gdy pojawiała się zła myśl, natychmiast zastępowałam ją inną, optymistyczną: „Wali może ktoś w ścianę, ale jak ładnie pachnie kawą i zaraz mam fajne spotkanie”. Czasem sama pukałam się w czoło, ale to naprawdę przynosiło efekt.

Naprawdę, dziś jestem optymistką. Zrozumiałam, że optymizm to nie jest czarowanie świata, samooszukiwanie się. To szukanie każdego dnia życiowej równowagi. Spokoju. I dobra.

Czy udało się to w 21 dni? Nie bardzo. U mnie praca nad sobą trwała rok i w zasadzie wciąż trwa. To jest, jak regularny trening sportowy. Czasem boli, czasem się nie chce, ale w efekcie przynosi same korzyści. Jestem szczęśliwsza. Optymiści są szczęśliwsi.