Go to content

Cienka granica grubych spraw. Gdzie kończy się body positive?

Cienka granica grubych spraw. Gdzie kończy się body positive?
Screen Instagram informoverload

Największym i niezmiennym atakiem na ruch body positive i całą branżę plus size jest zarzut o promowanie otyłości i niezdrowego trybu życia. Niezależnie od tego, jak bardzo wszystkie modelki, blogerki czy aktywistki starają się wspierać kobiety na całym świecie w procesie zaakceptowania swojego ciała i pokochania swojego odbicia w lustrze, zawsze znajdzie się choć jedna osoba, która zniszczy ich pracę.

Ze skrajności w skrajność 

Na wybiegach królują dziewczyny w rozmiarze 34. W reklamach mamy do czynienia z genialnym użyciem Photoshopa, a do tego ciuchy w mniejszych rozmiarach są po prostu tańsze. Wściekłość dziewczyn w rozmiarze 42+ jest zdecydowanie uzasadniona. Kompleksy bardzo chętnie zadomawiają się w kolejnych umysłach. Może właśnie dlatego tak bardzo cieszę się, gdy widzę modelkę plus size w kampanii reklamowej (niekoniecznie środków odchudzających), a kolejna akcja społeczna o samoakceptacji cieszy się ogromną popularnością. Dziewczyny na całym świecie odwalają kawał dobrej roboty, walcząc z chłopięcą sylwetką w świecie mody, a co za tym idzie w świadomości nastolatek, które wpadają w anoreksję, żeby wyglądać jak Anja Rubik. Tylko co z tego, skoro gdzieś na odległym biegunie pojawia się kobieta, która chce ważyć 450 kilogramów? Jasne, to jej życie. Niech robi co chce. Wspomniałam jednak, że zarabia na tym i uważa się za kwintesencję body positive?

Monica – dziewczyna potrzebująca ratownika

Monica Riley mieszka w Teksasie. Jest fotomodelką, szczęśliwą w swoim związku kobietą planującą dziecko. Ot, normalna amerykańska dwudziestosiedmiolatka. Pewnie by tak było, gdyby nie fakt, że Monica chce zostać najgrubszą kobietą na świecie. Co więcej, jest na najlepszej drodze ku sukcesowi! Aktualnie waży 315 kilogramów, a w spełnieniu jej marzenia pomaga jej chłopak. Tak, wiem, każdy ma swoje życie i każdy może sobie z nim robić, co chce. Doskonale to rozumiem i jestem tego samego zdania. Jednak, kiedy ktoś świadomie robi sobie krzywdę, a inni ją pochwalają… czy można stać obok bezczynnie? Riley na swoim tyciu zarabia niemałe pieniądze. Jej fotomodeling polega na wrzucaniu do sieci zdjęć i filmów, na których możemy obserwować, jak pochłania ogromne ilości jedzenia. Co więcej, mężczyźni z całego świata wysyłają jej pieniądze na zakup kolejnych porcji żywności, żeby przez przypadek nie zaczęła chudnąć!

Kompleksy mieszające w psychice

Okej, niech Monica robi, co chce. To jej życie i patrząc na to, że ma przy sobie faceta, który ją w tym wspiera, a przy okazji tysiące ludzi na całym świecie finansujących jej plan, raczej nic się nie zmieni. Problemem w tym całym zamieszaniu są te młode dziewczyny szukające akceptacji. Oczywiście są takie, które zaakceptują swój wygląd bez większego problemu. Będą też niestety te, które wpadną w ogromne kompleksy prowadzące do zaburzeń odżywiania. A jak wiadomo z tej spirali bardzo ciężko się wykręcić. Czytając historię Monici zastanawiałam się, do której grupy ona należy i co siedzie w jej głowie. „Lubię grubą siebie. Mogę być jeszcze grubsza, a przy tym popularna, więc dlaczego nie?”. Czy bardziej: „Ja siebie nie akceptuję, ale skoro inni mnie akceptują, będę spełniać ich życzenia”. Nie wiem, czy któraś z tych opcji jest poprawna. Obawiam się jednak, że któraś z większych dziewczyn czytających tę historię może sobie pomyśleć: „po co mam chudnąć, skoro mogę być grubsza i bogata?”.

Cienka granica grubych spraw

Przy okazji każdego artykułu, posta czy vloga o akceptacji swojego ciała i modelingu plus size pojawia się to samo zdanie. „To promocja otyłości!” Promocją otyłości jest Monica Riley, nie kampanie społeczne takie jak #IamAllWoman czy sklepy z kolekcjami plus size. Jako dziewczyna nosząca rozmiar 44/46 doskonale znam te spojrzenia i hejt mniej lub bardziej znajomych ludzi. To właśnie do tego są potrzebne akcje, w których każda z nas może zobaczyć kobietę podobną do siebie, nie wygładzoną w programie uchodzącym za cud XXI wieku. Plus size ponoć rozpoczyna się od rozmiaru 42, ale pozytywny stosunek do swojego ciała nie powinien mieć rozmiaru. Granica między akceptacją siebie a niehumanitarnym traktowaniem jest jednak zdecydowanie zbyt cienka.

Najpierw zdrowie, potem waga

W całym założeniu tego ruchu chodzi o skończenie promowania niezdrowego trybu życia, niezdrowej sylwetki, wagi niszczącej życie. Miałam szczęście poznać kilka dziewczyn, które działają w polskiej branży plus size. Od każdej z nich usłyszałam, że po prostu chcą być szczęśliwe i chcą pokazać dziewczynom w większych rozmiarach, że to naprawdę możliwe. Można się ładnie i modnie ubrać, iść na siłownię, jeździć rowerem do pracy. Być dobrą dla samej siebie. Wszystko to jest jednak napędzane dbałością o swoje dobre samopoczucie i zdrowie. Nie ma mowy, że czując się źle w swoim ciele czy mając problemy ze zdrowiem, nie skierują swoich kroków na siłownię, basen czy do dietetyka. Tak na dobrą sprawę, większość z modelek plus size ciągle jest pod opieką trenera i dietetyka. Monica stoi po drugiej stronie barykady. Nie dba o siebie, ani o swoje zdrowie. Dba o fantazje seksualne swoich widzów i swojego partnera. W żadnym momencie nie jest to body positive. To po prostu brak szacunku do samej siebie.